BCL: Rosa Radom - specjaliści od dogrywek

WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski
WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski

Powiedzieć, że spotkania z udziałem Rosy Radom w Basketball Champions League są emocjonujące, to jak powiedzieć nic. We wtorkowy wieczór, w meczu z Muratbey Usak Sportif, znów było pełno dramaturgii i zwrotów akcji, ale tym razem z happy endem.

Zmagania w Basketball Champions League są bardzo wyrównane. Świetnym przykładem potwierdzającym tę tezę są mecze z udziałem Rosy Radom. Na cztery do tej pory rozegrane przez wicemistrzów Polski spotkania trzy kończyły się po dodatkowym czasie gry.

Już w premierowym starciu w nowych rozgrywkach podopieczni Wojciecha Kamińskiego dostarczyli swoim kibicom niesamowitych emocji. Pojedynek z PAOK-iem Saloniki w hali MOSiR zakończył się po aż trzech dogrywkach. Przez 50 minut obie drużyny szły łeb w łeb. Żadna z nich nie osiągnęła znaczącej przewagi. Gospodarze postawili kropkę nad "i" przede wszystkim dzięki kapitalnej postawie Tyrone'a Brazeltona, zdobywcy 36 punktów, słusznie wybranego MVP pierwszej kolejki. Dali radę pomimo wykluczeń za pięć fauli Michała Sokołowskiego i Roberta Witki. W kluczowym momencie dwukrotnie z dystansu wstrzelił się Damian Jeszke, który wcześniej często pudłował. Ostatecznie on i koledzy triumfowali 93:85.

Przed tygodniem radomscy sympatycy basketu kolejny raz byli świadkami prawdziwego thrillera. Tym razem ich pupile zdecydowanie prowadzili przez ponad 35 minut meczu z EWE Baskets Oldenburg. W najważniejszych momentach przestali jednak trafiać, co skrzętnie wykorzystali bardziej doświadczeni rywale. Takiej szansy nie wypuścili już z rąk i dzięki dobrym występom Briana Qvale i Philippa Schwethelma - obaj zdobyli po 20 punktów, a pierwszy z nich zapisał na swoim koncie double-double - wygrali 70:66.

Bardzo podobnie do pojedynku z niemieckim zespołem wyglądało wtorkowe starcie z Muratbey Usak Sportif. Jeszcze po trzeciej kwarcie Rosa miała dwa "oczka" zaliczki (54:52), lecz w czwartej odsłonie przyjezdni nie tylko odrobili straty, ale na niespełna trzy minuty przed końcową syreną wyszli na dziesięciopunktowe prowadzenie. Wydawało się, że wicemistrzowie Polski nie podejmą już walki, ale ci wykonali jeszcze jeden zryw i odrodzili się niczym feniks z popiołów.

Liderzy zrobili to, co do nich należało. Z dystansu trafiali Sokołowski i Gary Bell, zaś Brazelton, poza bardzo ważnymi rzutami, dał także kluczowe asysty do Darnella Jacksona, dzięki którego dobitce na tablicy wyników pojawił się remis 72:72. W dodatkowym czasie gry podopieczni Kamińskiego, niesieni niesamowitym, wręcz ogłuszającym dopingiem kibiców, zadali decydujący cios i triumfowali 83:77.

ZOBACZ WIDEO Kierunek: Rumunia. Plan: zwycięstwo (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: