Mateusz Stępień: Nieco ponad dwa miesiące temu zakończyły się pierwszoligowe rozgrywki, w których reprezentował pan barwy Startu AZS Lublin. Wiadomo już, w jakim klubie zagra pan w kolejnym sezonie?
Łukasz Jagoda: - Prowadzę co prawda rozmowy z kilkoma klubami, jednak na chwilę obecną nie wiem gdzie będę grał. Szukam odpowiedniej opcji po tym jak "rozpadł się mój lubelski klub". Myślałem, że na dłużej w nim zagoszczę, lecz nie udało się zbudować stabilnej podstawy do grania na poziomie pierwszej ligi.
Z którego klubu otrzymał pan najkorzystniejszą ofertę?
- W moim wieku nie chodzi już o najkorzystniejsze oferty (29 lat - przyp.red). Bardziej o wizję, o to czym można zarazić innych, czy też cel sportowy i zaangażowanie. Jeżeli widzę, że coś jest poukładane i robione z pełną pasją, jestem wstanie wejść w to w ciemno. W Lublinie grałem całym sercem, bowiem jest to moje miasto. Nie udało nam się jednak utrzymać pierwszoligowego bytu. W trakcie sezonu mogłem "uciec" nawet do ekstraklasy, bo taką ofertę otrzymałem z mojego byłego klubu (Czarni Słupsk - przyp.red). Nie zdecydowałem się jednak na taki krok i do końca wraz z drużyną, walczyłem o utrzymanie, ale i także o rozwój młodych graczy z Lublina. A co za tym idzie, za koszykówkę w tym regionie. Zawsze należy stawiać sobie wysokie cele, bo jak zakłada się już na początku te niższe i one nie wychodzą, to trudno później jest się z tym pogodzić. Trzeba było bić się o fazę play-off.
A teraz działacze Czarnych kontaktowali się z panem w sprawie gry w słupskiej drużynie w kolejnym sezonie?
- Rozmawiałem z trenerem Mirosławem Lisztwanem, ale o zupełnie o innych sprawach. Szukali wysokich koszykarzy, którzy pasowaliby do wizji drużyny w następnych rozgrywkach. Miałem więc małe szansę na zatrudnienie, brakuje mi po prostu centymetrów (186 cm wzrostu - przyp.red). Przepisy o Polakach i młodych zawodnikach, troszkę komplikują sprawę. Bardzo ciężko "polskiej jedynce" przebywać na parkiecie przez cały mecz. Wiadomo, ta pozycja jest dla Amerykanów. Bezpieczniej jest więc grać wysokimi polskimi koszykarzami, bądź też jako rzucający obrońca, czyli typowa "dwójka". Wtedy jest szansa na minuty podczas meczu.
Oprócz Czarnych Słupsk, rozmawiali z panem włodarze innych klubów z Dominet Bank Ekstraligi?
- Mam z kilkoma kontakt, lecz cierpliwie czekam na wyjaśnienie się sytuacji w tych klubach. Budżety, wizja grania, trenerzy - w Polsce wszystko robi się na ostatnią chwilę. Nie ma stabilności i cierpliwości w długoterminowym budowaniu drużyny. Wszystko może pozmieniać się w przeciągu kilku minut. Trenerzy tracą pracę, zawodnicy oferty, a prezesi cierpliwości. Taka jest nasza rzeczywistość. Wie pan coś o Sportino albo AZS-ie Koszalin? Śląsk też jest wielka niewiadomą. Zapewne prowadzone są tam prace, jednak chodzi o ich sens. U nas to bardzo kuleje, powinniśmy szkolić młodzież. W Polsce panuje stereotyp "najemnika" - jeden sezon tu, drugi tam i kto da więcej. Nie ma przynależności, ikon klubów, jak chociażby Maciek Zieliński i wrocławski Śląsk. Na zachodzie, podając przykład z piłki nożnej - Paulo Maldini, który całe życie gra w Milanie. Sukces składa się z pracy przez dłuższy okres czasu.
Jak pana zdaniem należy zmienić te wszystkie nieprawidłowości, żeby wszystko już dobrze funkcjonowało?
- Oczywiście niezbędne są zmiany, korekty. Nie da się tego uniknąć, ale fundamentalna podstawa powinna być zawsze.
Można powiedzieć, że dużo zależy też od zaufania prezesów. Jeśli drużynie nie idzie, nie osiąga wyników - winny jest trener. Zostaje zwolniony, a na jego miejsce przychodzi zupełnie nowy, mający swoją myśl szkoleniową. Inaczej pracuje z zespołem.
- Zgadza się, jednak w ekstraklasie trenerzy już nie szkolą, tylko wymagają wiadomych rzeczy koszykarskiego abecadła. Wielu graczy powinno się tego nauczyć w niższych ligach, podczas młodego wieku. Umiejętności, technika użytkowa, obrona zespołowa i indywidualna - u nas to kuleje, a później płaczemy, że Polacy nie grają. Dzieję się tak, bo są nieograni, nie mają doświadczenia, bo ktoś nie miał do nich cierpliwości za młodu. Kluby chciały przetrwać i miały zupełnie inną filozofię.
Myśli pan, że poprawić to mogą nowe przepisy w ekstraklasie, dotyczące gry przez całe spotkanie jednego Polaka oraz przez całą jedną kwartę młodego polskiego zawodnika? Jest to odpowiednie rozwiązanie?
- W końcu ktoś zwrócił uwagę, że nie idzie, że grających Polaków jest coraz mniej i że nie odgrywają żadnej roli w swoich drużynach. Ja nie jestem jednak zwolennikiem takich przepisów, chociaż dobrze, że przynajmniej w taki sposób stara się ratować polską koszykówkę. Zawodzi szkolenie, nie ma odpowiednich szkół i klubów. Bardzo podoba mi się praca jaką wykonuję się w Polonii 2011 Warszawa. Jeklin to Słoweniec, który wie jak wygląda to u nich. Stawia na młodzież, pracuje z nią odpowiedni trener, a w lidze podpiera się rutyniarzami takimi jak Karwowski czy Lewandowski. Przez to mają fantastyczne wyniki.
Wracając jeszcze do przepisów, myśli pan, że pomogą one w osiągnięciu dobrego wyniku podczas przyszłorocznych Mistrzostw Europy, które będą rozgrywane w Polsce?
- Polacy będą spędzali na parkiecie jak ja to nazywam - przymusowe minuty. To zawsze pomaga - ogranie, pewność siebie. Sęk w tym, że z tą ilością Polaków nie jest za dobrze. Wciąż mamy ich za mało, żeby skutecznie walczyć z najazdem obcokrajowców. A szukanie młodych zawodników z tego młodego rocznika, to już bardziej przypomina "łapankę".
W 2002 roku wraz z Cezarym Trybańskim przebywał pan w Stanach Zjednoczonych, gdzie jako przyjaciel pomagał Czarkowi, ale i także sam brał udział w zajęciach sportowych. Czy wówczas dostrzegł pan pracę, jaka tam jest przeprowadza z młodzieżą i czy można byłoby przenieść ją do Polski?
- Trudno jest porównywać system szkolenia w USA do Polski. Oni mają halę, uczelnie, materiał młodych graczy, który wręcz "zabija" się o sukces. Gdy pracujesz nad sobą, sen o wielkiej karierze może się ziścić. W Polsce wygląda to dość nieciekawie - szkoły jedno, kluby drugie. Nie ma współpracy oraz wizji. Każdy robi coś na własną rękę, a jak uda już się wyrwać to osiąga wielki sukces. Brakuje nam pracy od podstaw, zarówno pod względem techniki, jak i mentalności. No i rzecz jasna głodu zwycięstwa i wygrywania.
Jest szansa, że w przyszłości będzie to funkcjonowało również w Polsce ?
- Mam taką nadzieję, że coś się pozmienia. Jesteśmy daleko w tyle, ale skoro Litwa i Słowenia mogą szkolić takie talenty, to czemu nie możemy robić tego my. Musimy zacząć pracować na innych zasadach, chcieć odnosić sukcesy i zmienić naszą mentalność. Trzeba też poprawić fatalne zaplecze sportowe, bo również to ma znacznie. Brak boisk, piłek czy warunków do pracy dla fachowców, którzy chcą poświęcić się pracy z młodymi adeptami koszykówki, również nie wpływa na osiąganie sukcesów.
A pan myślał już, co będzie robił po zakończeniu kariery, może skusiłby się właśnie na szkolenie młodzieży?
- Pewnie, że nad tym myślałem. Sądziłem iż stanie się tak w moim rodzinnym mieście - Lublinie. Chciałem tam zakończyć granie i zaszczepić w miejscowych zawodnikach pozytywną myśl. Niestety nie udało się, bowiem spadliśmy z ligi.
W przypadku, gdyby dostał pan takową ofertę z innego klubu?
- Zastanowiłbym się nad tym i jeśli widziałabym w tym poważną wizję zbudowania czegoś, co ma ręce i nogi to jak najbardziej tak.
Wróćmy na koniec jeszcze do pana. Na co dzień jest pan właścicielem firmy specjalizującej się wynajmem powierzchni wielkoformatowych. Prowadzenie własnego biznesu mocno przeszkadzała w profesjonalnym uprawianiu koszykówki?
- Przeszkadza. Osobiście uważam, że powinno robić się jedną rzecz i na niej skupiać swoją całą uwagę. Niestety żyjemy w Polsce i często nie da się robić tylko jednej rzeczy.