King Szczecin rozegrał dobre trzy kwarty w meczu z Polskim Cukrem Toruń, ale po fatalnym finiszu uległ 95:98. W prestiżowym pojedynku ze Spójnią Stargard taki scenariusz nie mógł się powtórzyć. Gospodarze zaczęli agresywnie. Po dobrej obronie i błędach rywali zdobywali łatwe punkty z kontrataku. Po 20 minutach prowadzili 54:24 i mecz był rozstrzygnięty.
- Byliśmy bardzo mocno skoncentrowani od samego początku. Przygotowaliśmy się bardzo dobrze mentalnie. Udało nam się rozpocząć z bardzo dużą intensywnością. Spójnia nic na to nie mogła poradzić. Można powiedzieć, że bardzo szybko zakończyliśmy spotkanie. Graliśmy z ogromnym zaangażowaniem. Myślę, że to było kluczem w tym meczu. Nie pozwoliliśmy im uwierzyć, że mogą tutaj coś ugrać i temu zawdzięczamy nasze zwycięstwo - analizuje Łukasz Biela.
Jak na przygotowania do tego meczu wpłynęło odejście ze Spójni Anthony’ego Hickey’a? - Mieliśmy ułatwione zadanie. W Spójni zabrakło najlepszego strzelca, gracza, którego tak łatwo nie da się kontrolować. Myślę, że z nim mielibyśmy trochę trudniej. Nie było mowy o innym podejściu. Wielokrotnie uświadamialiśmy sobie, że Spójnia ma bardzo dużo talentu w ataku nawet bez Hickey’a. Mają dobrych strzelców na każdej pozycji. Często grają w ustawieniu, gdzie pięciu zawodników jest w stanie rzucić z dystansu. Nie zmieniło to naszych przygotowań do meczu, jeśli chodzi o taktykę natomiast myślę, że zmieniło to obraz gry - ocenia trener Kinga Szczecin.
Oczywiście brak najlepszego strzelca to zbyt proste wytłumaczenie fatalnej gry Spójni w pierwszej połowie. Stargardzianie nie trafiali, ale również wyraźnie przegrywali zbiórki (8:27). Po przerwie poprawili się w tym elemencie jednak popełnili sporo strat (21 przy 12 rywali) i dlatego nie zniwelowali znacząco różnicy. - Dawno czegoś takiego, jak w pierwszej połowie nie przeżyłem. Nie będę ukrywał, wstyd mi jest po prostu. Potem już właściwie zespół ze Szczecina kontrolował zawody. W trzeciej i czwartej kwarcie grałem zespołem I-ligowym uzupełnionym momentami przez Richardsa. Chwilę pograł Camphor. Przykro, bo wydawało się, że więcej serca zostawimy na parkiecie. Druga połowa pokazała, że są osoby, które walczą, oddają serce i na tym to polega, bo zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze wystarczy umiejętności. Zdajemy sobie sprawę, że King Szczecin jest dużo lepszym zespołem natomiast nigdy nie wolno od razu na początku poddać się, a tak to wyglądało - mówi Krzysztof Koziorowicz.
ZOBACZ WIDEO: Horngacher zadowolony ze współpracy z TVP. "Przyszłość wygląda obiecująco"
- Chciałbym pogratulować zwycięstwa ekipie ze Szczecina. Wszystkie atuty w defensywie i ofensywie były po ich stronie. Pierwsza kwarta praktycznie ustaliła wynik meczu. Mi też jest wstyd. Myślę, że chłopakom tak samo - dodaje podkoszowy Spójni, Marcel Wilczek.
Derbowy pojedynek tylko potwierdził, że Spójnia źle gra w meczach pod presją. Beniaminek Energa Basket Ligi dobrze prezentował się w spotkaniach, w których nikt na niego nie stawiał - z Anwilem Włocławek, BM Slam Stalą Ostrów Wielkopolski i Arką Gdynia. Z zespołami środka tabeli przegrywał jednak wyraźnie, a najbardziej zawodził w domowych meczach. - Graliśmy prawie u siebie, bo naszych kibiców było sporo. Zamiast ponieść to jakoś przygniata. Myślę, że trudno chłopakom, z których większość nie grała na parkietach ekstraklasowych znieść presję. Ta presja jest szczególnie uwidoczniona na naszym parkiecie w Stargardzie i tutaj, gdzie naszych kibiców było tak dużo. Okazało się, że to nie pomogło. Oczywiście chcemy żeby hala była wypełniana. Musimy ze swojej strony więcej zrobić - przyznaje szkoleniowiec Spójni.