Była zawodniczka poznańskiego AZS-u została bardzo gorąco przyjęta w Poznaniu. Przed rozpoczęciem spotkania od zarządu klubu otrzymała okazały bukiet kwiatów, a kibice głośno skandowali jej nazwisko. Na boisku już jednak sentymentów nie było, a zawodniczka powrotu do Poznania miło wspominać nie będzie, chociaż na parkiecie spisywała się bardzo dobrze.
- Ja gratuluję drużynie przeciwnej wygranej. Myślę, że podreperowały swoją sytuację dzięki tej wygranej - mówiła po meczu Monika Sibora. - Nie ukrywam, że bardzo zależało nam na tej wygranej. Przegrywałyśmy już różnicą prawie 20 punktów i potrafiłyśmy się pozbierać, czyli fakt jest z tego taki, że nasza drużyna ma charakter.
UTEX ROW faktycznie w pewnym momencie trzeciej kwarty przegrywał już z INEĄ aż 60:42. Rybniczanki nie poddały się jednak i rzuciły do odrabiania strat. Szczelna obrona, kilka trójek i śląski team wrócił do gry. W końcówce decydujące ciosy zadała Elżbieta Mowlik, która najpierw celnie przymierzyła zza linii 6,25, a po chwili nie pomyliła się z linii rzutów wolnych. Dzięki temu akademiczki wygrały cały mecz 76:71.
Sibora przyczyn porażki szukała głównie w postawie amerykańskiej siły ROW-u. - Nie wyszło to, na co liczyłyśmy, czyli na nasze zawodniczki amerykańskie. Zarówno Whitney Boddie, jak i Devania Hampton jakoś się zablokowały. One muszą grać na swoim dobrym poziomie, ponieważ są kluczowymi zawodniczkami w naszym zespole. Muszą się poprawić i to zdecydowanie, szczególnie w defensywie. Musimy je zmotywować do walki. Nikity Bell na przykład nikt mobilizować nie musi, bo ona w każdym meczu zostawia na parkiecie całe swoje serce - oceniła doświadczona rzucająca rybnickiego zespołu. W Poznaniu zawiodła szczególnie Hampton, która niemiłosiernie ogrywana była przez Mrozińską czy Kędzię.
INEI najwięcej krwi napsuły wspomniana już Sibora oraz Katarzyna Krężel i Nikita Bell. Krężel wywalczyła 21 punktów, a Bell 16 oczek, 11 zbiórek, 5 przechwytów, 4 asysty i 2 bloki. Sibora natomiast była sprawcą najbardziej kuriozalnej akcji meczu, kiedy to w drugiej kwarcie trafiła trójkę z 10 metrów równo z końcową syreną 24 sekund. Nie było by może w tym nic dziwnego, gdyby nie był to rzut... z półobrotu. Nawet jednak ten rzut, ani pozostałe cztery trójki popularnej "Siby", ekipie z Rybnika nie pozwoliły na wygraną.
Sibora nie była jedyną osobą, która przyczyn porażki doszukiwała się w postawie Hampton. Podobnego zdania był szkoleniowiec ROW-u Mirosław Orczyk. - Po raz kolejny potwierdziło się to, że nasz podstawowy center, czyli Devania Hampton zagrała, jak zagrała, czyli słabo - skomentował występ swojej amerykańskiej środkowej Orczyk. - To jest dla nas największy problem. Hampton to były nasze punkty spod kosza w poprzednich meczach, ale też defensywa. Tutaj nie było nic. Centry Poznania wykorzystały to bezbłędnie i zdobyły dużo punktów. Mieliśmy mieć przewagę na tej pozycji przewagę, a jej nie mieliśmy.
Po dwóch wysokich porażkach w słabym stylu z potentatami, czyli Wisłą Can Pack Kraków i Lotosem Gdynia, rybniczanki jechały do stolicy Wielkopolski z nadzieją na korzystny dla siebie wynik. W Poznaniu na nadziejach się jednak skończyło. - Myślę, że zawody były trudne dla obydwóch stron, bo obie drużyny walczyły o bardzo potrzebne zwycięstwo. No cóż, lepiej z tej konfrontacji wyszedł zespół gospodarzy - komentował szkoleniowiec ROW-u. - Myślę, że w trzeciej kwarcie po prostu nie wykorzystaliśmy swoich szans. Zagraliśmy bardzo dobrze w obronie, gdzie wybroniliśmy na początku 6, może 7 akcji. Niestety nie udało się zdobyć punktów, a wynik stał, bo nie umieliśmy między innymi wykorzystać szybkich ataków. Trudno potem walczyć o wygraną jakimiś desperackimi rzutami, pomimo tego, że parę nam ich wpadło w końcówce meczu. Zespół gospodarzy cały czas w pełni kontrolował wynik spotkania.