Karol Wasiek: Wiem, że od meczu z Treflem Sopot minęło już trochę czasu, ale czy ta porażka jeszcze jest w pańskiej głowie?
Gasper Okorn: Czy jest? To dobre pytanie. Mam nadzieję, że nie, chociaż okoliczności tamtej porażki były nie najlepsze dla naszego zespołu. Pokazaliśmy w tamtym spotkaniu dwie różne twarze, było zbyt dużo wahań w naszej grze. Kontrolowaliśmy ten mecz do stanu 36:21, ale wówczas zaczęliśmy popełniać proste straty, które z łatwością wykorzystali goście z Sopotu. Uważam, że gdybyśmy wówczas do przerwy utrzymali tę różnicę 15 punktów to grałoby się nam zupełnie inaczej w drugiej połowie.
Co wówczas stało się z pańskim zespołem po przerwie, że tak łatwo straciliście przewagę? Praktycznie w dwie minuty sopocianie odrobili dziesięć punktów straty.
- Uważam, że początek trzeciej kwarty moglibyśmy porównać... do ostatnich minut drugiej odsłony. Byliśmy rozkojarzeni i źle rozpoczęliśmy ten fragment gry. Daliśmy wrócić Treflowi do gry, który zdobył 11 punktów z rzędu. Goście poczuli się wtedy zrelaksowani, zaczęli grać tak jak chcieli.
Ale później to wy zanotowaliście serię punktową.
- To prawda, ale jestem zdania, że początek trzeciej kwarty jest kluczem do naszej przegranej. Później co prawda znów wyszliśmy na dziesięciopunktową przewagę, ale po naszych głupich błędach Trefl odrobił straty i spotkanie niejako zaczęło się na nowo.
Co stało się w końcówce spotkania z pańskim zespołem?
- Znów popełniliśmy za dużo prostych błędów. Źle zareagowaliśmy na zmianę obrony przez Trefla. Oni wprowadzili korekty w defensywie na naszą grę na pick&rollu. Wtedy przestaliśmy kompletnie grać.
A w tej ostatniej akcji ma pan pretensje do Seka Henry'ego? Powinien rzucać, czy zachował się prawidłowo?
- Nie ma co nad tą akcją zbyt długo debatować. Czasem tak jest, że ten ostatni, decydujący rzut nie trafia do kosza. Rozmawiałem z Sekiem na ten temat i on jasno mi powiedział, że wolał podać do lepiej ustawionego kolegi niż decydować się akcję indywidualną, która mogła nie przynieść powodzenia. Rozumiem jego argumentację. On jest naszym kapitanem i mam do niego 100-procentowe zaufanie.
Mówił trener o dwóch twarzach swojego zespołu. W czym tkwi problem, że w trakcie jednego meczu możecie grać zupełnie różny basket? Można to wyeliminować w kolejnych spotkaniach?
- Trzeba spojrzeć na to, że graliśmy z jedną z lepszych drużyn w polskiej lidze. Trefl zawsze bije się o te najwyższe cele i nie jest łatwo grać z takim zespołem równo przez całe 40 minut. Z drugiej jednak strony uważam, że sopocianie nie błyszczeli formą tamtego dnia. Byli jakby gotowi na porażkę, ale my nie wykorzystaliśmy tego. To prawda, że musimy pracować nad koncentracją w kolejnych meczach, ale uważam, że my nie gramy aż tak złej koszykówki. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że my jesteśmy AZS Koszalin, a nie Barceloną. To normalne, że w ciągu całego spotkania zanotujesz dwie, trzy minuty słabszej gry, kiedy wpadniesz w dołek. Ważne jest jednak to, żeby z tego dołka wyjść i wrócić do swojej gry.
Słaba rotacja polskimi zawodnikami mocno utrudnia panu pracę?
- Mamy sześciu polskich zawodników, ale tak naprawdę w meczu korzystamy z usług pięciu graczy. Musimy grać tym, co mamy i nie zastanawiać się nad tą kwestią. Moim celem jest zrobienie jak najlepszej pracy z tymi właśnie zawodnikami i ja to uczynię. Robię to, co mogę najlepiej. Wierzę w tych chłopaków. Może nie mają aż tylu umiejętności zdobywania punktów, co Waczyński, Michalak, czy Wiśniewski, ale są groźni w innych elementach. Spójrzmy na to, że Dąbrowski, Mielczarek robią świetną pracę w defensywie. Wierzę, że Wołoszyn przełamie się w jednym meczu i pokaże na co go stać. Uważam, że mamy wystarczającą liczbę polskich graczy w składzie. Ludzie są w błędzie mówiąc, że mamy słabych zawodników z Polski.