Zwycięzców się nie sądzi - rozmowa z Adamem Waczyńskim, skrzydłowym reprezentacji Polski

- Początek był słaby w naszym wykonaniu, ale końcówkę mieliśmy lepszą. Z taką presją na plecach grało się nam znacznie lepiej. Zwycięzców się jednak nie sądzi - ocenia Adam Waczyński.

W tym artykule dowiesz się o:

Karol Wasiek: Jakie były twoje przewidywania w stosunku do eliminacji do Eurobasketu? Spodziewałeś się trudnej rywalizacji, czy wręcz przeciwnie?

Adam Waczyński: Pomyślałem przede wszystkim o Finlandii, która wyszła z grupy podczas ostatniego Eurobasketu. Belgia to rywal, z którym mieliśmy do czynienia w poprzednich eliminacjach. Szwajcaria, Albania to tak naprawdę anonimowe zespoły, które nie zaistniały w koszykówce na wyższym poziomie. Pomyślałem, że jest spora szansa na awans, z racji tego, że dwie drużyny awansują od razu, a trzecia ewentualnie też.

Ta droga do Eurobasketu miała być łatwa, lekka i przyjemna. Tymczasem było znacznie trudniej niż się początkowo sądziło.

- Początek był słaby w naszym wykonaniu, ale końcówkę mieliśmy lepszą. Zmobilizowaliśmy się bardziej, bo mieliśmy tzw. nóż na gardle. Z taką presją na plecach grało się nam znacznie lepiej. Zwycięzców się jednak nie sądzi.

Z czego wynikały te początkowe problemy w waszej grze?

- W pierwszym meczu byliśmy ewidentnie spaleni. Myślę, że za bardzo skoncentrowaliśmy się na grze Belgów. Już 10 dni przed meczem zaczęliśmy analizować grę Belgów. Tak naprawdę w tym meczu tylko Marcin Gortat zagrał na swoim normalnym poziomie.

Mówisz, że byliście spaleni, ale czy trener Pipan swoimi decyzjami też na to nie wpływał? Praktycznie w każdym meczu dokonywał zmian na pozycjach obwodowych.

- Trener wymagał od graczy obwodowych grania przede wszystkim bardzo agresywnie i nie interesowało go tak naprawdę co my wyczyniamy w ataku. Mieliśmy zagrywki na Marcina Gortata, Michała Ignerskiego. Łukasz Koszarek wraz z Robertem Skibniewskim rozgrywali pick-and-rolle. Mieliśmy dawać z siebie wszystko w obronie, biegać do szybkiego ataku i zdobywać łatwe punkty. Starałem się dawać z siebie wszystko, tak jak Mateusz Ponitka i Przemek Zamojski.

Czyli w zespole były jasno określone role, Gortat z Ignerskim mieli zdobywać punkty, a wy obwodowi mieliście koncentrować się przede wszystkim na obronie.

- Graliśmy przede wszystkim na Gortata, Ignerskiego, Koszarka. Oni najbardziej punktowali, najwięcej dawali zespołowi. Graliśmy pod nich. My wykonywaliśmy polecenia trenera, czyli obrona, zbiórka w ataku i szybki atak. Nie uważam, że odwaliliśmy naszą robotę źle, ponieważ myślę, że każdy ten aspekt przyda się w przyszłości.

A były jakieś nieporozumienia w szatni podczas tych eliminacji? Były wzajemne pretensje do siebie po porażkach?

- Najbardziej gorąco było po meczu z Belgią. Byliśmy na siebie bardzo zdenerwowani. Mieliśmy szansę zacząć te eliminacje dobrze, ale stało się zupełnie inaczej. Z Finlandią przegraliśmy pechowo, nie graliśmy źle. Generalnie była dobra atmosfera. Myślę, że tym wygraliśmy.

Michał Ignerski ostatnio stwierdził, że były to najlepsze dwa miesiące jakie spędził na kadrze. Jak ty się odniesiesz do tych słów? Dla ciebie to był także udany okres?

- Na pewno jeśli chodzi o chemię w zespole to było bardzo fajnie. Bardzo dobrze się czuliśmy wszyscy razem, spędzaliśmy dużo czasem ze sobą, było dużo śmiechu. To tak trzymało cały zespół. Starszyzna trzymała młodych. Ja będę na pewno mile wspominał ten czas.

A czego sportowo nauczyłeś się przez te dwa miesiące?

- Przede wszystkim podczas zgrupowania trener Pipan uczył mnie cierpliwości w grze. Staram się czekać na swoją okazję w każdym momencie spotkania. Otrzymałem kilka minut w każdym spotkaniu i próbowałem je najlepiej wykorzystać. Dawałem z siebie wszystko. Staram się pomagać zespołowi, wykonywać polecenia trenera.
Myślę, że kiedyś to zaprocentuje. Nie ma sensu się frustrować, bo to do niczego nie prowadzi.

Twój najlepszy mecz w kadrze podczas tych wakacji?

- Myślę, że najlepszy mecz rozegrałem przeciwko Turcji na turnieju w Niemczech. Otarłem się wówczas o double-double. Grałem wówczas na pozycji numer cztery, to był zdecydowanie najlepszy mój mecz.

No właśnie. Chyba nowym doświadczeniem jest gra na pozycji silnego skrzydłowego, co wcześniej ci się w ogóle nie zdarzało.

- Próbował mnie trener na pozycji numer cztery. Czułem się na tej pozycji co najmniej dziwnie. Śmiałem się, że wyrzucę Filipa Dylewicza z pierwszej piątki w Treflu Sopot (śmiech). Mieliśmy takich graczy, a nie innych. Wszyscy wokół byli kontuzjowani, byłem jednym z wyższych zawodników w kadrze. Trener przymusowo musiał stawiać na nas, kiedy Michał Ignerski miał problemy z faulami. Starałem się dawać, co mogłem. Miałem problemy z przyswajaniem zagrywek, ponieważ na treningach nie grałem na tej pozycji. Musiałem sobie z tym radzić. Czasami w ten sposób trzeba pokazać swoje umiejętności. To też jest na pewno uczące, to tak jak obwodowi wchodzą na pozycję numer jeden. Był taki przymus, że musiałem grać na tej pozycji.

Najgorszy moment w kadrze to chyba sopocki turniej na początku sierpnia w hali Ergo Arena, w której na co dzień występujesz. Miałeś problemy wówczas nawet z załapaniem do składu.

- No tak. Ten turniej na pewno do udanych nie zaliczę. Musiałem uszanować decyzję trenera. Młodzi zawodnicy przyjechali i trener musiał ich sprawdzić w warunkach meczowych. Wpuścił ich do zespołu i grali podczas tego turnieju. Trener sprawdzał ich w różnych ustawieniach i musiałem to zaakceptować. W późniejszym okresie było trochę lepiej, ale uważam, że akurat ten turniej nie był dla mnie udany.

Może cię teraz zaskoczę, ale to ty legitymujesz się najlepszym procentem rzutów za dwa w polskiej kadrze w trakcie eliminacji. 70% to niezłe osiągnięcie. Wiedziałeś o tym?

- To ciekawe, zaskoczyłeś mnie. Po prostu rzucam, staram się trafić i nie myślę na boisku o żadnych statystykach. One nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Cieszę się, że mogłem oddać w ogóle jakieś rzuty.

Cały czas mam wrażenie, że nie jesteś jednak do końca zadowolony z tego, jaką rolę odgrywałeś w kadrze. Wrzucasz taki mały kamyczek do ogródka trenera związku z małą liczbą zagrywek w ataku.

- Nie będę osądzał trenera i jego decyzji. Zajął on pierwsze miejsce w eliminacjach i wykonał swoje zadanie w 100%. Zwycięzców się nie osądza. Podejrzewam, że niektórzy zawodnicy obwodowi mogą mieć do niego żal, bo nie byli maksymalni wykorzystywani w ataku, ale taką mieliśmy rolę w zespole. Mieliśmy starszych graczy, którzy mieli ciągnąć ten zespół. My mieliśmy być takim dodatkiem, troszeczkę im pomóc w ataku, jeśli będą mieli przestój. Byliśmy od takiej brudnej roboty.

Ale ta wasza gra na ostatnim Eurobaskecie wyglądała całkiem nieźle. Byliście wówczas bez Marcina Gortata i ta gra była zdecydowanie bardziej urozmaicona.

- Graliśmy dobrze na Eurobaskecie. Nie miałem, co prawda istotnej roli, ale to nie jest istotne. Ważna jest gra całego zespołu. Graliśmy z Adamem Hrycaniukem na piątce, on też jest dobrym centrem, jak na polskie warunki. Gra w Eurolidze z powodzeniem. On mógłby być doskonałym zmiennikiem dla Marcina Gortata na te 15-20 minut. Potrafiliśmy się wówczas jakoś zjednoczyć, nie graliśmy wówczas dużą rotacją. Jeden i drugi skład nie był takim sam, ale potencjał mamy wielki i obojętnie w jakim składzie jesteśmy to mamy ducha walki w sobie i staramy się to wykorzystywać maksymalnie.

Jaki wpływ na drużynę ma Marcin Gortat?

- Marcin jest naprawdę fantastycznym człowiekiem, nie mogę powiedzieć o nim złego słowa. Zawsze trzymał nas razem, próbował zjednoczyć zespół. Pomagał na treningach, dawał wskazówki, jak trenują inni zawodnicy z NBA. My też go pytaliśmy, staraliśmy się to wykorzystywać. Na pewno ma dużą wiedzę. Ja na pewno będę czerpał z tego korzyści, biorę sobie te uwagi do serca i powoli układam w głowie. Na pewno Marcin był i będzie dobrym duchem zespołu.

Komentarze (0)