Być może znów usłyszymy hymn Euroligi w Zielonej Górze - rozmowa z Januszem Jasińskim, właścicielem Stelmetu

Stelmet Zielona Góra po raz drugi w historii klubu wywalczył mistrzostwo Polski. W finałowej serii Biało-Zieloni okazali się lepsi od PGE Turowa Zgorzelec, wygrywając rywalizację 4:2.

Dawid Borek: W Zielonej Górze wielka radość, bo mistrzostwo Polski to ogromny sukces. Jak wrażenia?

Janusz Jasiński: Trudno coś mądrego powiedzieć, bo już się trochę nagadałem. Trzeba zacząć od początku: najpierw był chaos, z tego chaosu powstał Saso Filipovski, potem zaczynał się porządek świata, następnie przyszedł Puchar Polski, a skończyliśmy wygrywając po bardzo trudnej serii z Turowem Zgorzelec, który według mnie miał najsilniejszy skład od trzech lat. To jest wspaniałe, mistrzostwo smakuje super, tym bardziej że nie byliśmy faworytem. Przez to mieliśmy może trochę łatwiejszy początek, chociaż de facto był trudniejszy, bo gdzieś planowałem w głowie, że te dwa pierwsze mecze przegramy. Cieszyło mnie natomiast to, że oba spotkania mogliśmy wygrać. Bałem się trochę, że nas zmiażdżą, że zgorzelczanie pokażą swoją siłę i potęgę, jak czasem potrafią. Gdy tego nie robili, a dodatkowo słabo grali w czwartych kwartach, to zaczęliśmy na finały patrzeć z coraz większą nadzieją.

[ad=rectangle]

Wróciliśmy do Zielonej Góry, przy pełnym wsparciu kibiców zwyciężyliśmy pierwszy mecz i to był impuls, który spowodował, że ze spotkania na spotkanie zawodnicy grali coraz pewniej. Sportowo super, organizacyjnie super, bo dawno się nie udało nikomu zdobyć Pucharu i mistrzostwa Polski w jednym sezonie, w związku z tym jest problem, jak będą wyglądały pojedynki Superpucharu. Zadałem to pytanie prezesowi związku, ale nie potrafił odpowiedzieć. Mnie osobiście najbardziej cieszy fakt, że w Zielonej Górze być może usłyszymy hymn Euroligi. On oczywiście będzie smakował dwa razy lepiej, bo widzę, jak kibice zaczynają to doceniać. Ten rok był przełomowy w naszej hali. Czuliśmy, jak trochę zmienia się fan. Pojawił się nowy klub kibica, nowa atmosfera, nowy entuzjazm. To spowodowało, że zmieniła się hala, która rok czy dwa lata temu nie była naszym silnym atutem. Drużyny przyjeżdżały i mówiły "jest fajnie, duża hala, nie ma hałasu jak w Zgorzelcu, Słupsku czy Radomiu i gra się łatwiej". Teraz już tak nie ma. Każdy wie, że w CRS gra się bardzo trudno i to jest kilka punktów więcej, które dostajemy na początku meczu. W szóstym spotkaniu finałowym też było widać, jak ta hala ryknęła, jak w pierwszej kwarcie zmieniła jej obraz i odzyskaliśmy rytm.

Ważny jest też sztab trenerski i cały system przygotowania. Bardzo ważny jest oczywiście Saso Filipovski, ale tak naprawdę każdy element odgrywał pewną rolę. Nie zapominałbym też o sztabie przygotowania fizycznego: terapeutów i przede wszystkim Cole'a Hairstona. W tym roku w Stelmecie nie było żadnej kontuzji i było widać, że do końca przygotowanie fizyczne było perfekcyjne.

Stelmet wywalczył drugie w historii klubu mistrzostwo Polski
Stelmet wywalczył drugie w historii klubu mistrzostwo Polski

Ten medal smakuje lepiej od tego wywalczonego dwa sezony temu? Wówczas Stelmet wygrał 4:0 w dość pewnym stylu, a teraz faworytem finałowej serii był jednak PGE Turów.

- Nie chcę za bardzo do tego wracać, ale wtedy też nie byliśmy faworytem, bo Turów był wówczas też piekielnie mocny. Pamiętam ostatni mecz rundy zasadniczej, gdzie przegraliśmy chyba różnicą 30 punktów u siebie z Turowem. Wydaje mi się, że tamten mistrz był niespodziewany. To było tak, jak w życiu coś się zdarzy przypadkiem, może się uda... Ten drugi, który powtórzyliśmy, to kosztował nas naprawdę olbrzymiego wysiłku. Jak zawsze w życiu: trudno jest udowodnić coś po raz drugi niż zdobyć przypadkiem.

Nie bał się pan przed szóstym spotkaniem, że presja, która po piątym meczu w Zgorzelcu była ogromna, trochę przerośnie koszykarzy Stelmetu?

- Od samego początku po wygranym meczu w Zgorzelcu trener Filipovski prosił o to, byśmy tłumili wszelkie objawy radości, by nie było jakiegoś hurraoptymizmu. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że szósty mecz był najtrudniejszy tej serii, choć teoretycznie niby kontrolowaliśmy czwartą kwartę, ale gdzieś wewnętrznie cały czas była obawa, że jedna trójka więcej, jeden rzut więcej i Turów może nas przegonić. Gdybyśmy przegrali, to do Zgorzelca jechalibyśmy z dużymi obawami.[nextpage]Najlepszym transferem podczas tego sezonu był chyba Saso Filipovski, bo tak naprawdę bez tego trenera, nie oszukujmy się, tego złota by raczej nie było.

- Tak, wydaje mi się, że to był najlepszy transfer w tym sezonie, chociaż Quinton Hosley też pokazał klasę i udowodnił swoje, będąc po raz drugi MVP finałów. To jest duży wyczyn. Tak naprawdę każdy z zawodników dawał coś zespołowi. Było widać, jak Saso Filipovski w każdym meczu "używa" nowych atrybutów, a do tego potrzebował zawodników. To jest naprawdę super chwila i cieszymy się tym momentem.

Stelmet w przyszłym sezonie zagra w Europie. Czy jest już mniej więcej jasne, czy będą to rozgrywki EuroCup czy Euroliga? Cztery miliony euro to jednak pewna granica dla polskiego klubu.

- To jest olbrzymia bariera i zdajemy sobie z tego sprawę. Teraz cieszymy się z mistrzostwa i będziemy się starać o Euroligę i aplikować, aby zagrać w tych rozgrywkach.

[b]

Jest w ogóle realne, by w polskich realiach zbudować taki budżet?[/b]

- Generalnie to jest tak, że w życiu wszystko jest realne pod warunkiem, że się mocno wierzy. My nie mamy wielkich sponsorów. Mamy bardzo dużą grupę wypróbowanych, sprawdzonych sponsorów, którzy są z nami od lat, którzy dają pieniądze na miarę tych możliwości, jakie ma Zielona Góra. Zawsze im za to bardzo dziękuję. To są prywatne firmy, nie ma dużych spółek energetycznych czy Skarbu Państwa, które by nam pomagały. Jeśli już pomagają, to na bardziej symbolicznym poziomie. Pracujemy, walczymy i może uda się coś zrobić. Powiedziałbym krótko do mieszkańców Zielonej Góry i regionu: w następnych wyborach głosujcie za tymi, którzy chcą, by w województwie lubuskim była kanadyjska miedź, a wtedy być może będziemy mieli Euroligę i to na kilka lat.

Mistrzostwo Polski może przyciągnąć nowych sponsorów?

- Trudno sprowadzić nowych, natomiast już przez wiele lat nad nimi pracujemy. U nas jest tak, że mamy wiele tematów rozpoczętych i na pewno mistrzostwo Polski pomoże nam wzmocnić zaangażowanie, natomiast w tym momencie nie łudzę się, że przyjdzie wróżka z magiczną różdżką, machnie ręką i raz pojawi się milion euro, potem znów. Tak się nie stanie, natomiast na szczęście bardzo dobrze układa się nasza współpraca z Euroligą i jako polski klub jesteśmy tam chyba mile widziani.

Myśli już pan o transferach na przyszły sezon?

- Tak, myślimy o tym już od długiego czasu. Koszarek był pierwszym widocznym transferem, bo dla nas to był ważny element psychologiczny. Na dniach będzie się działo.

Realne jest pozostanie w Zielonej Górze Quintona Hosleya?

Na teraz jest za szybko, by mówić o nazwiskach.

Źródło artykułu: