Michał Fałkowski: Niedawno powróciłeś na kilka dni do Wrocławia, do domu, na święta. Rodzina życzyła mistrzostwa Polski z Anwilem?
Kamil Chanas: Jakkolwiek to dziwnie brzmi - oczywiście (śmiech). Oni nie mają najmniejszych problemów z moją grą w Anwilu i życzyli mi samych sukcesów. Przecież drużyna ma realne szanse na wejście do finału.
Chwilowy pobyt w domu chyba wyszedł ci na dobre? Minęło kilkanaście dni i zagrałeś najlepsze spotkanie w barwach Anwilu.
- Czy ja wiem czy pobyt w domu wyszedł mi na dobre? W pierwszym meczu po powrocie do Włocławka graliśmy z Polonią 2011 Warszawa i nie zdobyłem żadnego punktu. Ale fakt, te dni pozwoliły mi złapać chwilę oddechu i teraz to zaprocentowało, aczkolwiek tamta przerwa jednak trochę wybiła mnie z rytmu.
Nie da się jednak ukryć, że nie mogłeś wymarzyć sobie lepszego meczu z PBG Basketem Poznań?
- Dzisiaj ten mecz tak się po prostu ułożył, że pograłem więcej, ale niezależnie od tego, ile minut dostaję na parkiecie, zawsze staram się dawać z siebie sto procent i robić swoje. Wiadomo, każdy chce zdobywać punkty, każdy chce rzucać, ale trzeba umieć dostosować się do tego, jak się układa dane spotkanie. Myślę, że mogę być z siebie zadowolony. W moim przypadku, ja zawsze muszę być w ruchu, ciężko trenować by utrzymać formę, więc po tej wspomnianej przerwie potrzebowałem trochę czasu by znowu grać dobrze. Każdy zawodnik ma inaczej, jeden musi być cały czas w reżimie treningowym, a inny nie gra miesiąc, wraca na parkiet i rzuca 20 punktów.
Z dorobkiem 19 oczek zostałeś liderem punktowym Anwilu. To chyba miłe uczucie?
- Ja nie patrzę czy rzucam pięć czy dwadzieścia pięć punktów. Dzisiaj Andrzej Pluta miał problemy z faulami, więc wszedłem i starałem się grać jak najlepiej. Aczkolwiek rzeczywiście - to bardzo fajne uczucie zdobyć najwięcej punktów.
Przejdźmy zatem już do samego meczu. Ostatecznie skończyło się na wygranej różnicą 22 punktów, choć do przerwy nic nie zapowiadało takiego przebiegu spotkania...
- Na początku grało nam się bardzo ciężko bo PBG Poznań to dobry zespół, który ma bardzo dobry skład. To jest drużyna, która teoretycznie mogła by być w najlepszej czwórce. Teraz co prawda przechodzi fazę przebudowy, ale moim zdaniem zacznie jeszcze grać skutecznie.
Z czego jednak konkretnie wynikała wasza niemoc w ofensywie w pierwszej połowie?
- Tak, jak powiedziałem - poznaniacy dysponują dobrym składem, doszło do nich kilku ciekawych zawodników, jest nowy trener i to wszystko składa się na fakt, że każdy mecz traktują bardzo serio. Od początku byli nastawieni na walkę, grali bardzo agresywnie i z zaangażowaniem. Po prostu postawili trudne warunki.
Po przerwie graliście już zupełnie inaczej. Wojciech Szawarski powiedział nawet, że PBG zmierzyło się po zmianie stron z zupełnie inną drużyną. Co zatem przekazał wam trener Igor Griszczuk w szatni?
- Nie powiedział zbyt wiele. Kazał nam wyjść na plac gry i zacząć grać swoją koszykówkę. Mówił, że mamy grać spokojnie i zespołowo, a na pewno będziemy skuteczni. I tak też się stało, w kilka minut zrobiliśmy kilkunastopunktową przewagę, odskoczyliśmy i udało nam się dowieźć zwycięstwo do końca.
W którym momencie zdałeś sobie sprawę, że przeciwnicy nie odbiorą wam tej wygranej?
- Był taki moment w trzeciej kwarcie, że wpadła nam jedna trójka, potem druga, chyba nawet moja, poszły dwie szybkie kontry i nagle zrobiło się ponad dziesięć punktów przewagi. W tym momencie poczuliśmy, że jesteśmy silni i żeby wygrać, musimy tylko utrzymać to prowadzenie.
Po każdych punktach w bardzo ekspresywny sposób manifestowałeś radość. Szeroko roześmiana twarz, ręka uniesiona w górze. Skąd taki zapał?
- Ręka w górze to taki naturalny, triumfujący odruch i oby było tego jak najwięcej w tym sezonie. A tak ponadto - ja po prostu bardzo cieszę się, że mogę przebywać na parkiecie i pomagać zespołowi. Daję mi to wielką satysfakcję, że gram w Anwilu, że tak to wszystko się potoczyło, bo równie dobrze mógłbym być teraz w Zgorzelcu i siedzieć przyspawany do ławki rezerwowych.
W Zgorzelcu trenerem jest obecnie Andrej Urlep...
- Tak, ale gdy ja tam byłem, trenerem był ktoś inny, więc teraz nie ma o czym rozmawiać (śmiech).