Turów po raz pierwszy poza play-off. "Czasami było dobrze, a czasami tragicznie"

Zazwyczaj o tej porze roku reprezentanci PGE Turowa w skupieniu rozpracowywali ćwierćfinałowego rywala. Dziś o godz. 17.00 odbyli ostatnie, pożegnalne spotkanie z kibicami

25 maj 2005 roku. Reprezentanci świeżo upieczonego beniaminka ligi, Turowa Zgorzelec, po wyrównanej trzymeczowej batalii o brąz z Polonią Warszawa zajmują ostatecznie czwarte miejsce. W klubie znad Nysy Łużyckiej przegraną serię przyjmuje się jednak za sukces, a kibice i włodarze optymizmem patrzą w przyszłość. Od tego momentu zespół ze Zgorzelca zawsze - z lepszym lub gorszym skutkiem - występował w rundzie play-off. Kibice z przygranicznego miasta zdążyli na przestrzeni ostatnich lat przywyknąć do tego, że przełom kwietnia i maja to początek walki o najwyższe laury.

Od 2013 roku PGE Turów systematycznie rywalizował z Stelmetem Zielona Góra o złoto. Bieżący sezon będzie jednak pierwszym, od historycznego awansu do ekstraklasy, w którym sześciokrotni wicemistrzowie Polski nie zagrają chociażby w ćwierćfinale. Dziewiąte miejsce, które ostatecznie zajęli, jest najgorszym w historii klubu. W 2010 roku drużyna prowadzona przez Andreja Urlepa uklasyfikowała się na piątej pozycji. Cztery lata wcześniej, pod wodzą m.in. Andrzeja Pluty, zgorzelczanie byli siódmi. Ale tak nisko jak teraz nie byli jeszcze nigdy. Pomimo wdrożenia tzw. planu oszczędnościowego związanego z koniecznością spłaty przez przygraniczny klub długów, liczono na coś więcej. Na początku bieżącego sezonu, ówczesny prezes PGE Turowa Waldemar Łuczak mówił na łamach WP SportoweFakty nawet tak: Walczymy o finał w tym sezonie. Mamy nową, młodą drużynę. Będziemy próbowali powtórzyć wyczyn z minionych rozgrywek.

Te słowa nie znalazły jednak swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości.

- Przeglądałem ostatnio statystyki PLK od sezonu w 2003 roku i chyba po raz pierwszy zdarzyło się, aby zespół, który uzyskał pięćdziesiąt procent zwycięstw nie wszedł do rundy play-off. Wiele razy było natomiast tak, że drużyny, które notowały dużo gorsze bilanse od nas, grały później w ćwierćfinałach. Nie mamy się tak naprawdę czego wstydzić, ale jest mi po prostu szkoda - ubolewał po ostatnim meczu sezonu trener Piotr Ignatowicz.

Czarno-zieloni z pewnością przygotowywaliby się teraz do gry w play-off, gdyby nie duża liczba porażek ponoszonych dosłownie w ostatnich sekundach. Gracze PGE Turowa dwukrotnie minimalnie ulegli King Wilkom Morskim Szczecin (84:86 i 93:94), a na własnym parkiecie byli bardzo bliscy pokonania Polskiego Cukru Toruń (82:85) oraz Stelmetu BC Zielona Góra (92:95). Zdarzały im się też bolesne wpadki, takie jak ta na początku kwietnia z niżej notowaną Polpharmą z którą podopieczni Ignatowicza przegrali 74:75.

- Wszystko "wysypało się" tak naprawdę w Szczecinie, gdzie mieliśmy wygrany mecz. Wówczas zwycięstwo różnicą więcej niż trzech punktów pozwoliłoby nam na zajęcie nawet siódmego miejsca. I taki był też nasz plan, który realizowaliśmy od dłuższego czasu, a dokładnie od momentu, kiedy mieliśmy bilans 8-11 - analizuje szkoleniowiec PGE Turowa.

Gdy w połowie marca zgorzelczanie wygrali cztery spotkania pod rząd i po raz pierwszy zanotowali dodatni bilans wydawało się, że wspomniany plan może doczekać się realizacji. - Wykonywaliśmy go punkt punkcie, niemalże książkowo. W starciu z King Wilkami przydarzyło się jednak nieszczęście, a później przegraliśmy jeszcze na własnym parkiecie z Polpharmą i z fotela kierowcy przeszliśmy na fotel pasażera - kontynuuje Ignatowicz.

Przed ostatnią, decydującą kolejką w sercach koszykarzy i kibiców tliła się jednak jeszcze nadzieja na awans. Warunki były dwa: PGE Turów musi pokonać Trefl, a w Gdyni Siarka koniecznie musi triumfować nad tamtejszym Asseco. O ile pierwszy z nich został spełniony (zgorzelczanie wygrali 92:90), o tyle tarnobrzeżanie zostali ograni przez zespół Tane Spaseva 72:54

- Mecz z Treflem wyglądał trochę tak, jak cały nasz sezon. Momentami graliśmy dobrze, ale czasami było wręcz tragicznie. Wypracowaliśmy sobie fajną przewagę, która później gdzieś nam uciekła. W końcówce mimo wszystko kontrolowaliśmy przebieg wydarzeń na parkiecie choć Treflowi wpadło kilka rzutów rozpaczy. Koniec końców nie ma to jednak żadnego znaczenia. Był to dla nas ważny mecz pod tym względem, aby zakończyć sezon wygraną. Zwycięstwo niewiele nam jednak dało - przyznaje trener Piotr Ignatowicz.

Zazwyczaj o tej porze roku reprezentanci PGE Turowa w skupieniu rozpracowywali ćwierćfinałowego rywala. Dziś o godz. 17.00 odbyli ostatnie, pożegnalne spotkanie z kibicami.

ZOBACZ WIDEO Michał Chrapek: Stworzyliśmy sytuacje Piastowi

Komentarze (7)
avatar
NO32
26.04.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Wszystko bedzie uzaleznione od nowej umowy sponsorskiej ktora Turow ma podpisac z PGE na 3 lata, jedni mowia o oszczedzaniu drudzy zas o duzej kwocie... niema co gdybac trezba poczekac do lata Czytaj całość
avatar
Bolesław Żeleszkiewicz
25.04.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Mecz z Wikami przegrał trener. Dlaczego 5 sek przed końcem przy trzech punktach straty zawodnik rzuca 2 wolne do kosza? Trener zapomniał aby drugi rzut po pierwszym celnym był w obręcz i liczy Czytaj całość
kwinto33
25.04.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
avatar
wąż
25.04.2016
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
w koncu hahahahahaha :) tfu