Już w poprzedniej kolejce można było dostrzec pewne niepokojące - dla kibiców oraz sztabu szkoleniowego zielonogórzan - symptomy słabszej gry, ewidentne braki w niektórych istotnych elementach. Przed własną publicznością udało się jednak Stelmetowi fantastycznie finiszować, więc skończyło się tylko na ostrzeżeniu, które... najwyraźniej w Winnym Grodzie zbagatelizowano.
Za drugim razem Stelmet nie miał już tyle szczęścia, mimo że zmierzył się - tabela potwierdza, że nie tylko teoretycznie - słabszym zespołem, bo Kotwicą. Kołobrzeżanie przez długi czas nie zasmakowali zwycięstwa, ale najwyraźniej przełamanie ze starogardzką Polpharmą wcale nie było przypadkiem. Wręcz przeciwnie. Czyżby "Czarodzieje z Wydm" wchodzili na wyższy poziom?
Podopieczni Tomasza Mrożka znakomicie wykorzystali ogromną dziurę w defensywie gości, którzy chyba nie zdawali sobie sprawy z potencjału rywala. Kołobrzeżanie rzucili się Stelmetowi do gardła już od pierwszych minut, bo nad wyraz skuteczni byli Corey Jefferson i Sean Mosley. Amerykański zaciąg był nie do zatrzymania dla zielonogórzan, którzy nie byli w stanie dotrzymać kroku gospodarzom nawet przez pięć minut.
Wyrwa w defensywie Mihaila Uvalina była tak wielka, że Kotwica raz po raz znajdowała drogę do kosza. I to niezależnie od starań przyjezdnych, którzy próbowali różnych opcji w ataku. Walczył Walter Hodge, co kilka minut przypominał o sobie Quinton Hosley , zrywy notował Mantas Cesnauskis, a niekiedy przebudzali się też Polacy. Ale i to było za mało, żeby odrobić - w całości - straty z pierwszej kwarty. Na przerwę w lepszych humorach schodzili kołobrzeżanie, choć za sprawą duetu Ho-Ho czuli oni na swoich plecach oddech Stelmetu.
Ku zaskoczeniu wszystkich "Czarodzieje z Wydm" nawet w drugiej połowie nie zwalniali tempa. Gracze Mrożka doskonale wybierali opcje w ataku, dlatego ich skuteczność utrzymywała się na wysokim, nieosiągalnym dla przeciwnika poziomie. Nic dziwnego, że rósł poziom frustracji w obozie zielonogórzan, którzy nawet na linii rzutów wolnych radzili sobie kiepsko. W całym meczu zawodnicy z Winnego Grodu zmarnowali aż 16 prób, co - biorąc pod uwagę końcowy rezultat - mogło ich kosztować porażkę.
Po przerwie Kotwica nie tylko nie oddała pola Stelmetowi, lecz nawet zdołała powiększyć swoją przewagę. Duży w tym udział mieli zagraniczni zawodnicy z Demetrius Brown na czele. Nie brakowało jednak wsparcia rodzimych koszykarzy (m.in. Grzegorz Arabas). A biało-zieloni? Ograniczyli się tylko do manewrów Hodge'a i Hosleya. Niemal bezproduktywni w ataku byli Polacy, od których tak wiele przecież zależy.
W ostatniej kwarcie wydawało się, iż goście mogą jeszcze wrócić do walki o triumf, że znowu może im się upiec. Ale nie tym razem. Kotwica po kilkuminutowym przestoju, wykorzystanym głównie przez Olivera Stevicia, który wlał nadzieje w Stelmet, odzyskali skuteczność i przypieczętowali trzecią wygraną w tym sezonie TBL. Tym samym kołobrzeżanie powoli odbijają się od dna.
Kotwica Kołobrzeg - Stelmet Zielona Góra 85:73 (29:17, 20:24, 20:17, 16:15)
Kotwica: Mosley 22, Jefferson 18, Arabas 10, Brown 8, Rajewicz 6, Złoty 6, Djurić 5, Niedźwiedzki 4, Zyskowski 4, Han 2.
Stelmet: Hodge 21, Hosley 19, Cesnauskis 13, Chanas 6, Stević 5, Łapeta 4, Sroka 3, Jones 2, Matczak 0, Lopicić 0, Stelmach 0.
Jaką wogóle Uvalin stworzyła drużyne?
Oddali ,Dłonniaka,Kirka,Rajewicza a kogo ściągneli? Ludzi którzy oprócz Hosleya nie nad Czytaj całość