Co było...
Są lata dziewięćdziesiąte. Na podwórkach, boiskach szkolnych, salach gimnastycznych aż huczy od odbijającej się piłki do kosza. Po zmaganiach sportowych, w których każdy chciał być Michaelem Jordanem, Scottiem Pippenem, czy innymi ówczesnymi ulubieńcami całego świata, pora wrócić do domu. Za kilkanaście minut będzie przecież leciał magazyn NBA, w którym można podziwiać swoich idoli. Na deser (mimo późnej pory) kolejna zarwana nocka przed telewizorem . Nie może być inaczej, trzeba obejrzeć (i to w stacji, którą wtedy niemal miał każdy!) najlepszą ligę świata, kto by dziś nie grał. Tak było w większości polskich domów, w którym sport domownikom nie był obcy. Równie dobrze "stała" wówczas nasza polska klubowa koszykówka. Pamiętam jak dziś co weekendowe spotkania polskiej ekstraklasy w publicznej, każdemu dostępnej telewizji, a także obszerne skróty z całej kolejki. Pamiętam artykuły we wszelakich kolorowych, sportowych pismach, a także w lokalnej prasie. Wtedy każdy wiedział i chciał mówić o "wyczynach" Wójcika, Pluty, Zielińskiego czy Tomczyka...
Co jest...
Jak jest teraz? Może inaczej trzeba zapytać: Czy w ogóle coś jest? Tak, jest. Jeden mecz na tydzień w podstacji? (nie wiem jak to inaczej nazwać) Telewizji Polskiej, którą posiada też nie wiem ile, ale sądząc po wynikach oglądalności meczów zapewne duuża liczba osób. Do tego magazyn koszykarski polskiej ligi w tej samej wyśmienitej stacji, którego nazwy, ani dat emisji nawet nie pamiętam... O NBA, czyli dla tych nie w temacie najlepszej lidze świata już nawet nie wspomnę. Ja osobiście, w ostatnich latach, widziałem od czasu do czasu kilkunastosekundowy skrót z meczów, tylko w popularnym "Teleexpresie". Może dlatego, że nie oglądam często mających chyba największą oglądalność "Wiadomości" i będących zaraz po nich "Wiadomości Sportowych". Ostatnio jednak, dzięki pewnemu Panu o którym za chwilę, jest nieco lepiej. Trudno jednak temu się dziwić. Widać taka już nasza polska mentalność. Są sukcesy, jest zainteresowanie. Problem jednak w tym, że nie zawsze i nie wszędzie...Ale tego nie będę już rozwijał, za dużo pisania... :)
Co (Czy coś) będzie?
Marcin Gortat, lat: 24, wzrost: 214cm., miejsce urodzenia: Łódź, klub: Orlando Magic. Tak, tak, to samo Orlando, w którym w polskich latach świetności NBA grywał sam Shaquille O'Neal. Skupię się na tym jednym przykładzie. Dlaczego? Odpowiedź jest raczej prosta. NBA to wciąż najlepsza liga świata, to wciąż jedyna taka liga, która swoim magnesem przyciąga kibiców z całego świata. Czasami mam wrażenie jednak, że nasz naród jest swego rodzaju wyjątkiem. Nie można przecież zwalać winy tylko na to, że nie mamy możliwości siedzenia w nocy przed telewizorem i podziwiania tych, jak to określają wielcy przeciwnicy koszykówki, napakowanych, spoconych, obściskujących się facetów... i to w najlepszym wydaniu... O występach innych Polaków, w równie dobrych liga europejskich nie ma sensu dłużej pisać. Przecież i tak żaden portal (oprócz nielicznych) i żadna telewizja nie poinformuje o świetnych występach Michała Ignerskiego, czy Macieja Lampego w uważanych za jedne z najsilniejszych lig w Europie.
Co innego gdyby to była piłka nożna. W dej dyscyplinie nie mamy (na szczęście?) piłkarzy, którzy odgrywają szczególne role w najlepszych zespołach dajmy na to angielskiej Premiership, czy hiszpańskiej Primera Division. Wyżej wymienieni zawodnicy, mówiąc kolokwialnie mają przekichane. Aby ktoś z rodzimego kraju mógł o nich usłyszeć, musieliby chyba trafić do NBA, bo o niej nie wypada już nie mówić...Na razie muszą żyć we świadomości, że większą uwagę poświęcają im kibice z krajów, w których kontynuują swoją karierę, niż rodacy Polacy...Trudno także przypuszczać, aby zmieniły coś przyszłoroczne Mistrzostwa Europy, które będą przecież rozgrywane w naszym kraju. Bo niby jak mają coś zmienić, skoro nikt o nich nie będzie widział? Czy możemy liczyć tylko na dobrą postawę polskich koszykarzy? A co jeśli jej nie będzie?
Skoro nie można liczyć na polskie media, a także normalność polskich kibiców (także tych byłych fanów koszykówki) trzeba dopingować naszego "rodzynka", który z tygodnia na tydzień radzi sobie w powtarzam najlepszej lidze Świata coraz lepiej. Prawdziwi kibice koszykówki mają nadzieję, że to dopiero początek jego wielkiej kariery. Czy więc wrócą czasy, kiedy każdy chciał uczyć się robić dwutaktu i kozłować pod nogą? Miejmy nadzieję, że duży chłopczyk rodem z Łodzi ma świadomość, ze jest w tej chwili jedyną nadzieją na ratunek polskiej koszykówki. Miejmy nadzieję, że nie zabraknie mu wytrwałości do ciężkiej pracy, która w odróżnieniu od innych polskich sportowców (tak zwanych "Gwiazd") jest jego cechą charakterystyczną. Chciałoby się krzyknąć, mając jednocześnie zapewnienie, że proś ba się spełni, "Marcin, ratuj!".