Urozmaicimy atak - wywiad z Krzysztofem Szubargą, rozgrywającym Anwilu Włocławek

Anwil Włocławek pokonał w derbowym spotkaniu Sportino Inowrocław 82:60 i pozostaje jedną z dwóch drużyn ligowych bez porażki. Lider i podstawowy rozgrywający włocławian, Krzysztof Szubarga przeciwko swojej byłej drużynie zdobył 9 punktów oraz rozdał 10 asyst i choć miał do siebie wiele pretensji, przyznał specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl, że najważniejsze jest zwycięstwo drużyny.

Michał Fałkowski: Anwil Włocławek, zanotował bardzo dobre wejście w sezon wygrywając wszystkie cztery mecze. Wie pan kiedy po raz ostatni włocławianie w ten sposób rozpoczęli rozgrywki?

Krzysztof Szubarga: Nie mam pojęcia, nie będąc graczem Anwilu nie śledziłem dokładnie poczynań włocławskiej drużyny, ale podejrzewam, że skoro padło takie pytanie, to na pewno nie jakoś ostatnio...

Dokładnie. Był to sezon 2004/2005, czyli pięć lat temu...

- No tak, to już trochę czasu temu. Cieszymy się bardzo, że odnieśliśmy cztery kolejne zwycięstwa, ale to wszystko już za nami, to przeszłość i nikt się tym nie zajmuje. Naszym celem jest wygranie każdego kolejnego meczu i z takim nastawieniem jedziemy do Koszalina w najbliższy weekend. Na pewno czeka nas trudny pojedynek i spotkanie to w pewnym sensie zweryfikuje nas jako zespół.

Sobotnie zwycięstwo ze Sportino nie przyszło jednak łatwo, jak można by oczekiwać patrząc na tabelę.

- Powód jest prosty - zespół z Inowrocławia przyjechał do Włocławka po trzech porażkach z rzędu i w pewnym sensie ten mecz był dla nich walką o życie. Przez trzy kwarty toczyli z nami równy bój i dopiero pod koniec spotkania przechyliliśmy szalę zwycięstwa na swoją korzyść.

W czwartej kwarcie to Anwil zagrał bardzo dobrze, czy Sportino bardzo słabo?

- Na pewno wygraliśmy tą część meczu grając twardo w obronie. Zresztą defensywa funkcjonowała w miarę dobrze przez cały mecz, bo straciliśmy tylko 60 punktów. Gorzej wyglądała sprawa w ataku, gdzie przestrzeliliśmy wiele rzutów z czystych pozycji, a zwłaszcza ja miałem tych okazji bardzo dużo. Mimo jednak słabszej skuteczności wywalczyliśmy dwa punkty i to jest najważniejsze.

Kluczem do zwycięstwa okazały się trójki - aż czternaście takich prób wpadło do kosza. Czy możemy już mówić o tym elemencie jako o wizytówce Anwilu i zarazem najgroźniejszej broni?

- Nie, myślę że nie jest to dobre stwierdzenie. Owszem, dużo rzucamy i dużo trafiamy za trzy, ale dysponujemy też sporą siłą pod koszem i musimy zacząć wykorzystywać również potencjał wysokich graczy. Szczególnie gdy rywalizujemy na wyjeździe, gdzie gra się o wiele ciężej, niż w swojej hali i łatwe punkty spod kosza są na wagę złota.

Uprzedził pan moje pytanie - czy przesunięcie akcentu na obwód i zepchnięcie na drugi plan gry z wysokimi to element taktyki Anwilu, czy tak po prostu ułożyło się to spotkanie ze Sportino?

- Na pewno nie możemy mówić o tej kwestii jak o jakimś elemencie taktyki. Ze Sportino już na samym początku wpadło kilka trójek i wiedzieliśmy, że tego dnia w tym elemencie będziemy mocni. Zresztą w całym meczu zanotowaliśmy chyba lepszą skuteczność z dystansu, niż za dwa (51 procent do 48 - przyp. M.F.). Myślę, że w kolejnych meczach sytuacja ta się zmieni i urozmaicimy nasz atak, grając z wysokimi.

Anwil wygrał czwarty mecz i w tej sytuacji ciężko jest wytykać błędy, gdyż zwycięzców się nie sądzi, ale trener Griszczuk podczas konferencji prasowej miał do was wielkie pretensje o przegrane zbiórki.

- Pretensje były słuszne, bo nie może być tak, że drużyna, która we wcześniejszych trzech meczach przegrywa zbiórki z każdym, przyjeżdża do naszej hali i praktycznie niszczy nas pod koszem. W miarę upływu spotkania było już trochę lepiej, ale generalnie przegraliśmy walkę na tablicy wyraźnie i to już nie może się powtórzyć.

Popełniliście również 16 strat. Jak na konfrontacje z zespołem z końca tabeli to chyba zbyt dużo...

- Zgadza się. Koszykarze z Inowrocławia grali bardzo walecznie, bardzo ambitnie i walcząc o każdą piłkę, walczyli o zwycięstwo. Najgorsze jest jednak to, że niektóre straty były zupełnie niewymuszone, a wynikały po prostu z naszej niefrasobliwości i braku właściwej koncentracji. Na pewno musimy tego uniknąć w przyszłości, bo lepszy rywal z pewnością to wykorzysta.

W powszechnej opinii rozegrał pan słabszy mecz, ale chyba każdy koszykarz życzyłby sobie słabszego meczu zakończonego 9 punktami, 10 asystami i 3 przechwytami...

- Ciężko komentować samego siebie. Dla mnie liczy się to, że wygraliśmy kolejne spotkanie, choć zagraliśmy słabszy mecz. Najważniejsze są jednak dwa punkty na konto Anwilu i oby dalej też tak było. Nie ważne kto rzuca najwięcej punktów, czy rozdaje 10 asyst, ważne byśmy wygrywali jako zespół.

Traktuje pan jeszcze jakoś specjalnie mecze przeciwko drużynie z Inowrocławia?

- Przede wszystkim muszę powiedzieć, że zawsze gram na sto procent dla drużyny, której barwy aktualnie reprezentuję, niezależnie od tego czy gram przeciwko drużynie z Inowrocławia czy jakiemuś innemu mojemu byłemu klubowi. Oczywiście w tym kontekście dochodzi jeszcze jedna sprawa, czyli miejsce urodzenia. Wiadomo, że jestem z Inowrocławia i na pewno gdzieś tam w głębi serca inaczej się to wszystko odbiera. Poza tym patrząc na moje występy przeciwko Inowrocławiowi, to nigdy nie były one najlepsze, więc może coś w tym jest.

Źródło artykułu: