Karol Wasiek: Jak się panu podoba inicjatywa campów, które już po raz ósmy są organizowane przez Marcina Gortata?
Andrzej Pluta: To jest bardzo fajna promocja basketu. Trzeba mieć szacunek dla Marcina, że poświęca swój wolny czas na to, żeby spotkać się z dziećmi, z młodzieżą, rodzicami. Nie ma go cały rok w Polsce, ponieważ przebywa w Stanach Zjednoczonych. Wszyscy mu razem kibicujemy, ale potem przyjeżdża i można się z nim spotkać, porozmawiać, zadać pytanie, przybić piątkę.
Czego dzieci mogą się nauczyć podczas takiego treningu?
- Na pewno na tych campach czegoś dzieci się uczą, otrzymują cenne wskazówki, ale najważniejsze jest to, żeby zaszczepić w nich pasję do koszykówki. A może będzie tak, że Marcin wyjedzie za jakiś czas, a dziecko przyjdzie do rodzica i powie, że bardzo chce uprawiać tę dyscyplinę sportu. Przez te takie właśnie campy - dzieci mogą odnaleźć swoją pasję.
[ad=rectangle]
Nawet samo przybicie piątki z Marcinem Gortatem chyba dla dziecka bardzo dużo znaczy...
- Dokładnie! Pamiętam jak ja byłem młody i mogłem podawać reprezentantowi Polski piłkę. To było dla mnie duże przeżycie. Podoba mi się w ogóle ten proces rekrutacji do campów. Pamiętam jak w zeszłym roku wypełniliśmy te formalności ze swoimi dziećmi. Trzeba napisać, dlaczego chce się tam jechać. Moje dzieci napisały, że chcą być lepsze od mamy i taty. I to jest fajne! Te dzieciaki też mają jakiś swój cel - może chcą zobaczyć Marcina bądź nauczyć się czegoś. Wszystko przed nimi. Miałem tutaj dwa przykłady takie, że dziecko po godzinnym treningu od razu powiedziało mamie, że chce grać w koszykówkę.
Jak się pan czuje w roli trenera młodzieży?
- Bardzo dobrze. Pracowałem rok w stowarzyszeniu "Pluta Basket". Sportowo wychodziło nam bardzo dobrze, ale niestety nie miałem wsparcia finansowego i musiałem się z tym projektem rozstać. Bardzo lubię tę pracę z dziećmi, młodzieżą. To bardzo wdzięczna praca. Trzeba te dzieci uczyć, wychowywać, ale to jest przyjemne. Dzieci nigdy nie kalkulują - one wykonują każde polecenie z uśmiechem na twarzy. Często bywały takie sytuacje, że rodzice przychodzili i mówili: "Panie Andrzeju, dziękujemy za tę pracę. Dziecko jest kompletnie odmienione. Chce chodzić do szkoły". Dzieci przychodziły na treningi 30 minut szybciej, czekały na zajęcia - to jest piękne.
Z seniorami nieco gorzej?
- To nie jest tak, że jest gorzej. Po prostu - jak jest się asystentem, to nie ma się wpływu na wszystko. Najbardziej brakuje mi jednak ludzi, którzy chcą pracować. Cały czas kogoś ciągnąć i mówić, że ma pracować - to nie ma sensu.
Da się zaszczepić taką chęć do pracy?
- Da się wychować, ale trzeba to robić od najmłodszych lat. Można. Aczkolwiek u nas jest taki problem, że tej młodzieży jest bardzo mało. Gdyby było tyle dzieciaków uprawiających koszykówkę, co na Litwie, Serbii, czy Hiszpanii, to wówczas ta selekcja byłaby naturalna. Konkurencja powodowałaby, że najgorsi by sami odpadali.
To w Polsce idzie do przodu?
- Niestety nadal stoimy w miejscu. Wszystko przez to, że polski sport "nie idzie" przez szkoły. To trzeba zmienić. Nie może iść przez kluby. Dzieci muszą chodzić do szkół i tam odbywać treningi. Tam powinno być wszystko - nauka, treningi, gimnastyka korekcyjna.
Nauka jest jednak chyba też ważna?
- Oczywiście. Nie byłem wybitnym uczniem, ale nauka jest ważna. Wiem, jak ciężko mają teraz moje dzieci, które wiele czasu poświęcają na treningi, mecze. Nie ma zrozumienia w szkole przez nauczycieli. To jest tragiczne. Ci, którzy mają dodatkowe zajęcia, pasje, powinni być jeszcze dodatkowo nagradzani, wyróżniani!
Często pan powtarza słowo "pasja".
- Tak i robię to celowo. Jeżeli ktoś ma pasję, to może np. trenować z dziećmi osiem godzin dziennie z uśmiechem na twarzy. Cieszę się z tego, że moje dzieci mają pasję. Oni kochają tę koszykówkę i to jest piękne. Trzeba w życiu odkrywać swoje zainteresowania i do nich dążyć. To nie musi być sport, ale rysowanie, śpiew, czy taniec. Rodzic musi nieco pchnąć dziecko do tego. Czasami bywało tak, że moje dzieci nie chciały iść na trening, ale mówiliśmy im z żoną, że mają iść, ponieważ muszą mieć szacunek do trenera, innych kolegów. I co się okazywało? Po zajęciach dzieci przychodziły i mówiły: "Mamo, tato był super trening, dziękuję".