- Zabrakło walki - rozmowa z Krzysztofem Roszykiem, obrońcą PGE Turowa

W drugiej kolejce Eurocup PGE Turów uległ w czeskim Libercu Spirou Basket. Blisko piętnaście minut na parkiecie przebywał Krzysztof Roszyk, ale chociaż w tym czasie nie zdobył punktów, to dzielnie walczył w obronie.

Damian Chodkiewicz: Znakomitą obronę zostawiliście w poprzedniej kolejce w Bambergu?

Krzysztof Roszyk: Chyba nawet my sami nie wierzyliśmy, że każde nasze spotkanie będzie wyglądało tak, jak z Brose Baskets i że zaprezentujemy taką obronę, jaką zagraliśmy w Niemczech. Ze Spirou Basket był to zupełnie inny mecz, ale tak to już jest w sporcie.

Był to Wasz czwarty mecz w ciągu tygodnia, ale nie chcecie chyba porażki argumentować zmęczeniem?

- Nie. Po prostu nic nie wychodziło nam w ataku, a niemoc strzelecka przełożyła się także na grę w obronie. Niestety, każdy obecny na hali widział, jak to wyglądało.

Saso Filipovski powiedział po meczu, iż rozegraliście najgorsze spotkanie w tym sezonie. Zgodzi się Pan z tą wypowiedzią trenera?

- Tak. Faktycznie nie był to dla nas zbyt udany mecz i ciężko jest mi powiedzieć, co było tego przyczyną. Nasza gra w obronie nie wyglądała tak, jak powinna. Być może był to brak koncentracji, a po ostatniej wygranej w Bambergu pomyśleliśmy, iż każdy nasz mecz będzie tak wyglądał i wygramy bez żadnego wysiłku. Prawda jest jednak taka, że nikt nie da nam zwycięstw za darmo, więc w każdym spotkaniu musimy je wywalczyć. W pojedynku z ekipą z Charleroi tej walki z naszej strony zabrakło.

Turów w poprzednim sezonie był niespodzianką rozgrywek Pucharu ULEB. W tym roku macie chyba trudniejsze zadanie, bowiem nikt Was już nie zlekceważy.

- Wychodząc na parkiet nigdy nie wychodzi się z założenia, iż można przegrać. Każdy chce wygrać, a już tym bardziej u siebie, bowiem wiadomo, iż spotkania na własnym parkiecie trzeba po prostu wygrywać, aby przejść do kolejnej rundy. Teraz jedno nam uciekło i musimy odrobić je gdzieś na wyjeździe.

Praktycznie na początku trzeciej kwarty Spirou Basket mogło cieszyć się z wygranej. Modliliście się, aby ten koszmar się jak najszybciej skończył?

- Nie. Zależało nam, by zachować nadzieję, odwrócić jeszcze losy meczu i odrobić straty. Ostatecznie ta sztuka nam się nie udała, a nasz przeciwnik był czujny, ponieważ zdawał sobie sprawę, że nie poddamy się. Nie wychodziło nam zarówno w obronie, jak i w ataku i musimy zastanowić się, co było tego przyczyną.

Nie wychodziło Wam w obronie, ale w ataku jedynymi opcjami byli Miljkovic i Copeland.

- Z całą pewnością łatwiej się gra, gdy zdobycze punktowe rozkładają się na całą drużynę, ale u nas to wyglądało inaczej - trafiali tylko dwaj gracze, więc obrona rywali mogła skupić się tylko na nich.

Popełniliście ogromną ilość strat i rażące błędy w obronie. W jaki sposób można to poukładać?

- Wydaje mi się, iż każdy powinien zastanowić się, co zrobił źle i wyciągnąć wnioski, by już więcej ich nie popełnić i do nich nie wracać. Musimy iść do przodu.

Komentarze (0)