[b]
WP SportoweFakty: Jak to jest być pierwszym trenerem w Tauron Basket Lidze?[/b]
Marek Łukomski: Na pewno jest bardzo dużo pracy, która nie do końca jest widoczna dla zwykłego kibica. Pierwszy trener musi mieć umiejętność zarządzania grupą, nadzorowania wszystkich zawodników i ich problemów. Z każdym dniem radzę sobie coraz lepiej. Przejście z asystenta na pierwszego trenera jest skokiem na głęboką wodę. Uczę się wszystkiego, ale od zawsze bardzo mnie fascynowała psychologia grupy i mam możliwość sprawdzenia swojej wiedzy.
Zarządzanie grupą chyba nie należy do łatwych spraw?
- Dokładnie. To znaczy byłoby to łatwą sprawą, gdyby drużyna wygrywała mecz za meczem. U nas niestety tak się nie dzieje. Do wszystkich problemów zespołowych dochodzą także kwestie indywidualne zawodników. Mam tu na myśli kłopoty rodzinne, egzystencjalne. A jest jeszcze stres. Każdy boi się o swoją pozycję, miejsce w zespole. Trzeba sobie z tym radzić.
Coś pana szczególnie zaskoczyło?
- Liczba telefonów (śmiech). Poważnie jednak mówiąc, jest zupełnie inna odpowiedzialność. Tutaj siedzi się na świeczniku przez cały czas.
Czyta pan komentarze w Internecie na swój temat?
- Nie, w ogóle tego nie robię. Po meczu w Koszalinie byłem tak wściekły, że nawet nie czytałem relacji pomeczowych. Wiedziałem, że zagraliśmy kiepsko i nie musiałem już przeglądać tego, co mieli do powiedzenia dziennikarze. Nie zagraliśmy na miarę swoich możliwości i oczekiwań, co powoduje, że człowiek jest jeszcze bardziej zdenerwowany.
Domyśla się pan, co kibice mają do powiedzenia na temat gry King Wilków Morskich Szczecin?
- Nawet wiem, co kibice piszą w komentarzach, bo mi wszystko moja narzeczona mówi (śmiech). To znaczy mówiła, bo powiedziałem jej, że nie chcę tego wiedzieć. Powoli odchodzi od tego, przestaje to robić.
Ostatnio sam zasięgnąłem języka i wgłębiłem się w komentarze. Najczęściej kibice odnoszą się do pana osoby. Zarzucają błędne decyzje, a część z nich domaga się nawet dymisji. Jak pan reaguje na takie głosy?
- Prawda jest taka, że zwycięstwo ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Wygrywa mecz jeden, drugi, trzeci zawodnik, a przy przegranych wymienia się tylko trenera. Zgadzam się z tym, że tych porażek jest za dużo na naszym koncie. Przed sezonem spodziewałem się znacznie innego scenariusza. Gdyby tych zwycięstw było nieco więcej, to z pewnością tych komentarzy by nie było.
Przed rozgrywkami rozmawiałem z właścicielem klubu i dostałem jasny sygnał, że moja praca będzie rozliczana po ostatnim meczu sezonu. Naszym celem jest pierwsza "ósemka" i my nadal możemy być w play-offach. Prezes Król powiedział, że w poprzednim sezonie robił dużo zmian i one na niewiele się zdały. Trzyma się wytyczonego planu rozgrywkami. Usiądzie ze mną po sezonie i powie, czy jest zadowolony z mojej pracy. Prawda jest taka, że jeśli będziemy w pierwszej "ósemce", to z pewnością moje notowania wzrosną.
Denerwowały pana plotki na temat przejęcia zespołu przed Miodraga Rajkovicia?
- Docierały takie plotki do mnie. Przewijały się różne nazwiska. Nie denerwował mnie jednak ten fakt, bo taka jest praca trenera. Najważniejsze było dla mnie słowo prezesa Króla, który dał mi wsparcie. On powiedział, że są to tylko doniesienia, które nie są poparte faktami.
To było więcej gadania, niż rzeczywistych ruchów. Nie ma jednak ukrywać, że nasze wyniki na początku sezonu były bardzo kiepskie. Zaczęliśmy od 1:4 i sami postawiliśmy się w trudnym położeniu. Każdy kolejny mecz był "o życie" dla mnie i zawodników.
Debiutuje pan w roli pierwszego szkoleniowca w TBL. Aczkolwiek pana asystenci również są młodzi. Czy nie było takiego pomysłu, aby pracować z kimś bardziej doświadczonym?
- Nie, nie miałem takiego pomysłu. Taki model "młodych, polskich trenerów" sprawdza się w Radomiu, więc postanowiłem pójść tą drogą. Znakomicie dogaduję się z Łukaszem Bielą. Nadajemy na tych samych falach, ale oczywiście dochodzi także do dyskusji, wymiany zdań. To wszystko z korzyścią dla drużyny.
Czy wasze nie najlepsze wyniki nie są trochę pokłosiem błędnych decyzji, które podjęliście przy budowie składu?
- Trochę tak. Zmiana dwóch rozgrywających w trakcie sezonu jest jasnym sygnałem do tego, że nie podjęliśmy słusznych decyzji w wakacje. Wymieniając tych zawodników przyznałem się do błędu. Aczkolwiek porzekadło mówi, że błędów nie robi ten, który nic nie robi.
Dalsza część rozmowy na drugiej stronie. [nextpage]A w zanadrzu jest także Uros Nikolić, który gra poniżej oczekiwań.
- On jednak został z poprzedniego sezonu. Nie wszystkich można było zmienić. Nikt nie spodziewał się tego, że Uros będzie pod formą przez tak długi czas. Na treningach wygląda nieźle, ale w meczach mu nie wychodzi. Brakuje mu pewności siebie.
Ostatnio pan praktycznie w ogóle z niego nie korzysta.
- To prawda. Gdy widzę, że mu nie idzie, to go sadzam na ławce rezerwowych. On z kolei się stara na boisku, ale mu nie wychodzi i traci pewność siebie.
Jest w planach zakończenie z nim współpracy?
- Były rozmowy z Urosem, by dawał z siebie więcej na boisku i poprawił swoją dyspozycję, ale na razie się nie udaje.
Pan bierze odpowiedzialność za budowę składu King Wilków Morskich Szczecin na ten sezon? Czy w tym procesie brał także udział Rafał Rajewicz?
- Prezes Król dał mi wolną rękę w doborze zawodników. To jest moja autorska drużyna. Wszyscy gracze w składzie, którzy rozpoczęli sezon, byli dlatego, że wydałem pozytywną opinię w ich kwestii. Późniejsze korekty również za moją zgodą. Poruszamy się w ramach określonego budżetu.
A podobno w waszym klubie jest nieograniczony budżet.
- Też słyszałem takie opinie. Fajnie byłoby, ale tak nie jest. Prezes Król bardzo starannie wszystko liczy.
Wracając do komentarzy na temat pana pracy. Kibice są ciekawi, dlaczego pan w ogóle do pierwszej piątki nie desygnuje Pawła Kikowskiego. Skąd taka decyzja?
- Przed debiutanckim sezonem w TBL założyłem sobie, że mój najlepszy strzelec będzie wchodził z ławki rezerwowych. Taka decyzja wynika stąd, że chciałbym mieć zrównoważony skład. Nie chciałem doprowadzić do takiej sytuacji, że moich pięciu najlepszych koszykarzy będzie w pierwszej piątce, którzy zrobią wynik, a później nie ma długo, długo nic.
Na początku takim graczem miał być Frank Gaines, ale on bardzo dużo tracił na tym, jak wchodził z ławki rezerwowych.On całe życie grał po 30-35 minut i zawsze wychodził jako starter. Na początku próbowaliśmy tak grać, ale później dokonaliśmy korekt, by zawodnik mógł się odnaleźć.
Jest pan nieco zaskoczony dobrą formą Kikowskiego?
- Znałem go wcześniej i wiedziałem, jakie ma możliwości. Nie wiedziałem jednak, że może grać aż tak dobrze i regularnie. To był jego największy problem, że w jednym meczu potrafił zdobyć 20 punktów, by później uzyskać cztery, cztery i sześć. W tym sezonie cały czas mieści się w granicach od 10 do 15. To spory kapitał dla naszego zespołu.
Kolejną kwestią, która nurtuje kibiców to fakt, dlaczego pan tak rzadko decyduje się brać przerwy podczas meczów?
- Często trenerzy biorą czas, by dać odpocząć zawodnikom, ale także przekazać swoje uwagi. Ja robię to nieco inaczej. Z racji tego, że bardzo lubię rotować graczami, to często przy zmianach rozmawiam z graczami i mówię, co od nich oczekuję w danym momencie meczu. Poza tym rozgrywający często przekazują moje uwagi dalej i ja nie potrzebuję brać przerw na żądanie.
Ale często bierze się także "czas", by nieco wytrącić rywala z rytmu.
- Tak, to prawda. Obserwuję uważnie wydarzenia na parkiecie i kiedy przeciwnicy mają serię punktową, to oczywiste, że biorę "czas". Tak było ze Stelmetem BC Zielona Góra, kiedy po trzech minutach wziąłem przerwę. Wyglądaliśmy na nieco przestraszonych. Później zaczęliśmy grać lepiej.
Czyli rozumiem, że czeka pan do ostatniej chwili z wzięciem przerwy?
- To nie jest tak. Patrzę, analizuję sytuację. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że ja także uczę się pewnych zachowań, nawyków. Może niektóre "czasy" są wzięte za późno, a niektóre za wcześnie. Każdy się uczy.
Rozmawiał Karol Wasiek
Zobacz wideo: Lewandowski: karny? W Bundeslidze to ja podejdę
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.