Łukasz Ostruszka: Warto kupić

Pewien magazyn wszystkich białych i nudnych kołnierzyków, jak co roku o tej porze opublikował listę najbardziej wartościowych klubów NBA. Lista sporządzana jest między innymi po to, żeby białe i nudne kołnierzyki mogły na chwilę oderwać wzrok od nudnych słupków przedstawiających zyski i straty.

W tym artykule dowiesz się o:

Na czele listy kluby, które należą do tak zwanej wielkiej czwórki – New York Knicks, Los Angeles Lakers, Chicago Bulls i Detroit Pistons. Tak zwaną wielką czwórkę stworzyłem ja, tylko i wyłącznie na potrzeby tego felietonu. W wielkiej czwórce brakuje Boston Celtics, ale "zieloni" po ostatnim mistrzostwie zyskali na wartości jakieś 56 milionów i myślę, że już niedługo wrócą na swoje miejsce, czyli do wielkiej czwórki.

Klub z Nowego Jorku wygrał czwarty raz z rzędu, a jego wartość w porównaniu z rokiem poprzednim wzrosła gigantycznie, bo o cały 1 proc. Słabo, słabo. Czyżby dla jednego, marnego procentu pozbywano się postaci tak barwnej jak Isiah Thomas? Czyżby dla jednego, marnego procentu zatrudniano dziadka do zadań specjalnych Donniego Walsha i maszynkę do robienia szybkiej koszykówki Mike’a D’Antoniego? Nie jest to imponujący efekt tak imponujących przecież posunięć. Co będzie jak do Knicks trafi LeBron? Wartość wzrośnie, pewnie o całe 2 proc., słownie dwa procenty.

Lakers to Lakers, wiadomo. Choćby w drużynie grały same koszulki zawieszone pod kopułą Staples Center, to klub i tak będzie dochodowy, bardzo wartościowy i godny inwestycji. Po pierwsze dlatego, że jest to drużyna pupilek wszystkich pudelkowatych gwiazdek pobliskiego Hollywood, a po drugie barwy złota i królewskiej purpury ocieplą każdego nudnego i obrzydliwie bogatego przedstawiciela białych kołnierzyków.

Byczki żyją chyba ciągle na kredyt Jordana. Kibice w Chicago albo kochają koszykówkę na zabój, albo jeszcze nie zauważyli, że po parkiecie MJ już dawno nie biega. Pewnie i to pierwsze, i to drugie. A na poważnie mówiąc Bulls mają na tyle ciekawy skład i na tyle ciekawych poza boiskowo koszykarzy, że w przyszłości wartość klubu będzie rosnąć, wpływy z reklam pójdą w górę nawet jeśli zbankrutuje General Motors, a bilety sprzedawać się będą z kilkuletnim wyprzedzeniem. Trzeba tylko zmienić trenera. Wiem, że jest tani, ale bez przesady.

W krainie piwa czyli stanie Wisconsin, produkt o nazwie "klub NBA" można nabyć po najniższej cenie. Wszyscy się z Milwaukee nabijają, że to dziura zabita dechami, totalna prowincja, imprezować nie można i tak dalej, i tym podobne. Tymczasem to jedno z przyjemniejszych miejsc na mapie ligi. Miasto z piękną historią, klub z równie piękną historią i senator jako aktualny właściciel. Do tego bardzo tanio, bo "jedynie" 278 milionów.

Jak bym kupił, to od razu zmieniłbym barwy, logo i ogólny wystrój klubowy. Fajnie ma taki biały i nudny kołnierzyk.

Komentarze (0)