Prezes AZS-u Koszalin: Nie umywam rąk. Taki jest sport

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Marcin Kozak, prezes AZS-u, w rozmowie z WP SportoweFakty przyznaje, że być może jego czas w klubie dobiegł końca. - Biorę odpowiedzialność, mimo że architektów budowy składu już w Koszalinie nie ma. Po sezonie właściciele podejmą decyzję - mówi.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

WP SportoweFakty: Po meczu z MKS-em Dąbrowa Górnicza (19 marca) na swoim profilu na Twitterze napisał pan: "Pewien etap się kończy... nowy się zaczyna. Dzięki za wszystko. Zawsze AZS!" Była to jasna deklaracja rezygnacji z posady prezesa. Tymczasem nadal pan piastuje tę funkcję. Dlaczego?[/b] Marcin Kozak: Nie wycofuję się z tych słów. Biorę na siebie odpowiedzialność za wyniki drużyny. Nie uciekam od tego. Wszystko jest zatem aktualne, ale sezon trzeba dograć, pozamykać i rozliczyć wszystkie sprawy. Klub nie kręci się tylko wokół meczu, ale to jest żywy organizm, który ma różne części składowe. W tym m.in. zawierają się rozliczenia ze sponsorami, rozliczenia finansowe, dotacje, zobowiązania wynikające z kontraktów. Ta odpowiedzialność spoczywa na mnie i ja muszę się z tego rozliczyć do samego końca. Proszę również pamiętać, że zarząd AZS składa się z dwóch osób. Pierwszy prezes nie jest samodzielny w podejmowaniu decyzji. Taki jest statut klubu. Nie widzi pan sensu dalszej pracy na tym stanowisku? - Trzeba sobie powiedzieć, że po meczu w Dąbrowie Górniczej emocje nieco wzięły w górę. Prawda jest taka, że organizacyjnie zespół ma wszystko. Zawodnicy mają płacone wynagrodzenia na bieżąco, zapewnione są doskonałe warunki treningowe i medyczne. Sport jest sportem i mecz można przegrać, ale nie można przejść obok, bez determinacji i chemii między zawodnikami. Coś w człowieku pęka. Cała ciężka praca, którą wykonujemy w klubie, idzie praktycznie na marne. Może trzeba więc poszukać jakiegoś rozwiązania na szczeblu organizacyjnym? Właściciele klubu po sezonie będą podejmować decyzję. Śmiało mogę powiedzieć, że oddaję się do pełnej dyspozycji, mimo że architektów budowy tego składu w Koszalinie już nie ma. Podobno już nie pierwszy raz ma pan takie rozterki związane z pracą na stanowisku prezesa. Właściciele klubu jednak darzą Pan zaufaniem. To prawda? - To prawda. Właściciele oceniają zarząd w szerszym zakresie - mam tu na myśli realizację budżetu, kwestię organizacji klubu. Widocznie pod tym kątem oceniają naszą pracę właściwie. To pokazuje, że na co dzień wykonujemy ciężką pracę, która nie idzie na marne. Szkoda, że nie poszły za tym wyniki sportowe w tym sezonie. Aczkolwiek nie sprowadzałbym tych słabych wyników do ram pogrzebu AZS-u Koszalin. Wiele osób już zapomniało jak finansowo i organizacyjnie wyglądał klub jeszcze cztery lata temu. Proszę zobaczyć, co działo się w poprzednim sezonie w Anwilu Włocławek. To była katastrofa w ich wykonaniu, a dzisiaj ma pełną halę i jest na czołowych miejscach w TBL.

AZS Koszalin notuje fatalny sezon
AZS Koszalin notuje fatalny sezon

W Anwilu sukcesy buduje człowiek, który spokojnie mógł w Koszalinie dalej pracować. Chodzi o Igora Milicia, którego przedwcześnie zwolniliście. Wydaje się, że kibice AZS-u wciąż mają do was o to największe pretensje. - To prawda i mają do tego prawo, ale to my byliśmy w środku różnych sytuacji. Mieliśmy własną ocenę tego, co się stało. Nie miało to wiele wspólnego ze sportem. Na ten temat nie mogę się jednak wypowiadać, bo prowadzimy spór z trenerem Miliciciem. Sprawa jest w sądzie. Ostatnio na łamach portalu gk24.pl bardzo ostro na temat AZS-u Koszalin wypowiedział się Andrzej Bednarski, były arbiter międzynarodowy. Nie przebierał on w słowach mówiąc, że w klubie panuje ogromny bałagan. Użył nawet sformułowania "dziadostwo" w kontekście oceny pracy zarządu. Jak pan na to zareagował? - Pozostawię bez komentarza granie starszym, schorowanym panem, który jeszcze niedawno przychodził na mecze AZS-u. Teraz już na trybunach się nie pojawia, bo zdrowie mu na to nie pozwala. Ja bardzo szanuję pana Andrzeja. Wielokrotnie mieliśmy okazję rozmawiać na różne tematy. Wiem, że nie do końca były to jego słowa. Raczej był przekaźnikiem myśli innych ludzi. Mamy swoją wiedzę na temat architektury tego wywiadu i wypowiedzi. Pozostawię to bez komentarza, tylko i wyłącznie ze względu na szacunek dla pana Andrzeja. Prawda jest taka, że w Koszalinie mamy swoje piekiełko. Są osoby, które próbują rozszerzać swój wątpliwy kapitał w bezwzględny i podły sposób. Nie będę reklamował tych ludzi. Śmiało chyba można powiedzieć, że obecne problemy AZS-u w TBL są wynikiem błędnych decyzji przed sezonem. Nawet jedna z osób pracujących w klubie powiedziała mi, że zespół jest źle dobrany pod względem osobowościowym. - Tak jak mówiłem przed chwilą - głównych architektów obecnego budowy składu już w Koszalinie nie ma. Mam tu na myśli Piotra Kwiatkowskiego i Davida Dedka. Mieli oni pełną dowolność w doborze zawodników. Proszę sobie przypomnieć, że trzy miesiące trwały poszukiwania gracza na pozycję numer pięć, po czym ściągnięto Ty Walkera, który w mojej opinii, od samego początku nie spełniał oczekiwań. Nie ukrywam, że nasze plany nieco pokrzyżowała kontuzja Krzyśka Szubargi, który miał być pierwszą opcją na rozegraniu. My teraz musimy borykać się z tym, co zostało stworzone, ale nie uciekamy od odpowiedzialności. Zależy nam na tym, aby w jak najlepszy sposób dokończyć obecny sezon.

[nextpage]Dlaczego w sumie architektów tego składu już w Koszalinie nie ma? - Tak to już jest w klubach sportowych, że pewne osoby z zewnątrz przychodzą, a później odchodzą. A tak naprawdę tylko właściciele, zarządy zostają z problemami. Proszę tego nie odbierać w ten sposób, że całą winę chcę zwalić na panów Dedka i Kwiatkowskiego, bo to byłoby nie-fair z mojej strony, podpisy pod kontraktami z zawodnikami składa zarząd. Przed sezonem mówiliście jasno, że stawiacie na trenera Dedka i młodych zawodników. Tymczasem po kilku kolejkach powoli zaczęliście od tego odchodzić. Zarządowi AZS-u brakuje nieco cierpliwości? - Powtarzam, to nie zarząd decydował o tym, kto ma zostać zakontraktowany. My wyznaczyliśmy do tego kompetentnych ludzi, którzy mieli cel do osiągnięcia. Jest pan zawiedziony pracą Davida Dedka? - Jestem zawiedziony całym zespołem. Koszykówka to jest gra zespołowa i jestem daleki od tego, by winić pojedyncze osoby za porażkę. Wygrywa i przegrywa cały zespół. W tym władze Klubu. Po porażce z PGE Turowem Zgorzelec zwolniliście trenera Davida Dedka. Już wówczas praktycznie straciliście szansę na play-offy. Był sens go zwalniać? Czym się kierowaliście? - Analiza sytuacji w zespole i konflikty wewnętrzne spowodowały, że musieliśmy taką decyzję podjąć. Nie ukrywam, że tego było już trochę za dużo.

David Dedek nie poradził sobie w AZS-ie
David Dedek nie poradził sobie w AZS-ie

Dużo mówiło się o konflikcie na linii Dedek-Hannah. To prawda, że trener zwrócił się z prośbą do klubu o ukaranie zawodnika, ale wy ją odrzuciliście? - Konflikt na linii Dedek-Hannah pojawił się przed meczem z PGE Turowem Zgorzelec. Dowiedziałem się o całej sprawie na 30 minut przed meczem. I to nie od trenera, a od zawodnika i to zupełnie przypadkowo. Prawda jest taka, że nie otrzymaliśmy żadnego formalnego wniosku od Davida Dedka w sprawie ukarania Stefhona. Żeby ukarać koszykarza musimy mieć do tego wniosek szkoleniowca. To jest podstawa do nałożenia kary na zawodnika. To regulują kontrakty. Ciekawostką jest fakt, że trener wnioskował formalnie bądź nie o ukaranie wielu zawodników w tym sezonie.   Mówił pan o tym, że zespół pod względem organizacyjnym ma niemal wszystko. Ale czy to trochę nie jest tak, że zawodnicy nie czują się pewnie w klubie, w którym praktycznie co chwilę przeprowadzane były kolejne zmiany? - Myślę, że tak nie jest, bo w tym i w poprzednim sezonie żaden zawodnik nie został zwolniony za to, że zagrał jeden słaby mecz. Czy był taki gracz? Najlepszym przykładem jest A.J. Walton, który dostał od was wolną rękę na szukanie innego pracodawcy, a po trzech tygodniach został przywrócony do składu i nawet pojawił się w pierwszej piątce. - Powiedzmy sobie jasno - kto powiedział Waltonowi, że ma odejść z klubu? W klubie AZS Koszalin wszystkie decyzje sportowe do tej pory podejmował pierwszy szkoleniowiec. Nigdy takich decyzji nie podejmował zarząd klubu. Nie widzę powodów do tego, aby jakikolwiek zawodnik miał poczucie zagrożenia zwolnieniem z pracy. Nawet jeżeli dochodziło do rozstań z graczami, to staraliśmy się dokonać tego w porozumieniu. Tylko pojedyncze przypadki kończyły się sporem. To jest naturalne, bo nie zawsze strony muszą się ze sobą zgadzać.

Rozmawiał Karol Wasiek

Zobacz wideo: Trykot z San Diego i puchar od Bodo. Wystawa na stulecie Legii

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: