Michał Fałkowski: Jak wyglądało starcie z Polpharmą Starogard Gdański z perspektywy parkietu?
Dru Joyce: Po pierwsze, wiedzieliśmy, że to będzie dla nas swego rodzaju test po tym, jak w zeszłym tygodniu przegraliśmy dość niespodziewanie mecz w Warszawie. Bardzo chcieliśmy wyjść na parkiet i pokazać, że przeciwko zdecydowanie lepszemu zespołowi, jakim jest Polpharma w porównaniu z Polonią, możemy zagrać dobre zawody. I tak też się stało. Uważam, że zaprezentowaliśmy solidną koszykówkę i byliśmy po prostu lepsi od naszego przeciwnika.
Wygrana z Polpharmą ma także nieco inną wartość, niż tylko dwa kolejne punkty...
- Dokładnie tak. Przed meczem zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli wygramy, będziemy naprawdę o krok od zajęcia drugiego miejsca przed fazą play-off. Z tego względu to spotkanie było podwójnie ważne, jak i podwójna jest radość ze zwycięstwa.
15 punktów i 4 asysty - jak skomentuje pan swój występ?
- Myślę, że to było jedno z moich lepszych spotkań w barwach Anwilu. Duża w tym zasługa moich kolegów, którzy robili mi sporo miejsca na parkiecie, tak abym mógł wbijać się na kosz po udanych zasłonach. Jeśli zaś nie miałem miejsca gdzie się ruszyć, starałem się wynajdywać swoich partnerów by mogli kończyć akcje. Dlatego powtórzę jeszcze raz to, co powiedziałem wcześniej - to był naprawdę kawał solidnej, zespołowej koszykówki w naszym wykonaniu. Kawał dobrej roboty.
Spędził pan na parkiecie aż 28 minut, gdyż kłopoty z faulami miał Krzysztof Szubarga...
- Moją rolą w zespole jest konstruowanie akcji w ten sposób, byśmy zdobywali łatwe punkty. Pierwszym rozgrywającym jest oczywiście Krzysztof, ale to nie ma większego znaczenia. Często mecze układają się w ten sposób, że i ja, i on gramy podobną ilość minut.
Kilkukrotnie z łatwością wbijał się pan pod kosz i zdobywał punkty, czyniąc to przeciwko defensywie, która uznawana jest za jedną z najlepszych w lidze...
- Cóż, nie do mnie należy ocena obrony przeciwnika. Wiedzieliśmy oczywiście przed meczem, że oni grają bardzo intensywnie pod swoim koszem, biją się o każdą piłkę i po prostu nie ustępują ani centymetra parkietu. Jak się jednak okazało, na każdą defensywę można znaleźć receptę.
Jaka zatem była recepta Anwilu na zwycięstwo w tym meczu?
- Zespołowość, podania... Myślę, że bardzo skutecznie wymienialiśmy piłkę między sobą i cierpliwie szukaliśmy dogodnych pozycji do zdobycia punktów. Polpharma od początku starała się narzucić trochę szalony styl gry, bazując na sporej ruchliwości w ofensywie i nieustępliwości w obronie, ale ostatecznie to my okazaliśmy się lepsi, bo w każdej akcji graliśmy po prostu swoją koszykówkę.
Przez trzy kwarty spotkanie było wyrównane, ale ostatnią odsłonę wygraliście zdecydowanie, pozwalając rywalom zdobyć tylko osiem oczek. To także był klucz do sukcesu?
- Zdecydowanie. Na czwartą kwartę schodziliśmy wygrywając chyba różnicą siedmiu oczek. W takim meczu to przewaga praktycznie żadna, dlatego powiedzieliśmy sobie, że jeśli szybko zwiększymy tą przewagę, wówczas odbierzemy Polpharmie chęć do gry. Wyszliśmy więc na czwartą kwartę zdecydowani, skoncentrowani i zagraliśmy tak zespołowo, jak tylko się dało. Bez niepotrzebnych rzutów i pochopnych decyzji. A poza tym zniszczyliśmy ich w obronie. Byliśmy wszędzie, dosłownie wszędzie, wyprzedzając ich na każdym kroku.
Wspomniał pan o siedmiopunktowej zaliczce przed czwartą kwartą. Jej autorem był Brett Winkelman, który zdobył kilka bardzo ważnych punktów. Jak pan oceni jego debiut przed włocławską publicznością?
- To był tak naprawdę jego wielki mecz. W pierwszej połowie nie pojawił się na parkiecie w ogóle i wyszedł dopiero w końcówce trzeciej kwarty, w której szybko pokazał swoje umiejętności. Zdobył dla nas bardzo ważne punkty, bowiem pozwoliły one złapać nam trochę oddechu. Brett wykonał kawał dobrej roboty.