Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IX

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

- Zdobycie tej nagrody było jednym z moich głównych celów w karierze - mówił "MJ" po odebraniu statuetki dla MVP sezonu 1987/88. "Air" ponownie wspiął się na wyżyny nieosiągalne dla innych graczy.

W tym artykule dowiesz się o:

Po 1956 roku oprócz Jordana tylko trzech obrońców mogło się poszczycić mianem najbardziej wartościowego zawodnika rozgrywek. To Bob Cousy, Oscar Robertson oraz Magic Johnson. W głosowaniu "Jego Powietrzność" pokonał prawdziwych tuzów i symbole NBA lat osiemdziesiątych - Larry'ego Birda z Boston Celtics oraz wspomnianego Magica Johnsona z Los Angeles Lakers. Statystyki Michaela powalały: 35,0 punktów, 5,5 zbiórki, 5,9 asysty, 3,2 przechwytu oraz 1,6 bloku na mecz. Wszechstronność Jordana budziła podziw, toteż nie bez powodu jako pierwszy gracz w historii ligi zawodowej obok nagrody MVP zdobył również wyróżnienie Obrońcy Roku. Złośliwcy twierdzili, że Chicago Bulls to tylko Michael Jordan, ale w zmaganiach 1987/88 Byki zadały kłam tej teorii, notując bilans 50-32 i dochodząc w walce o mistrzostwo NBA do drugiej rundy play-off's, gdzie nie sprostały dopiero słynnym "Bad Boys", czyli Detroit Pistons pod wodzą Chucka Daly'ego. W drużynie pierwsze szlify zbierali dwaj obiecujący gracze wybrani w drafcie - Scottie Pippen oraz Horace Grant. Nie byli oni jeszcze pierwszoplanowymi postaciami Bulls, lecz ich poczynania pozwalały sądzić, że w niedalekiej przyszłości mogą stać się brakującymi ogniwami, które pozwolą ekipie z "Wietrznego Miasta" walczyć o najwyższe cele. - To z pewnością zasłużona nagroda - chwalił swojego koszykarza Jerry Reinsdorf, właściciel Bulls. - Nie wiem, co jeszcze zawodnik może dać swojemu zespołowi poza tym, co dał nam w tym sezonie Michael Jordan. Nie ma absolutnie żadnych wątpliwości, że to właśnie jemu należał się tytuł MVP, a świadczy o tym przewaga, jaką osiągnął w głosowaniu.

"Jego Powietrzność" choć był usatysfakcjonowany tym, co indywidualnie zdobył w rozgrywkach 1987/88, wciąż nie potrafił zrozumieć mechanizmów rządzących NBA. Poprzednią kampanię uważał za lepszą w swoim wykonaniu, lecz wówczas nagrody MVP sezonu oraz Obrońcy Roku przeszły mu koło nosa. Punkty to jednak nie wszystko. Oprócz nich liczy się też bilans osiągnięty z klubem oraz notowania w innych kategoriach. Tutaj statystyki okazują się bezlitosne: Bulls wygrali o 12 spotkań więcej, a "MJ" poprawił swoje notowania w asystach, zbiórkach, przechwytach oraz blokach. Do kosza trafiał ze skutecznością 53,5 procent. Stał się graczem bardziej uniwersalnym. [i]

- On jest w tej chwili najlepszym koszykarzem na [/i]świecie, a my jesteśmy wygrywającą drużyną - komentował Doug Collins, trener Byków. - W ubiegłym sezonie na niekorzyść Michaela przemawiał nasz negatywny bilans, ale teraz nie mogli się już do niczego przyczepić. Po czterech sezonach na parkietach ligi zawodowej "MJ" wreszcie zdobył należny mu szacunek i był stawiany na równi z wielkimi mistrzami, chociaż w swoim posiadaniu nie miał jeszcze ani jednego pierścienia. Czas Byków miał jednak dopiero nadejść. Otrzymując wyróżnienie MVP Michael zaspokoił również swoje pragnienie znalezienia się na piedestale i mógł jeszcze bardziej skoncentrować się na wynikach zespołu. - Chcę zostać mistrzem NBA. To jest w tej chwili jedyny cel, na którym się skupiam – zapewniał.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

2 grudnia 1987 roku team z "Wietrznego Miasta" legitymował się bilansem 12-3 i mierzył się w Salt Lake City z Utah Jazz, gdzie pierwsze skrzypce grali już John Stockton oraz Karl Malone. Gdy w trzeciej kwarcie "Jego Powietrzność" wykonał wsad nad tym pierwszym, mierzącym zaledwie 186 cm, siedzący w pobliżu boiska właściciel Jazzmanów, Larry Miller, krzyknął w jego stronę: - Hej, Jordan, dlaczego nie wybierzesz kogoś swojego wzrostu? Przeciętny gracz NBA nieźle by się wkurzył na te słowa, ale Michael poczuł się wywołany do tablicy i chwilę później wykonał podniebny dunk nad mającym aż 213 cm wzrostu i 140 kg wagi środkowym ekipy z Salt Like City - Melem Turpinem. - Ten był wystarczająco wysoki? - odpowiedział na zaczepkę Millera, który tylko się uśmiechnął. Całe spotkanie z Jazz było istnym popisem "MJ'a". Urodzony na Brooklynie zawodnik ustrzelił aż 47 "oczek", dokładając do tego 4 zbiórki, 9 asyst, 3 przechwyty i 3 bloki. Byki wygrały 105:101. - Właśnie dlatego ten koleś jest supergwiazdą - ocenia Doug Collins. - Zespół był zmęczony, ale Michael potrafił wziąć na siebie ciężar gry. Z tego powodu to w tej chwili prawdopodobnie najlepszy zawodnik w lidze.

[nextpage]

Weekend Gwiazd 1988 był dla "MJ'a" szczególny głównie dlatego, że odbył się w mieście, w którym lider Bulls cieszył się już bezgranicznym uwielbieniem - w Chicago. 6 lutego, dzień przed All-Star Game, rozegrany został konkurs wsadów i nie mogło w nim zabraknąć najlepszego zawodnika gospodarzy. Wszyscy pamiętali jego wypowiedź sprzed roku, kiedy celebrując zwycięstwo w Slam Dunk Contest stwierdził, że jest dopiero trzecim najlepszym dunkerem w lidze, gdyż nie dane było mu się zmierzyć z triumfatorami dwóch poprzednich edycji - Spudem Webbem oraz Dominique Wilkinsem. W "Wietrznym Mieście" było inaczej - w batalii wzięła udział cała wielka trójca. Webb odpadł już w przedbiegach, a w finałowej rozgrywce zmierzyli się Jordan oraz Wilkins. Ostatecznie różnicą dwóch punktów triumfował "Air", a decydujący okazał się wsad z linii rzutów wolnych, wykonany na wzór tego, jakim przed laty popisywał się Julius "Dr. J." Erving jeszcze w lidze ABA. - Byłem zdenerwowany, jedyny raz podczas całego konkursu - opowiada Michael o swoim finałowym dunku. - Wiedziałem, że muszę zrobić coś spektakularnego, żeby wygrać. Wtedy doznałem olśnienia i ujrzałem Juliusa Ervinga - człowieka, który wymyślił to zagranie.

W opinii wielu obserwatorów wyniki Slam Dunk Contest 1988 nie były do końca sprawiedliwe. Przedmiotem sporu była ocena ostatniego wsadu Dominique'a Wilkinsa, za który gracz Atlanty Hawks otrzymał od jury zaledwie 45 punktów, mając wcześniej w dorobku dwa dunki z maksymalną, 50-punktową oceną. To właśnie stronniczość sędziów miała otworzyć Jordanowi drzwi do zwycięstwa. Wilkins wiedział, że jego ostatnie zagranie było bardzo efektowne i zasługiwało na wyższą notę, lecz nie protestował, bo miał świadomość, że jego rywal był równie dobry, a w takim przypadku zawsze wygrywa gospodarz. W końcu to była tylko zabawa, a nie walka o mistrzostwo NBA. - Wydaje mi się, że sędziowie mieli ciężki orzech do zgryzienia - komentował zamieszanie Jordan. - Gdybyśmy nie byli w Chicago, to werdykt spokojnie mógłby być odwrotny. Publiczność była jednak po mojej stronie, co dało mi dodatkowego kopa.

7 lutego w Meczu Gwiazd Michael Jordan tradycyjnie wybiegł w pierwszej piątce ekipy Wschodu. To miał być jego wieczór. Koledzy z drużyny wreszcie przestali traktować "MJ'a" z dystansem i wiele razy obsługiwali go podaniami na pewne punkty. Mike trafiał do kosza ze skutecznością rasowego snajpera (17/23 z gry) i uzbierał aż 40 "oczek", o dwa mniej od rekordu All-Star Game. Wschód zwyciężył Zachód 138:133, więc nagroda MVP mogła trafić w ręce tylko jednej osoby. - Byłem świadom oczekiwań kibiców - mówił po meczu "Air". - Zwycięstwo w konkursie wsadów dało mi radość. Dobry występ w Meczu Gwiazd, triumf i tytuł MVP również mnie cieszą. Życzyłbym sobie, żeby All-Star Weekend odbywał się w Chicago co roku - dodał z uśmiechem na ustach.

Gdy facet w play-off's w dwóch meczach z rzędu zdobywa 50 i więcej punktów, rywale zaczynają się zastanawiać, czy na pewno mają do czynienia z człowiekiem. Kwietniowe dwa pierwsze starcia z Cleveland Cavaliers sprawiły, że "MJ" po raz kolejny przeszedł do historii ligi zawodowej. Wychowany w Wilmington koszykarz przeciwko Kawalerzystom ustrzelił najpierw 50 punktów, a następnie 55. - To superczłowiek - komentował Chuck Daly, ówczesny coach Detroit Pistons. - Nie mam pojęcia jak on to robi i skąd bierze tę inteligencję i energię oraz ten instynkt. Podziwiałem zespół Philadelphia 76ers, gdy występował w nim Julius Erving. Teraz chciałbym powiedzieć ludziom w Chicago: jesteście świadkami czegoś, co zdarza się tylko raz w życiu. Bulls ostatecznie pokonali Cavs zaledwie 3-2, a w kolejnej rundzie trafili na Tłoki z Detroit. To właśnie wychwalający Jordana pod niebiosa trener Pistons opracował trzynaście zasad defensywy, które miały powstrzymać imperatorskie zapędy "Jego Powietrzności". Reguły te sprowadzały się do podwójnego krycia lidera Byków oraz blokowania środka pola silnymi i wysokimi zawodnikami. Strategia ta okazała się niezwykle skuteczna, gdyż "Air" w całej serii tylko raz uzbierał ponad 30 "oczek", a ekipa ze stanu Michigan wygrała rywalizację 4-1. W meczu numer trzy Michael po raz pierwszy w karierze został wyprowadzony z równowagi, kiedy to próbował się odgryźć Billowi Laimbeerowi za cios łokciem w przyrodzenie i został za to ukarany przewinieniem technicznym.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

W sezonie 1987/88 Michael Jordan po raz kolejny musiał obejść się smakiem mistrzostwa NBA. Na osłodę oprócz wyróżnień MVP sezonu oraz Obrońcy Roku, pozostały mu tytuły króla strzelców i najlepszego przechwytującego ligi. Wkrótce czekało go również bardzo ważne wydarzenie w życiu prywatnym.

Koniec części dziewiątej. Kolejna już w najbliższą środę.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule. Bibliografia: Chicago Tribune, nba.com, basketball-reference.com.

Poprzednie części: Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. III Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IV Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. V Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VI Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VII Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VIII

Źródło artykułu: