Karol Wasiek: Jak pan zareagował na informację o rozstaniu się z dotychczasowym opiekunem AZS-u Koszalin, Igorem Miliciciem?
Leszek Doliński: Trudno mi tę sprawę komentować, ponieważ nie jestem już tak bliski klubu. Jestem jedynie pilnym obserwatorem. O tę decyzję należałoby zapytać zarząd, bo oni są odpowiedzialni i władni w takich decyzjach. Można powiedzieć w ten sposób - trenerzy przychodzą, ale także odchodzą. Tak to w tym zawodzie wygląda.
Jak pan w takim razie ocenia pracę, którą wykonywał Igor Milicić? Styl zarządzania zespołem się panu podobał?
- Nie będę oceniał pracy trenerów. Od tego są władze klubów. Szkoleniowca zatrudniał zarząd AZS Koszalin. W ostatnich dniach ocenił jego pracę i zwolnił z zajmowanego stanowiska. To wszystko, co wiemy. Dla nas wszystkich w Koszalinie najważniejsze jest dobro koszykówki w naszym mieście. Czekamy na nowego trenera i sukces AZS-u w obecnym sezonie.
[ad=rectangle]
Zmiana trenera na miesiąc przed rozpoczęciem play-offów jest chyba poniekąd pokerową zagrywką? Można wiele ugrać, ale też sporo stracić...
- Zawsze zmiana trenera jest pewnym szokiem dla drużyny, kibiców i środowiska. Proszę spojrzeć na Polpharmę. Zespół był na ostatnim miejscu i działacze jakby naturalnie zmienili trenera. Drużyna wygrała z AZS i Asseco Gdynia. Zmiana trenera powoduje pewien bodziec w drużynie, nową krew, chemię. Zawodnicy chcą się pokazać. Dzieją się pozytywne rzeczy w zespole. Aczkolwiek nie pamiętam takiej zmiany trenera na cztery mecze przed play-offami, ale powody musiały być bardzo poważne.
Gra AZS-u Koszalin w tym sezonie może się podobać?
- Rzeczą niezaprzeczalną jest fakt, że AZS Koszalin notuje najlepszy sezon zasadniczy w historii. Zespół zajmuje najwyższe miejsce. Nigdy do tego pory nie zdarzyło się, aby Akademicy byli na tak wysokiej lokacie. AZS przez wiele miesięcy ogrywał wiele zespołów.
Ale w ostatnim czasie ta maszynka przestała pracować, tak jak wcześniej...
- Można tak powiedzieć, ale sezon jest bardzo długi. AZS przez wiele miesięcy grał naprawdę przyzwoity basket. Jest takie stare porzekadło koszykarskie, że wartość drużyny, czyli jej wielkość, poznaje się na wiosnę, a nie na jesieni. Ostatnia przegrana z Polpharmą u siebie, która zajmowała ostatnie miejsce w tabeli, była jedną z największych sensacji w tym sezonie. Z kolei mecz z PGE Turowem Zgorzelec wszyscy widzieli. Każdy ma swój pogląd na to spotkanie. Ja także. Mogę śmiało powiedzieć, że tak słabo grającego AZS-u Koszalin na ekranach telewizji jeszcze nie widziałem.
To był wstydliwy występ koszykarzy AZS-u?
- Może nie nazwałbym tego w taki sposób. W koszykówce zdarzają się różne dni, różne spotkania. Było widać, że coś w tej drużynie nie gra. Przecież nazwiska, które są w tym zespole same za siebie mówią. To są gracze, którzy nie mogą z dnia na dzień przestać umieć grać w koszykówkę na wysokim poziomie. Szewczyk, Woods i cała reszta to nie są nowicjusze. Coś się musiało zdarzyć, czego my nie wiemy. Oby to się szybko skończyło, bo AZS Koszalin ma niezłą pozycję wyjściową do końca. Mam nadzieję, że ten sukces będzie trwał dalej.
Nie brakowało panu trochę zespołowości w grze AZS-u Koszalin?
- Jeszcze raz panu powiem - w tych trybach koszykarskich gdzieś dostał się piasek i ta maszynka przestała funkcjonować. Przyczyn nie znaleźliśmy, a skutki wszyscy widzieliśmy. Mam nadzieję, że to wszystko się szybko skończy i AZS przystąpi do fazy play-off z jak najlepszego miejsca.
Medal jest możliwy?
- Dwa lata temu nikt nie przypuszczał, że AZS zajdzie tak daleko i zdobędzie medal. W tym sezonie skład zespołu jest najlepszy w historii. To jest ekipa, która potrafi grać w koszykówkę, co zresztą udowadniała przez ostatnie miesiące. Mieliśmy takie wrażenie, że z zespołami słabszymi AZS radził sobie świetnie, z kolei z drużynami z wyższej półki mecze przegrywał zdecydowanie (nawet szczęśliwa wygrana ze Stelmetem już dawała sporo do myślenia).