Jeśli ktoś mierzy wartość amerykańskich koszykarzy jedynie przez ilość mistrzostw NBA, wyborów do Weekendu Gwiazd czy wyróżnień dawanych przez Davida Sterna, ten nigdy nie potraktowałby jego kariery na poważnie. A przecież dzięki niesamowitemu uporowi, ciężkiej pracy, zrozumieniu swoich błędów i konsekwencji w budowaniu własnej kariery, dziś 32-letni Terrell McIntyre należy do ścisłego grona najlepszych rozgrywających w Europie, co potwierdziły nominacje do Pierwszej Piątki Euroligi w roku 2008 i 2009.
Oczywiście, 23-letni absolwent Clemson University po zakończeniu przygody z NCAA ze średnimi 17,9 punktu, 5,4 asysty i 2,3 zbiórki miał prawo liczyć na to, że zostanie dostrzeżony i zaakceptowany przez skautów i trenerów klubów NBA. Tak się jednak nie stało z prostej przyczyny - Amerykanin mierzy tylko 175 cm wzrostu i nawet tytuł najlepszego strzelca silnej konferencji ACC nie był w stanie przysłonić słabych warunków fizycznych. Co ciekawe, McIntyre to dopiero drugi w całej historii koszykarz, który wygrał klasyfikację punktową w ACC i nie został wybrany w drafcie.
Po latach zawodnik wspomina, że przymusowe przenosiny do Europy, do Francji nie były dla niego szansą na rozwój. Były policzkiem i przeszkodą w drodze do NBA. - Przyjeżdżając tutaj, byłem pewny siebie i wiedziałem, że jestem lepszy od wszystkich - wspomina McIntyre. We francuskiej Dunkierce szybko złapał kontuzję, by mógł wrócić do domu, a bankructwo swojego drugiego klubu, Matabox Brunszwik uznał za wybawienie i przez dwa kolejne lata występował w barwach Fayetteville Patriots w lidze NBDL, notując dobre statystyki na poziomie 15 oczek i 5 asyst. Niestety, po raz kolejny nikt z najlepszej ligi świata nie wykazał choćby odrobiny zainteresowania. Czynnikiem hamującym entuzjazm klubów był ponownie wzrost.
To odbiło się na psychice 26-letniego rozgrywającego, który nagle zrozumiał swoje błędne podejście do gry w Europie i wybierając Carife Ferrara, od razu wziął się do pracy. Następnie występował w Upea Capo d’Orlando, notując w tych klubach średnie około 18 punktów i ponad 4 asyst, co jak na warunki ligi włoskiej jest wynikiem znakomitym. Prawdziwą odskocznią w jego karierze okazał się jednak kontrakt w Bipop-Carire Reggio Emillia w LEGA 1. Nie dość, że McIntyre szybko znalazł się wśród najlepszych punktujących (16,9) i asystujących (4,3) ligi, to jeszcze po raz pierwszy pokazał się w Pucharze ULEB (15,1 i 4,2), co spowodowało zainteresowanie ze strony najlepszych klubów Europy.
W roku 2006 29-latek wybrał ofertę konsekwentnie budującego swoją wielkość zespołu Montepaschi Siena i był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Podopieczni Simone Panigianiego w ciągu trzech lat trzykrotnie stawali na najwyższym miejscu podium ligi włoskiej, a media zdecydowanie uznały McIntyre’a za motor napędowy, mózg i zawodnika, bez którego nie byłoby sukcesów klubu. Obecnie więc Amerykanin gra czwarty sezon w Montepaschi i liczy na czwarte mistrzostwo z rzędu. W swoim najlepszym momencie rzucał ponad 14 oczek i rozdawał ponad 5 asyst na mecz, będąc dwukrotnie wybranym MVP finału i raz MVP całego sezonu. Po latach tułaczki i poszukiwania samego siebie w nieakceptowanej wcześniej rzeczywistości, wreszcie odnalazł swoją drogę. - Kiedyś chciałem być w NBA za wszelką cenę. Dzisiaj wiem, że gdybym urodził się nieco później, grałbym tam, ale zrozumiałem, że nie potrzebuje już zaledwie jednego czy dwóch sezonów w tej lidze, byleby tylko powiedzieć, że tam grałem. Moje marzenia o karierze pełnej sukcesów ziściły się tutaj, w Europie, we Włoszech i teraz jestem szczęśliwy- mówi 32-letni gracz.
PRZEDSTAWIENIE:
1. Nazywam się… Terrell McIntyre, a z moim imieniem nie ma związanych żadnych dziwnych historyjek, aczkolwiek będąc nastolatkiem bardzo interesowałem się pochodzeniem mojego nazwiska i dowiedziałem się, że krajem moich przodków była Szkocja.
2. Urodziłem się… w miejscowości Fayetteville w stanie Karolina Północna, ale dzisiaj moim domem są przedmieścia Reaford. Takie przytulne, malutkie, liczące około trzy tysiące ludzi.
3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… grałem w koszykówkę i od samego początku wiedziałem, że będę uprawiał tę dyscyplinę. Oczywiście jak każdy Amerykanin bawiłem się także w futbol czy baseball, ale koszykówka zawsze ciągnęła mnie najbardziej. Ponadto, chcąc zagrać w futbol czy baseball potrzebowałem kolegów, a w koszykówkę mogłem grać sam. Gdy miałem ochotę po prostu sięgałem po piłkę i szedłem na najbliższe boisko.
4. Teraz, kiedy jestem starszy… spełniłem swoje trzy wielkie marzenia z dzieciństwa. Zostałem koszykarzem, mężem i ojcem. Żona Christy i córeczka Siena to dwa największe szczęścia mojego życia.
5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Michael Jordan oczywiście. Koszykarz nie z tej planety, który wyprzedził nie tylko swoje pokolenie, ale i kilka pokoleń naprzód. Byłem jeszcze dzieckiem, a później nastolatkiem zaczynającym bawić się koszykówką na poważnie, gdy Michael zdobywał swoje największe trofea.
POCZĄTKI:
1. W koszykówkę zacząłem grać… mając 5 lat i tak jak mówiłem, od początku wiedziałem, że chcę to robić i tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy sprawy przybiorą poważny obrót. Jako dzieciak zwykle grałem wszędzie - na placu przed domem, na koszach moich kolegów, na boiskach na placach zabaw czy w parkach. Słowem - gdzie się dało.
2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… to był sport, który najbardziej lubiłem, a także, w którym byłem najlepszy. Żadna inna dyscyplina nie dawała mi tyle radości i w żadnej innej nie był tak dobry.
3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… Larry Shyatt. Kiedy dołączyłem do uczelni Clemson, Larry był 44-letnim asystentem pierwszego trenera, więc odpowiadał przede wszystkim za psychologiczne podejście do koszykarzy i motywację. I wywiązywał się z tego znakomicie. W 1997 roku odszedł co prawda do Wyoming, ale zdążył jeszcze do nas wrócić na mój ostatni sezon w NCAA, już jako główny trener. Wtedy rozegrałem swoje najlepsze rozgrywki w lidze akademickiej.
4. Kiedy byłem młodszy nigdy nie chciałem przerwać przygody z koszykówką, bo… trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Na pewno zdemolowała mnie wieść, że nie zagram w NBA, choć do tej pory wierzę, że gdybym urodził się kilka lat później, dostałbym angaż w tej lidze. Wracając do roku 1999, byłem wówczas jednocześnie wściekły, rozgoryczony i załamany i naprawdę chciałbym móc powiedzieć, że to mnie wzmocniło, ale prawda jest taka, że dużo czasu zajęło mi dojście do dobrej formy psychicznej. Ale czy chciałem rzucić koszykówkę? Chyba nie... Wybrałem po prostu grę w Europie, choć wówczas byłem głupi i nie myślałem o niej w kategoriach pozytywów. Narzekałem na co się da i myślałem tylko o tym co by tu zrobić, by wrócić do NBA.
5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… NBA, tak jak powiedziałem przed chwilą. Kiedyś był to dla mnie wielki problem, ale dzisiaj akceptuje to co się stało z pokorą i tłumaczę sobie, że tak po prostu miało być i pisana mi była kariera w Europie. Notabene, pełna sukcesów kariera, z której jestem bardzo dumny. Odkąd zrozumiałem, że moje miejsce nie jest w NBA, a tutaj, ostro wziąłem się do pracy i zdobyłem wiele nagród, tytułów i mistrzostw. Moje marzenia nadal pozostają by NBA, ale zmieniłem swoje podejście i cieszę się z tego co mam.
DOŚWIADCZENIE:
1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… kiedy byłem w szkole średniej Hoke County. Nie pamiętam niestety przeciwko komu graliśmy, ale będąc liderem swojego zespołu, rzuciłem w jakimś meczu 55 punktów i miałem 10 asyst. Nigdy później, podczas profesjonalnej kariery, nie zbliżyłem się nawet do tego rekordu.
2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… zapominam moje najgorsze mecze. Z pewnością było ich sporo i najlepszą radą by się nimi nie martwić, jest ich niepamiętanie.
3. Największy sukces mojego życia to… trzykrotne zdobycie mistrzostwa Włoch z Montepaschi Siena. To na cześć tego klubu, tego miasta moja córeczka ma na imię Siena.
4. Największa porażka mojego życia to… ciężko cokolwiek powiedzieć, bo po latach udało mi się przekuć moje porażki w sukcesy, tyle, że na innej płaszczyźnie. Nie wiem jak to się stało, ale chyba fakt, iż nikt nie dostrzegał mojej wielkiej chęci gry w NBA i mojej ciężkiej pracy, spowodował, że pewnego dnia zmieniłem się radykalnie, wstałem z łóżka i powiedziałem sobie: "będę wygrywał w Europie". No, ale jeśli pytasz o porażki to oczywiście wskazuję palcem na NBA, a także na to, że nigdy nie dane mi było zagrać w finale NCAA.
5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… Montepaschi oczywiście, ponieważ to jest zespół, który rok za rokiem staje się coraz lepszy i osiąga coraz więcej sukcesów. Odkąd jestem tutaj wywalczyliśmy trzy mistrzostwo kraju, trzy Superpuchary Włoch, Puchar Włoch, zostałem raz wybrany MVP sezonu, dwukrotnie MVP finału oraz MVP meczu o SuperPuchar. To właśnie dlatego w ekipie ze Sieny spędziłem więcej niż jeden sezon.
PRZYSZŁOŚĆ:
1. Obecnie mam… 32 lat i muszę powiedzieć, że boję się, iż za kilka lat nie będę w stanie grać w koszykówkę na poziomie, do którego się przyzwyczaiłem. Będę grał dopóki zdrowie oraz szybkość mi na to pozwolą. Jako rozgrywający muszę bazować na tych dwóch rzeczach i jeśli którejś z nich zabraknie, będzie problem. No ale mam nadzieję, że przede mną jeszcze kilka dobrych, pełnych sukcesów sezonów.
2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… pozostać przy koszykówce. Nie interesuje mnie nic innego, muszę robić coś związanego z koszykówką. Przyzwyczaiłem się do niej i chcę oprzeć na niej całe swoje życie.
3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… na pewno nie grającego już w koszykówkę. I nic więcej nie dostrzegam (śmiech). Dziesięć lat to zbyt daleko jak dla mnie i kompletnie nie mam pojęcie co będzie, gdy będę miał 42 lata.
4. Marzę, że pewnego dnia… będę w stanie pomagać w życiu swojej córce. Chcę jej dać wszystko, co tylko będę mógł, począwszy od lalek Barbie do opłacenia studiów, które sobie wymarzy i wybierze.
5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… nie mam pojęcia. Mówiąc szczerze - chciałbym nie żałować niczego, ale czy to możliwe? Życie jest długie, wiele w nim przeszkód, problemów, wyborów, decyzji, więc chyba nie można zrobić wszystkiego dobrze. Zadzwoń do mnie za kilkadziesiąt lat, wówczas z pewnością odpowiem ci na to pytanie. Teraz nie wiem. To za daleko.
DOGRYWKA:
Z okazji zbliżającego się Nowego Roku chciałbym wszystkim kibicom koszykówki w Polsce życzyć, by ich ulubione drużyny oraz reprezentacja odnosiły jak najwięcej sukcesów! A także krótkie przesłanie ode mnie - cokolwiek byście robili i cokolwiek by się działo w waszym życiu, szukajcie pozytywów. Czasami wasze szczęście leży tuż obok, a wy go nie dostrzegacie wpatrzeni gdzieś daleko. Szczęśliwego Nowego Roku!