Nie ma większej nagrody dla koszykarza niż moment, gdy w szczerych oklaskach witany jest przez byłą publiczność. Taki honor dotknął w poniedziałek Zbigniewa Białka, który wraz ze swoim obecnym pracodawcą, PBG Basketem Poznań, przybył do Słupska na mecz z tamtejszą Energą Czarnymi. Tuż przed pierwszym gwizdkiem kibice zgromadzeni w Hali Gryfia docenili fakt, iż koszykarz przez trzy sezony w latach 2001-2004 reprezentował ich ulubiony klub i powitali go gromkimi brawami.
Podczas meczu nie było jednak sentymentów i specjalnych uprawnień dla polskiego skrzydłowego. Każdorazowo gdy Białek był przy piłce, słyszał gwizdy i buczenie z trybun, lecz nie przeszkodziło mu to rozegrać dobrych zawodów. Co prawda w ciągu 31 minut zdobył tylko siedem oczek (3/7 z gry), ale zebrał również siedem piłek, zanotował trzy przechwyty i miał dwie asysty. Do pełni szczęścia zabrakło tylko zwycięstwa. - Niestety nie mogę być zadowolony z tego rezultatu. I nie uważam też, że zagrałem jakoś szczególnie dobrze - mówił po ostatnim gwizdku sędziego zawodnik.
Poniedziałkowe starcie było istotne dla podopiecznych Dejana Mijatovicia, gdyż potencjalne zwycięstwo otworzyłoby im drogę do awansu do ćwierćfinału. Wszak drugie spotkanie rywalizacji rozegrane zostanie w Poznaniu. - Był to bardzo ważny mecz, pierwszy mecz rywalizacji i gdybyśmy go wygrali, byłoby nam łatwiej o tyle, że teraz wracamy do swojej hali - potwierdza tą tezę Białek, dodając po chwili - Niestety przegraliśmy w końcówce i mam nadzieję, że w Poznaniu nie popełnimy tego błędu i spotkamy się jeszcze tutaj w Słupsku w trzecim meczu.
Błąd z końcówki meczu to pozostawienie na otwartej pozycji stojącego za linią 6,25 m Alexa Harrisa. Na 75 sekund przed końcem spotkania, przy stanie 79:77 dla gości Amerykanin znalazł wolną drogę do kosza i rzutem z dystansu wyprowadził gospodarzy na nieznaczne, ale bardzo istotne pod względem psychologicznym, prowadzenie. - Niestety nie ustrzegliśmy się błędów w końcówce starcia, choć generalnie graliśmy całkiem dobrze. W trzeciej kwarcie przegrywaliśmy przecież już różnicą czternastu oczek, ale udało się nam dogonić rywala. Graliśmy bardzo ambitnie - tłumaczy koszykarz poznańskiej drużyny.
Tuż po zmianie stron gospodarze skutecznie zakończyli kilka akcji z rzędu i wyszli na prowadzenie 57:43. Czternaście oczek zaliczki w meczu, gdzie każda piłka jest niezwykle istotna to zapas ogromny, lecz mimo to, gościom udało się doprowadzić do remisu w połowie ostatniej odsłony. - Spotkanie samo w sobie było bardzo zacięte. Ktoś musiał wygrać, ktoś musiał przegrać. Taki jest sport i musimy się z tym już pogodzić - stwierdził Białek.
Polak nie traci jednak optymizmu przed następnym starciem. - Mamy dwa dni na przygotowanie się do środowego meczu i jestem głęboko przekonany, że wygramy. Nie mamy już w tej chwili nic do stracenia - tłumaczy koszykarz, choć faktem jest, że drużynie z Wielkopolski towarzyszyć będzie wielka presja. Każdy błąd może kosztować ich porażkę, a ta oznaczać będzie koniec sezonu 2009/2010. Jednym graczom dodatkowy poziom adrenaliny krępuje ręce i sprawia, że każdy rzut jest o kilka minimetrów nie taki, jaki być powinien, w innych zaś wyzwala dodatkową porcję mobilizacji i koncentracji. - Powtórzę to, co powiedziałem. Wierzę, że spotkamy się jeszcze raz w Słupsku. U siebie w hali nie powielimy błędów z pierwszego meczu - kończy swoją wypowiedź Białek.