Sopocianie bardzo kiepsko weszli w ten mecz, bo po pierwszej połowie przegrywali 26:34. Zdumiewająco słabo spisywali się w ofensywie, gdzie mieli problemy nie tylko z egzekucją, ale z samą organizacją swoich akcji. Były one rwane i często bez pomysłu, co skrzętnie wykorzystali gospodarze, którzy zbudowali przewagę.
- Ciężko jest mi zrozumieć sposób w jaki graliśmy. Nie jestem także w stanie pojąć niektórych moich zawodników. Niby nie jechaliśmy daleko na wyjazd, ale oni kompletnie z nami tutaj nie byli, jakby nie dojechali na ten wyjazd, mentalnie byli gdzieś indziej - zaznaczał litewski opiekun Trefla Sopot.
"Żółto-czarni" przebudzili się po przerwie, seryjnie zaczął trafiać Adam Waczyński, a pod koszem nieco lepiej spisywał się Paweł Leończyk. Kluczową zmianę dał Krzysztof Roszyk, który dobrze zajął się A.J. Waltonem. To spowodował, że sopocianie wrócili do gry i w czwartej kwarcie objęli nawet prowadzenie. W końcówce gdynianie znów byli skuteczniejsi.
- Zespół z Gdyni zagrał dobry mecz, walczył. Gdynianie pokazali więcej serca od naszej drużyny i zasłużenie wygrał. Prawda jest taka, że rywal nie dał nam spokojnie oddychać przez 40 minut. Gospodarze pokazali ogromną wolę walki, nie mogliśmy zdobywać łatwych punktów. W dodatku my graliśmy fatalnie w obronie, popełnialiśmy dziecinne błędy w defensywie i to nas drogo kosztowało - dodawał trener Maskoliunas.
Sopocianie w drugiej części sezonu zagrają w górnej "szóstce". Trefl rozpocznie zmagania od spotkania wyjazdowego z liderem tabeli - PGE Turowem Zgorzelec.