Dusko Ivanović po meczu z mistrzem Polski: To było bardzo złe spotkanie w każdym aspekcie

Asseco Prokom Gdynia sprawił wielką niespodziankę w 7. kolejce Euroligi i pokonał w Kraju Basków aktualnego mistrza Hiszpanii, ekipę Caji Laboral Baskonia 81:75. Podopieczni Tomasa Pacesasa zagrali bardzo dobrze w drugiej połowie, wykorzystując błędy gospodarzy. Jakie to błędy? O konkretach mówi Dusko Ivanović, opiekun baskijskiej drużyny.

Do przerwy środowego meczu pomiędzy Cają Laboral Baskonia a Asseco Prokomem Gdynia trener gospodarzy Dusko Ivanović nie mógł narzekać. Jego koszykarze nie grali co prawda bardzo efektownie i na tyle skutecznie, na ile pozwalałyby ich umiejętności, ale mimo wszystko prowadzili z gdynianami 39:34, mając dobrą sytuację wyjściową przed drugą połową.

Po zmianie stron stało się jednak coś zupełnie niespodziewanego. Bo o ile w 22. minucie meczu w hali Fernando Bueno Arena po trójce Fernando San Emeterio pojawił się wynik 45:34 dla gospodarzy, to w kolejnych minutach kontrolę nad wydarzeniami na parkiecie zaczęli przejmować goście. Do końca kwarty koszykarze trenera Tomasa Pacesasa zdobyli aż 21 oczek, tracąc tylko 11 i tym samym przed ostatnią odsłoną było tylko 56:55 dla drużyny z Kraju Basków.

- To był początek koszmaru, choć mam wrażenie, że w naszych głowach źle działo się już zdecydowanie wcześniej. Od jakiegoś czasu mamy problemy z koncentracją przy wyższym prowadzeniu i o ile grając w kraju, jesteśmy jeszcze w stanie wygrywać, to na arenie międzynarodowej rywale nam na to nie pozwalają - tłumaczy opiekun Caji Laboral, Czarnogórzec Ivanović, a jego słowa mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Kanonadę Prokomu w czwartej kwarcie zaczął bowiem atomowym wsadem J.R. Giddens i od tego momentu (prowadzenie 57:56) mistrzowie Polski nie pozwolili już miejscowym na odrobienie strat.

Ostatecznie gdynianie wywieźli z Vitorii bardzo cenne zwycięstwo (81:75). Co ciekawe, mistrzowie Polski wygrali pomimo tego, że zanotowali więcej strat od rywali (14:10), mieli mniej przechwytów (4:5) i mniej asyst (11:14). Dla trenera Ivanovicia te drobnostki nie mają jednak żadnego znaczenia. - To było bardzo, ale to bardzo złe spotkanie w każdym aspekcie: ofensywnym, defensywnym, mentalnym, fizycznym... Zagraliśmy za mało cierpliwie, a za bardzo indywidualnie i popełniliśmy wiele prostych błędów, które nie powinny się nam przydarzyć - wylicza szkoleniowiec.

Zapytany o to, jak uniknąć takich porażek w przyszłości, Ivanović odpowiada: - Nie mam na to recepty. Jeszcze jest za wcześnie, by wyciągnąć jakieś wnioski. Byłoby wielkim błędem mówić szerzej o tej porażce świeżo po meczu. Wolę spokojnie odczekać dzień lub dwa, wtedy na spokojnie zasiądę przed telewizorem i prześledzę nasze błędy - wyjaśnia opiekun hiszpańskiego potentata, dodając po chwili: - Jedno jest jednak pewne: nie gramy tak, jak umiemy. Coś w tym zespole nie pracuje, jakiś trybik nie chodzi tak, jakbym sobie tego życzył.

Choć w całym meczu Ivanović rotował dziewiątką koszykarzy, nie da się nie zauważyć faktu, ze trzech z nich nie miało większego wpływu na postawę Caji. Pau Ribas w 17 minut zdobył ledwie dwa punkty, a Nemanja Bjelica nie trafił ani razu do kosza. Co ciekawe, siedem oczek w siedem minut zaliczył Marcus Haislip i pytanie brzmi, dlaczego grał tak krótko. Być może czarnogórskiemu trenerowi nie podoba się brak zaangażowana Amerykanina w defensywę. - Nie znoszę kiedy część drużyny nie gra tak, jak ja tego wymagam. Chcę, by mój zespół walczył od pierwszej do ostatniej minuty. A jeśli ktoś tego nie rozumie, to będę rotował siódemką, albo tylko szóstką zawodników. Nie chcę w zespole graczy, którzy nie walczą - kończy swoją wypowiedź wyraźnie poirytowany Ivanović.

Komentarze (0)