Potrzeba charakteru - wywiad z Andrzejem Plutą, obrońcą Anwilu Włocławek

Mecz Anwilu Włocławek z Polonią 2011 Warszawa był dla Andrzeja Pluty pięknym i właściwie potrójnym prezentem zamykającym rok 2009. Nie dość, że jego drużyna okazała się lepsza od przeciwnika, to jeszcze sam zawodnik rozegrał dwusetny mecz w barwach Anwilu, a także rzucając 19 oczek, przekroczył barierę 8000 zdobytych punktów w ekstraklasie. O swoich odczuciach doświadczony koszykarz opowiedział po meczu portalowi SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Gratuluję przekroczenia bariery 8000 punktów. Sprawił pan sobie piękny prezent świąteczno-noworoczny.

Andrzej Pluta: Dziękuje bardzo. Tą barierę mogłem przekroczyć już wcześniej, ale dopiero dziś, w ostatnim meczu starego roku udało się to zrobić. Takie rekordy jak ten, czy rozegranie dwusetnego meczu w jednym klubie, w Anwilu to wszystko pcha człowieka do przodu, to wszystko mobilizuje do podnoszenia sobie poprzeczki, a także po prostu daje satysfakcję, bo pokazuje, że lata pracy nie poszły na marne.

Poza panem, barierę tę w swojej karierze przekroczyło siedmiu wybitnych polskich zawodników. Jakie to uczucie znaleźć się w tym gronie?

- No bardzo miło, ponieważ mam wrażenie, że naprawdę to co robię i robiłem, wychodzi dobrze. Coraz częściej cofam się do przeszłości i wspominam jak to było kiedyś, poczynając od Bobrów, poprzez Pogoń Ruda Śląska, Czarnych Słupsk, Pruszków, potem był Anwil, Prokom, Champagne było w innym kraju, ale następnie powrót do Polski, do Turowa, ponownie do Anwilu i muszę powiedzieć, że jestem zadowolony z przebiegu mojej kariery. Nigdzie nie było łatwo, wszędzie musiałem walczyć, coś udowadniać, ale na koniec każdego sezonu grałem w play-off i to pchało do przodu...

Proszę mnie poprawić jeśli złe odniosłem wrażenie, ale mówi pan tak, jakby w niedalekiej chciał pan zakończyć karierę...

- Ależ oczywiście tak jest. Choć nie wiem ile to jeszcze potrwa, to nie ma co ukrywać, że jestem bliżej końca niż początku. Może jeszcze jeden sezon, może dwa i będę musiał zakończyć karierę? Ja jestem takim człowiekiem, który może ze szczerym sumieniem powiedzieć o sobie, że był i jest profesjonalistą, ale to mnie sporo kosztuje. Dużo wyrzeczeń, dodatkowych treningów, bo mecze to tylko śmietanka, którą się spija i o której mówią kibice, ale prawdziwa praca to godziny treningów pomiędzy nimi. Ja chciałbym bardzo grać do momentu, w którym będę jeszcze w stanie dawać coś zespołowi, pomagać chłopakom, lecz gdy poczuję, że coś jest nie tak z moją motoryką, fizycznością, wówczas powiem stop. Aczkolwiek z drugiej strony, ja nie wybiegam za bardzo w przyszłość. Na razie mamy sezon, gramy z Anwilem o najwyższe miejsce i po rozgrywkach zobaczę co będzie.

Wracając do tej granicy 8000 punktów - myślał pan o niej przed meczem albo w trakcie? Była nawet taka sytuacja, że rzucał pan osobiste i drugi z nich spudłował, mając wówczas na koncie 7999 oczek...

- Tak było. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślałem, bo o takich rzeczach nie da się nie myśleć. Zawsze gdzieś tam w podświadomości zostają, ale powiem szczerze - nastawienie moje było takie, że bardziej chciałem mieć to już z głowy. Chciałem to przekroczyć i mieć spokój. Teraz po meczu cieszę się bardzo z tego, że dołączyłem do grona tych siedmiu koszykarzy, którym to się udało. Wszyscy ci gracze są zresztą moimi kolegami, których znam z parkietu, albo troszeczkę starsi, których jednak też poznałem. Tuż przede mną jest przecież Heniu Wardach i właśnie jego będę gonił, bo ma na koncie 8100 (dokładnie 8160 - przyp. M.F.). Graliśmy zarówno razem, jak i przeciwko sobie. Następny jest Mariusz Bacik, z którym występowaliśmy wspólnie sześć sezonów, potem Maciej Zieliński - przeciwko niemu walczyłem w finale w 1996 roku, a także spędziliśmy kilka lat w reprezentacji. Jadąc dalej - starszy ode mnie Jerzy Bińkowski, wielka gwiazda, po nim oczywiście Eugeniusz Kijewski, wybitny strzelec, znamy się z relacji zawodnik-trener i oczywiście ostatni, najwyżej na tej liście - Adam Wójcik. Graliśmy razem w kadrze, sezon w Bytomiu, a teraz Adam stara się przekroczyć magiczną barierę 10000 oczek. Także, co by nie mówić - wszyscy ci koszykarze tworzą wybitne grono, elitę i w pełni zasłużenie znajdują się na tej liście, bo jeśli podzielimy ilość punktów przez ilość rozegranych meczów, każdemu wychodzi średnia około 14 oczek i wyższa, a grać na takim poziomie przez tyle lat, to naprawdę jest sztuką. Moja średnia to 14,7, Mariusz ma 14,2, Maciej 14,9, więc bardzo miło znaleźć się w tym towarzystwie. To mnie motywuje do pracy i chciałbym jeszcze spróbować przeskoczyć kilka nazwisk.

Mecz z Polonią 2011 Warszawa to także dobry moment by porozmawiać chwilę o przyszłości polskiej koszykówki - Dardan Berisha, Tomasz Śnieg...

- Łatwiej mi mówić o Dardanie, ponieważ graliśmy dzisiaj przeciwko sobie i co ciekawe, graliśmy po raz pierwszy. Dużo o nim słyszałem i właściwie tylko dobre rzeczy. Słyszałem, że potrafią nieźle rzucać z daleka, ale jest też bardzo szybki na nogach, więc umie mijać i generalnie ma predyspozycje oraz możliwości by zostać świetnym graczem. Przy okazji, on jest bardzo pewny siebie i to też jest ważne. Ja też jako 18-19-latek tym się cechowałem, byłem drugim strzelcem w pierwszej lidze, zdobywałem po 20 punktów na mecz, a przecież tamta pierwsza liga to były bardzo wymagające rozgrywki. Grało w niej sporo doświadczonych, ogranych zawodników i młodsi musieli się szybko uczyć. I teraz dokładnie tak samo ma Dardan. Nie gra może w zespole, który jest mocny personalnie, ale ma swoją rolę lidera, gwiazdy i ja szczerze życzę mu jak najlepiej. Polska potrzebuje takich zespołów jak Polonia 2011, potrzebuje promowania młodych zawodników, takich jak Berisha, Śnieg, Jankowski (Michał - przyp. M.F.) czy inni. Oni wszyscy mają kapitalne nastawienie do koszykówki dzięki trenerowi, który wpaja im to, czego u nas zawodnicy uczą się jeszcze w wieku 25 lat. Oczywiście niedługo jest koniec sezonu i wszyscy mogą rozjechać się po świecie, na pewno będę mieli intratne oferty i to dla nich będzie taki szokowy przeskok. Ja też kiedyś szedłem do ekstraklasy i choć dostawałem 20 minut co mecz, to rzucałem mniej bo 11 punktów, ale w kolejnych sezonach nabierałem doświadczenia i było coraz lepiej. Pytanie czy oni wszyscy, gdy pójdą do lepszych zespołów, również będą umieli się w nich odnaleźć.

Jak z perspektywy prawie 36-letniego zawodnika wygląda walka przeciwko 20-latkom, szybszym, zwinniejszym, sprawniejszym motorycznie? Jak należy trenować i rozwijać się przez lata, by móc pod koniec kariery skutecznie rywalizować z młodszymi graczami?

- Ale ja naprawdę czuję się świetnie pod względem fizycznym (śmiech). Odpowiem tak: grałem przeciwko najlepszym obrońcom w Europie, jak Arvydas Macijauskas czy Juan Carlos Navarro i to ja się specjalnie motywowałem, a oni nie, bo nawet nie wiedzieli przeciwko komu przyjdzie im walczyć. A zmotywowany i skoncentrowany rzuciłem 16 punktów Navarro. Oczywiście to nie jest tak, że ja mogę grać w Barcelonie, ale ja po prostu chciałem się bardzo pokazać.

Czy jest jakaś recepta na skuteczną grę pod koniec sportowej kariery? Nie wszyscy koszykarze są w stanie nie dać się zepchnąć młodszym. Niektórzy wskazują, że potrzeba lat pracy, inni, że zdrowego trybu życia. A co powie Andrzej Pluta?

- Potrzeba charakteru. Jeżeli tego się nie ma, to nie ma co grać. Ja jako 15-latek trenowałem już z seniorami, byłem z nimi, jeździłem na mecze i podpatrywałem ich. A także powoli zdobywałem ich, czyli doświadczonych, 30-letnich zawodników, zaufanie. Po dwóch sezonach gry z nimi, gdy ktoś mnie za coś opieprzył, inny podszedł i mówił: ”Nie mów mu tak, on gra z nami i może to robić, nawet jak mu nie wyjdzie”. I to zaufanie właśnie przełożyło się na moją dobrą grę, pchało mnie w górę. Także sumując - zaufanie oraz charakter, a ponadto trzeba mieć cele i stale szukać sobie nowych, podnosić poprzeczkę. Warto spróbować zmierzyć się z przeciwnościami losu, podejmować wyzwania. Ja też w wieku 30 lat wyjechałem do Francji. Ktoś może powiedzieć, że grałem w beniaminku, ale ja tam grałem po trzy kwarty, byłem liderem i przede wszystkim - zmierzyłem się z nowym otoczeniem, doświadczeniem. Zresztą, ja zawsze tak podchodziłem do sprawy, stąd też na przykład sześć klubów w ciągu sześciu lat. Bo jak się zmienia drużyny, cały czas człowiek musi coś udowadniać: a to prezesowi, a to trenerowi, a to innym zawodnikom, a to kibicom. A sytuacje są różne, pojawiają się problemy finansowe i tym podobne, a jednak do mojego poziomu sportowego nie można się przyczepić.

W takim razie co z zawodnikami, którzy całe kariery spędzają w jednym klubie?

- Hm... fajnie się gra w jednym klubie dziesięć lat. Na początku wyrobi się markę, później wszyscy cię znają i jest OK... Ja cieszę się z tego, że w całej karierze zmieniłem osiem klubów, bo to mnie zawsze mobilizowało i motywowało. Szukałem swojej szansy i ją dostawałem, czy to w klubach, czy to np. w reprezentacji. Robert Kościuk pojechał do szpitala, Andrzej Pluta wszedł do gry z ławki, rzucił 27 punktów i poszło. Raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze miałem motywację i wielką chęć gry. Inwestowałem w siebie, cały czas szukając najlepszych okoliczności do rozwoju, ale nie unikałem walki. Natomiast dzisiaj jest jeszcze jedna ważna rzecz - pieniądze, które siedzą w głowach młodych graczy. Ja nigdy nie patrzyłem na nie jak byłem młody. Chciałem grać i na tym się kończyło. Dlatego dopiero za kilka lat zobaczymy czy wybory Berishy, Adama Waczyńskiego, Pawła Kikowskiego albo Przemysława Zamojskiego okażą się dobre. Oni mają co prawda łatwiej, bo Polacy muszą grać, ale ten kto myśli, że wszystko załatwi za niego przepis, ten do niczego nie dojdzie.

Ale w latach 90-tych Polacy też odgrywali główne role w zespołach, bo był bardzo restrykcyjny limit obcokrajowców...

- Tak, z tym, że my musieliśmy grać w Polsce i koniec. Jeśli Polak wyjechał na zachód, traktowany był jako Amerykanin i blokował miejsce w składzie, stąd też nikt się nami na poważnie nie interesował, choć w Hiszpanii narobiliśmy trochę szumu (EuroBasket 1997 i siódme miejsce Polski - przyp. M.F.). Teraz przed młodymi wszystkie ligi stoją otworem i ja im radzę: walczyć, mierzyć się, próbować swoich sił, ale koncentrować się przede wszystkim na swoim rozwoju.

Zamykamy rok 2009, niezwykle udany dla Anwilu. Czego życzyć Andrzejowi Plucie w nadchodzący rok 2010, oczywiście poza mistrzostwem Polski dla zespołu?

- Życzyłbym sobie, żeby w tym nowym roku było tyle zwycięstw ile w starym. W tamtym sezonie zajęliśmy trzecie miejsce, teraz też idzie nam bardzo dobrze. Myślę, że możemy być dobrej myśli, bo solidnie przepracowaliśmy okres przygotowawczy, oby tylko omijały nas kontuzje i żeby n nasza dyspozycja zła w górę. Ważne jest by jednocześnie szlifować formę na play-off, ale także wygrywać mecze, bo to prosta droga do finału. Przy okazji chciałbym jeszcze powiedzieć, że przede mną kolejne cele indywidualne. Policzyłem sobie ostatnio ilość trafionych trójek i przez 14 sezonów uzbierało się ich 960. Brakuje nam, bo statystykami dla mnie zajmuje się Adam Romański, cyferek jednego sezonu - 97/98, który notabene był najlepszym w mojej karierze. Rzucałem wówczas 19 oczek na mecz, więc tak naprawdę tych trójek jest pewnie około 1060. I to także chciałbym poprawić.

Źródło artykułu: