Karol Wasiek: Wydaje mi się, że do pana w tym sezonie idealnie pasuje przydomek "Mr Everything", bo pan w zespole rzuca punkty, zbiera, asystuje, wyprowadza kontrataki, rozgrywa. Jak udaje się to wszystko łączyć?
Piotr Szczotka: (śmiech) Troszeczkę lat w tej koszykówce już jestem, staram się młodym chłopakom pomagać, chcę ich nastawiać pozytywnie do wszystkiego. Mówię im, że muszą dawać z siebie 100 procent, ale być zarazem rozluźnionym na meczu. Spójrzmy na to, że niektórzy grali pierwszy mecz w ekstraklasie. Po twarzach zawodnikach różnie to wyglądało, niektórzy to przeżywali. Faktycznie w meczu z Koszalinem grałem na trójce, czwórce i piątce. Taka jest rotacja w zespole, ale mam w sumie doświadczenie z poprzedniego sezonu, kiedy grałem jako środkowy. Kombinowaliśmy, chcieliśmy oszukać przeciwnika, bo czasami inaczej się nie da. W ekipie rywala jest gracz, który ma 2.08 wzrostu i 120 kg, a ja mam tylko 1.96 wzrostu, ale jakoś trzeba dawać radę.
Ale to raczej po Koszalinie było widać ten "strach" w oczach, a nie po was.
- To jest początek ligi i z tego co wiem to Koszalin dość późno zaczął przygotowania. Przyjechali tutaj w roli faworyta i była na nich większa presja. Udało się nam wygrać deskę, co pokazuje, że byliśmy bardziej waleczni.
Jak to się stało, że od tego sezonu zajmuje się pan także przygotowaniem motorycznym w zespole?
- Ja do tej roli przygotowywałem się od trzech lat. Oficjalnie jestem od tego sezonu trenerem, bardzo mi się to podoba, mocno się tym interesuję. Kolegom mogę przekazać trochę wiedzy, sam jednak cały czas się uczę, posiłkuję się różnymi notatkami, doświadczeniami z poprzednich lat, bo miałem taką przyjemność być w drużynach, gdzie zawsze była taka osoba do przygotowania motorycznego.
Od Cole'a Hairstona także ma pan jakieś notatki?
- Oczywiście. Co prawda z nami on za dużo nie trenował, ale od niego również mam notatki. Mieliśmy w tamtym roku około czterech-pięciu treningów z nim. Jednakże bardziej bazuję na notatkach trenera Kosauskasa. Jest to człowiek, który był na igrzyskach olimpijskich, zdobywał mistrzostwo Europy. Przygotowywał wielu lekkoatletów, był trenerem kadry Rosji i Litwy. Jest trochę bardziej doświadczony niż Cole Hairston, który uczył się tego zawodu w wieku 30 lat i trudno mówić, żeby "zjadł na tym zęby".
Docelowo w przyszłości pan chce pełnić tę rolę, a nie głównego trenera?
- Jak najbardziej. Uważam, że mam za małą wiedzę, jak na trenera pierwszego. Jest trochę za wcześnie, ale z czasem zobaczymy.
Pan został w Asseco, bo nie było innych opcji, czy był to świadomy wybór?
- Powiem tak: czuję się "człowiekiem Asseco", bo jestem w tym klubie już od sześciu lat, planuję się tutaj przenieść z rodziną na stałe. Chcę zakończyć karierę w Asseco.
A ile lat jeszcze chce pan pograć?
- Jeżeli będę widział, że młodzi zawodnicy zaczną wypychać mnie ze składu to wówczas podejmę taką decyzję.
Wydaje mi się, że to nie stanie się przez najbliższe dziesięć lat, patrząc na pańską energię na boisku.
- (śmiech) Ciężka praca popłaca. Powtarzam kolegom, że najważniejsze jest przygotowanie motoryczne. Ja jestem tego przykładem. Mam 32 lata, ale nie czuję się słabszy fizycznie od swoich kolegów. Muszą jeszcze troszkę chleba zjeść, żeby mnie dogonić. Każdego dnia im to przekazuję - od diety po ćwiczenia. Jeżeli sezon się kończy to mówię im, co trzeba zrobić na wakacjach. Trzy miesiące wakacji to kawał pracy nad sobą, co później procentuje w sezonie. Nie ma kontuzji, nie ma naciągnięć. Wielu o tym zapomina, a zawodowy koszykarz nie może leżeć na łóżku i nic nie robić, nie ma takiej możliwości. Tutaj w Gdyni są zawodnicy, którzy wiążą przyszłość z koszykówką. Mówię im: jeśli chcecie cieszyć się życiem i koszykówką to słuchajcie i róbcie to, co wam przekazuję. Nikt jednak nikogo nie będzie ciągnął za rękę. Mają tutaj w Gdyni niesamowite możliwości rozwoju. To co wywalczą na treningu to będzie im dane na meczu.