Michał Fałkowski: Przede wszystkim chciałbym zapytać jakie to uczucie ponownie zaprezentować się przed włocławską publicznością? I zarazem przychodzi mi na myśl druga rzecz - dwa lata temu zainteresowanie koszykówką we Włocławku, jak i samo zaangażowanie fanów w doping było chyba większe...
Alex Dunn: Po pierwsze - to naprawdę kapitalne uczucie być tutaj ponownie i móc zakładać koszulkę Anwilu. Byłem niesamowicie podekscytowany, gdy złożyłem podpis pod kontraktem i mogłem być już pewny, że jeszcze raz przyjdzie mi grać w Hali Mistrzów. Co do drugiej części pytania - uważam, że fani oczekują od drużyny wielkich rzeczy w każdym sezonie i nie są to bynajmniej oczekiwania bezpodstawne. Podczas okresu przygotowawczego przydarzyło nam się kilka wpadek, a co gorsza, dwie ostatnie porażki miały miejsce właśnie w obliczu kilku tysięcy fanów w naszej hali. Dlatego rozumiem, że mogą być zdenerwowani oraz rozczarowani naszą postawą i nie przychodzą na mecze. Naszym zadaniem jest teraz sprawić, by zaufali nam jeszcze raz. I mam nadzieję, że wygrywając uda się przywrócić ich wsparcie.
Czy coś zmieniło się we Włocławku w porównaniu z sezonem 2007/2008? A może w przeciągu kilku lat zmienił się trener Igor Griszczuk?
- Nie sądzę by zmieniło się cokolwiek. Trener jest nadal tym samym człowiekiem i szkoleniowcem, którym był w Słupsku. Nie zmieniła się również za bardzo taktyka, którą pamiętam z lat spędzonych w barwach Czarnych, jedynie wykonawcy są inni. Igor nadal stawia na wielką intensywność podczas treningów i spotkań, poprzez którą będzie chciał uczynić nas lepszymi koszykarzami.
Podejrzewam, że przed turniejem Kasztelan Basketball Cup liczyliście na trzy zwycięstwa, tymczasem udało się wygrać tylko jedno spotkanie...
- Graliśmy i gramy nadal bardzo niekonsekwentnie. Zazwyczaj mamy świetną pierwszą kwartę, nieźle nam się wiedzie w drugiej odsłonie, a potem przychodzi kryzys w trzeciej części meczu. Dlatego teraz musimy się skoncentrować na tym by wypracować system, który pozwoli nam na równą, stabilną grę przez czterdzieści minut. Musimy się wziąć garść, bo inaczej będziemy mieć bardzo duże problemy z wygrywaniem. Myślę jednak, że jesteśmy na dobrej drodze, co pokazaliśmy przeciwko Turowowi.
Nie ma co ukrywać, że pokonując Turów Zgorzelec zaskoczyliście chyba wszystkich w Hali Mistrzów. Jak można wytłumaczyć fakt, że przeciwko kandydatowi do finału zaprezentowaliście się bardzo dobrze, a przegraliście dwa mecze z potencjalnie słabszymi zespołami?
- Ciężko powiedzieć jednoznacznie, bowiem na taki stan rzeczy złożyło się kilka czynników. Po pierwsze - my nadal uczymy się siebie nawzajem, a przecież zgranie czy umiejętność przewidywania ustawienia mają kluczowe znaczenie. Gra staje się o wiele bardziej płynniejsza i łatwiejsza, kiedy wiesz, gdzie pobiegnie za moment twój kolega czy poda piłkę. Na razie jesteśmy na etapie czytania swoich przyzwyczajeń, uczenia się roli na parkiecie. Po drugie - podczas przegranych spotkań popełnialiśmy za dużo prostych błędów, które wynikały właśnie z niezgrania. Potrzebujemy trochę czasu i jeśli już poznamy swoje nawyki koszykarskie, wówczas będzie nam o wiele łatwiej wygrywać mecze.
Podczas ostatnich meczów dało się zauważyć, że akcenty w zespole nie są rozłożone równomiernie. Skupiacie się na szukaniu pozycji na obwodzie, poprzez co pan czy Rashard Sullivan nie otrzymujecie zbyt wielu piłek by grać jeden na jednego.
- Wszystko zależy od tego, jakim rodzajem defensywy starają się zatrzymać nas przeciwnicy. Naprawdę mamy wiele zagrywek, pod każdego z zawodników począwszy od rozgrywających, a na środkowych kończąc. Kluczem jest to, by znaleźć złoty środek pomiędzy grą na obwodzie, a tą pod koszem. Faktem jest jednak, że podczas turnieju we Włocławku głównie oparliśmy naszą strategię na rzutach z dystansu. Myślę, że jeśli zbyt dużą część taktyki podporządkujemy grze daleko od kosza, będziemy mieć wielkie problemy z wygrywaniem gdy któryś z naszych strzelców będzie mieć słabszy dzień. Dlatego więc - zaczynając mecz od podawania piłki do wysokich, otworzymy większe możliwości na parkiecie dla każdego zawodnika.
Mówił pan, że problemy drużyny zaczynają się w drugiej połowie. Może wynika to z faktu, że nastawieni jesteście w dużej mierze na grę kontratakiem, w której doskonale czuje się Krzysztof Szubarga, lecz reszta zespołu w trzeciej i czwartej kwarcie nie ma już po prostu siły biegać do każdej szybkiej akcji?
- Szubi jest obecnie w niesamowitej formie, po tym jak solidnie przepracował okres przygotowawczy z kadrą narodową. Muszę powiedzieć, że jestem pełen podziwu dla jego gry. Podczas spotkań biega jak szalony, dając z siebie nie 100, ale 150 procent. I tak naprawdę to jest dokładnie to, czego oczekujemy i potrzebujemy. Bo choć teraz rzeczywiście dysproporcje są aż nadto widoczne, zwłaszcza że reszta drużyny znajduje się na innym etapie przygotowań i może być trochę zmęczona po rozegraniu ośmiu meczów w ciągu trzynastu dni, w trakcie sezonu nasza forma fizyczna będzie znacznie lepsza.
Większość ekspertów podkreśla, że w tym sezonie będziemy oglądać Anwil o dwóch twarzach. Jako młody zespół jednego dnia będziecie w stanie ograć najtrudniejszego rywala, by w kolejnym spotkaniu przegrać z niżej notowanym przeciwnikiem. Co pan o tym sądzi?
- Myślę, że to jest możliwe i zresztą dokładnie taki Anwil kibice oglądali podczas turnieju Kasztelana. Jesteśmy bardzo, ale to bardzo młodym zespołem, co zresztą dostrzeże każdy, oglądając nas w akcji. Ja jednak jestem pewien, że zarówno Mike (Trimboli - przyp. M.F.) czy Kevyn (Green) jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczą swoją postawą fanów. Wiem, bo sam przez to przechodziłem kilka lat temu. Oni po prostu nie mają jeszcze doświadczenia, po raz pierwszy stykają się z europejskim stylem gry. Kiedy jednak się z nim oswoją, w czym im pomożemy, pokażą to, na co ich stać. Wracając do pytania - dzięki ciężkiej pracy unikniemy wpadek, a trener Griszczuk na pewno dobrze przygotuje nas do wszystkich meczów.
W którym elemencie waszej gry dostrzega pan pozytywy? Gdzie tkwią wasze mocne strony, a nad czym z kolei musicie popracować?
- Ciężko powiedzieć, bowiem jednego dnia, na jednym treningu czy podczas jednego meczu wyglądamy naprawdę świetnie w ataku i obronie, lecz nazajutrz gramy jak juniorzy z ligi okręgowej. Co zaś mocnych stron - nie sądzę byśmy mieli problem z trafianiem do kosza, bo w naszym zespole jest wielu utalentowanych strzelców. Najważniejsza jest w tej chwili praca nad defensywą, tak byśmy umieli neutralizować mocne punkty przeciwników i zarazem poprzez dobrą obronę, wyprowadzać skuteczny atak. Musimy również nauczyć się jak grać razem konsekwentnie i inteligentnie tak, by wykorzystywać najlepsze okazje do zdobycia punktów.
Nie da się uniknąć pytania o obsadę kadrową zespołu. Obecnie, w obliczu kontuzji Bartka Wołoszyna, jedynym niskim skrzydłowym w zespole jest Kevyn Green. Trener Griszczuk stara się łatać dziury, jak może, lecz dla drużyny kończy się to dramatycznie, jak choćby w meczu z PBG Basketem Poznań, gdy Andriję Ciricia krył niższy o głowę Mike Trimboli. Anwil potrzebuje wzmocnień?
- Bez dwóch zdań liczymy na rychły powrót do zdrowia Bartka, bowiem zdajemy sobie sprawę, że to będzie bardzo ważny zawodnik dla nas. Tym bardziej, że jest Polakiem i odciąży Szubiego czy Andrew (Andrzeja Plutę - przyp. M.F.). Na razie jednak koncentrujemy się na tym, by nauczyć się grać bez niego, tak jak by nie było go w ogóle w zespole. Rzeczywiście, przeciwko ekipie z Poznania mieliśmy wiele problemów przez to, że Kevyn został wyfaulowany i Mike musiał grać jako niski skrzydłowy. To w końcu kompletnie pozycja nie dla niego, ale co zrobić... To czy Anwil potrzebuje wzmocnień, to już pytanie nie do mnie.