Karierę koszykarską obecnemu wicemistrzowi Polski z Anwilem Włocławek, Amerykaninowi Dru Joyce’owi otworzyła gra na uniwersytecie Akron, gdzie w ostatnim sezonie spędzonym na parkietach NCAA notował średnio 10 punktów, 2,4 zbiórki i 4,3 asysty. Po etapie akademickim, nie znajdując miejsca w NBA, zawodnik przeniósł się do Europy i w niemieckiej drużynie Ratiopharm Ulm stał się czołową postacią zespołu - średnie na poziomie 10,1 punktu i 4,5 asysty.
Po udanych rozgrywkach gracz otrzymał wiele interesujących propozycji, spośród których zdecydował się wybrać ofertę Energi Czarnych Słupsk. Wraz z jego przybyciem do Polski, media koszykarskie zalała informacja, iż Joyce jest przyjacielem jednej z największych gwiazd NBA, LeBrona Jamesa. Paradoksalnie, wiadomość ta w pewnym momencie stała się kulą u nogi zawodnika. Amerykanin nie był w stanie przebić się do podstawowego składu słupskiej ekipy (ledwie 4,5 punktu i 3 asysty), więc prasa częściej zajmowała się jego znajomością z Jamesem, niż popisami na parkiecie.
Wszystko zmieniło się wraz ze zmianą otoczenia. Niechcianego w Energi Czarnych, Joyce’a szybko przejęli włodarze Anwilu Włocławek, którzy szukali gracza po zwolnieniu Mike’a Trimboliego. Musieli się spieszyć bowiem tuż przed meczem z Kotwicą Kołobrzeg kontuzji nabawił się podstawowy rozgrywający Krzysztof Szubarga. Amerykanin, choć przyjechał do Włocławka na kilkanaście godzin przed spotkaniem i praktycznie w ogóle nie znał taktyki zespołu, rzucił w tamtym meczu miał osiem punktów i miał trzy asysty w niespełna 19 minut. Odebrano to jako dobry prognostyk, a i sam gracz był zadowolony.
Od tego momentu minęło równo sześć miesięcy i trzeba przyznać, że trener Igor Griszczuk miał nosa, ryzykując sprowadzenie Joyce’a. Amerykański playmaker idealnie odnalazł swoje miejsce w drużynie oraz zrozumiał rolę przewidzianą przez szkoleniowca i swoje zadania na parkiecie wypełniał znakomicie. - To był dla mnie świetny sezon, choć przecież zaczynał się fatalnie. Wszystko zmieniło się wraz z transferem do Anwilu. Tutaj odżyłem jako zawodnik, poczułem się potrzebny dla zespołu i po prostu grałem lepiej - mówi koszykarz.
I choć na parkiecie przebywał zwykle około 17 minut, w tym krótkim czasie potrafił zaskakiwać - tak jak w pierwszym półfinałowym meczu przeciwko Polpharmie, gdy rozdał dziewięć asyst, czy w drugim meczu finału, gdy miał sześć asyst w zaledwie niecałe 14 minut. - Wykonaliśmy w tym sezonie jako zespół kawał naprawdę wielkiej pracy. Zrobiliśmy razem wiele dobrych rzeczy na parkiecie, okazaliśmy się lepsi od wszystkich drużyn w lidze poza etatowym mistrzem w kraju. To wielki sukces - dodaje Joyce.
Sztab trenerskim z Igorem Griszczukiem na czele jest zgodny - jeśli Amerykanin nadal chciałby przywdziewać koszulkę Anwilu w kolejnym sezonie, znajdzie się dla niego miejsce w składzie. Pytanie tylko, czy sam zawodnik jest zainteresowany drugoplanową rolą. - Jeszcze nic nie mogę powiedzieć. Rozgrywki się dopiero co zakończyły, przede mną chwila odpoczynku, powrót do rodziny, do przyjaciół, a potem znowu zabieram się do pracy - mówi o swoich planach rozgrywający. - Na pewno będę chciał spróbować swoich sił w moim kraju, ale też jednocześnie będę spoglądał w stronę tego, co robi mój agent w kontekście gry w Europie.
Kilka tygodni temu w nowojorskiej prasie pojawiła się informacja, jakoby New York Knicks rozważają zaoferowanie niegwarantowanego kontraktu Joyce’owi, tylko po to, by ten został przynętą na wspomnianego Jamesa, któremu kończy się umowa z Cleveland Cavaliers. Co na to sam zainteresowany? - Nic nie wiem, by coś takiego było poważnie brane pod uwagę. Ja i LeBron w jednej drużynie... nie chciałbym tego komentować. Powiem tylko tyle, że mam jeszcze trochę celów do zrealizowania w swojej koszykarskiej karierze - tajemniczo tłumaczy były gracz Anwilu, a zapytany o możliwość przedłużenia umowy z ekipą z Włocławka, odpowiada - Na pewno to jest na to szansa, że zostanę. Ale póki co nic nie zostało przesądzone. Proszę wszystkich o cierpliwość.