Jak za starych, dobrych czasów. Dylewicz zagrał jak profesor (komentarz)

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

29. Derby Trójmiasta pokazały, że Filipa Dylewicza wciąż stać na duże rzeczy w PLK. 37-letni koszykarz fruwał jak za najlepszych czasów, prowadząc drużynę do zwycięstwa nad lokalnym rywalem 94:79.

- Zagrałeś jak profesor - zagadnąłem Filipa Dylewicza po spotkaniu derbowym, które Trefl Sopot wygrał dość pewnie 94:79. Co prawda "Dylu" zaczął mecz na ławce rezerwowych, ale nie przeszkodziło mu to w zdobyciu 17 punktów (7/13 z gry) i dziewięciu zbiórek. Otarł się o double-double.

"Dylu" rzucił w swoim stylu: Jest Koszarek profesor na obwodzie, to niech będzie Dylewicz profesor pod koszem. Co nie? - śmiał się wyraźnie zadowolony. Ma ku temu powody. Zwycięstwo w derbach jest prestiżowe, ale pozwala Treflowi realnie myśleć o grze w play-off.

Jednak wróćmy na razie do Dylewicza i jego sobotnich popisów. Był wszędzie - aktywny w ataku, ale i w defensywie mocno pomagał kolegom. 37-latek grał jak za dawnych lat - trafiał z dystansu, efektownie penetrował, ale i fruwał nad koszami. Jego efektowny wsad z pierwszej połowy spiker zawodów skomentował: "chciałoby się powiedzieć dawnych wspomnień czar".

Wsad Filipa Dylewicza:

To była wyborna akcja. Dylewicz minął Piotra Szczotkę i z całym impetem władował piłkę do kosza. Poderwał kibiców z krzesełek, nawet tych, którzy dopingowali tego dnia Asseco Gdynia.

- Cieszę się, że byłem jednym z elementów układanki, ale nie wolno zapominać o tym, że koszykówka to gra zespołowa, tutaj nikt sam w pojedynkę nie wygra - skromnie przyznał.

ZOBACZ WIDEO: Katarzyna Kiedrzynek: Trener reprezentacji mnie zszokował, łzy poleciały mi z oczu

- Zbliżają się play-off, a ja zawsze łapałem formę na tę najważniejszą część sezonu. W tym roku nie jest inaczej - tłumaczył.

Dylewicz w ostatnich tygodniach odżył. Jest sobą. Znów cieszy się grą. Nie jest tajemnicą, że zespół po odejściu trenera Zorana Marticia odetchnął, złapał nieco świeżości. 37-latek nie ukrywa, że gra drużyny mocno się zmieniła.

W końcu o Treflu można mówić jako o zespole, a nie zlepku indywidualności. Za czasów Marticia o losie drużyny decydowali w głównej mierzy dwaj zawodnicy: Ireland i Marković. Teraz odpowiedzialność za wyniki ciąży na barkach kilku koszykarzy.

- Gramy lepiej. Przede wszystkim szybciej, a to przekłada się na naszą skuteczność. Widać, że nowy duch wstąpił w drużynę. Mecz z Asseco Gdynia pokazał, że nasz zespół zmienia się. Czterech zawodników miało 10 i więcej punktów. Nie ma już tak, że tylko dwóch graczy dominuje, a reszta tylko stoi i patrzy.

O tym, że Trefl jest prawdziwą drużyną świadczy sytuacja z pierwszej połowy. Marcel Ponitka w jednej z akcji mocno zaatakował strefę podkoszową, przy okazji uderzając Dylewicza w okolicę brzucha. Gracz Trefla ucierpiał, a w ramach koleżeńskiej solidarności Marcin Stefański w kolejnej akcji oddał Ponitce. - To jest koszykówka, sport kontaktowy. On mnie kopnął i powiedziałem mu, co o tym myślę. Marcin Stefański później mu oddał i temat zamknięty - wyjaśnił Dylewicz.

Trefl Sopot z bilansem 16:13 zajmuje dziesiąte miejsce w tabeli PLK. Żółto-czarnym do rozegrania pozostały trzy spotkania (TBV Start, King i Anwil). Jeśli wygrają wszystkie mecze, zameldują się w pierwszej "ósemce".

- Pewnie, że wierzę w play-off. Wiem, że jest ścisk w tabeli, ale patrzymy na siebie. Jak zaczniemy się oglądać na innych, to nie wyjdzie nam to na dobre - zapewnił gracz Trefla.

Karol Wasiek

Komentarze (0)