Tak władze Katowic zamknęły usta hejterom. Chodzi o Tour de Pologne

PAP/EPA / Andrzej Grygiel
PAP/EPA / Andrzej Grygiel

Władze Katowic od lat "walczyły" o weekendowy etap największego wyścigu kolarskiego w Polsce. Aby mieszkańcy nie mogli narzekać, że peleton paraliżuje miasto. Udało się.

Po niedzielnym (30 lipca) etapie Tour de Pologne, którego ostatnie kilometry prowadziły przez ścisłe centrum Katowic, dowiedzieliśmy się, jak władze miasta walczyły o taki termin. W poprzednich latach kolarze finiszowali przy "Spodku" w środku tygodnia, w dni robocze. - To paraliżowało miasto, ludzie nie mogli wyjść z pracy, nie mogli odjechać samochodami, byli w pułapce - mówili nam śląscy dziennikarze. - Fala hejtu, która zalewała lokalne portale była niewyobrażalna.

Władze Katowic wykładały na promocję setki tysięcy złotych (mówi się o kwocie 400 tys. zł za to, że jeden z etapów kończy się przy "Spodku"), miasto reklamowało się poprzez najważniejszy wyścig kolarski w Polsce, a w efekcie mieszkańcy tego największego miasta w regionie mieli po prostu dość kolarzy. Coś trzeba było z tym zrobić.

- Tak, wielokrotnie o tym rozmawiałem z władzami Katowic - przyznał Czesław Lang. - Byli bardzo zdeterminowani, aby zmienić termin. Widziałem, że bardzo ich boli, że z jednej strony dbają o miasto, bo je promują, z drugiej narażają się na krytykę ze strony swoich mieszkańców. Postanowiliśmy to zmienić.

Oczywiście nie było pewności, że termin niedzielny coś da, ale... Wedle organizatorów i policji nie stwierdzono żadnych problemów. Okazało się, iż katowiczanie postanowili zostawić samochody w garażach i po prostu wyszli na trasę przejazdu kolarzy, gdzie ich dopingowali. - Nie wiem, czy nie pobito dzisiaj rekordu frekwencji - zastanawiali się organizatorzy TdP. - Praktycznie przy całej trasie, przez 140 kilometrów, stali kibice. A w centrum Katowic, przy "Spodku", ale także przy rynku, na Trzech Stawach, czuło się atmosferę kolarskiego święta.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: kiedyś pięć goli, teraz pięć bil. Lewandowski zszokował Chińczyków!

Uśmiechnięty od ucha do ucha był także Lang. Wspominał swoje słowa z jednej z majowych konferencji prasowych. Wtedy mówił: - Liczę na to, że będzie jeszcze więcej kibiców, będzie jeszcze większe zainteresowanie etapem z metą w Katowicach.

Teraz mógł dodać... - Miałem nosa - mimo ciemnych okularów widać było błysk w jego oku. - Etap z metą w Katowicach zapamiętam bardzo długo. Gdzie nie spojrzeliśmy, tam byli kibice.

Te słowa potwierdzali sami kolarze. Uciekający przez wiele kilometrów Adrian Kurek dziękował po etapie kibicom. - Czułem ich wsparcie, naprawdę aż miałem dreszcze. Cudowna pogoda, głośny doping, praktycznie ani przez moment nie czułem się osamotniony. Zawsze ktoś stał przy drodze. Piękna promocja kolarstwa.

Mniej więcej godzinę po zakończeniu etapu z duszą na ramieniu szedłem w stronę parkingu, na którym stał mój samochód. Zostawiłem go mniej więcej kilometr od mety usytuowanej przy "Spodku". Można powiedzieć, że "rzut beretem". Obawiałem się, że na drogach mogą być korki, że będę o wiele dłużej niż zakładałem wracać do domu. Nic podobnego. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i bez najmniejszych problemów opuściłem centrum największego miasta na Górnym Śląsku. Każdemu życzyłbym tak przyjemnej drogi.

Podczas samego przejazdu kibiców też nie było problemów. Zarówno autostrada A4, jak i Drogowa Trasa Średnicowa były przejezdne, bez żadnych ograniczeń. Tak więc mniej zorientowani turyści przejeżdżający przez województwo śląskie nawet nie mieli wiedzy, że w centrum Katowic coś się dzieje.

Marek Bobakowski, Katowice

Źródło artykułu: