Dwukrotny zwycięzca etapowy Giro d'Italia ma w Vittorio Veneto, prowincja Treviso, hodowlę osłów. - Zawsze są 24 - mówi w rozmowie z La Gazzetta dello Sport. - Jedzą, piją, śpią, a teraz zażywają trochę słońca. W zamian perfekcyjnie czyszczą ziemię pod winorośla - opisuje swoje ulubione stworzenia.
- Są prostymi zwierzętami, normalnymi, serdecznymi, potrafiącymi się odwięczyć, mają instynkt i są nawet muzykalne. Mieć osiołka i patrzeć, jak rozwija się jego życie, to komplement - ciągnie.
Bruseghin zaprzecza plotkom, że wziął jedno ze swoich zwierząt na karnawał do Wenecji. - Na karnawale w Wenecji króluje anioł, a w Mestre osioł. Osłem 2009 na karnawale tam byłem właśnie ja. Miałem kostium, cztery nogi, pysk z papieru, długie uszy, szarą kominiarkę. Zaprzęgli mnie i zjechałem po linie z wieży. To było jakieś 20 metrów. Gdyby lina wtedy pękła, nie rozmawialibyśmy teraz - uśmiecha się.
- Był duży aplauz, wielu widzów, również wiele osiołków - dodaje. Była też nagroda: Asinobel (gra słów: asino to z włoskiego osioł). - Za szerzenie na świecie kultury i walorów zwierząt i promowanie osłów - precyzuje Bruseghin.
Sport dla osłów
- [Kolarstwo to również sport] dla koni i mułów - śmieje się. - To zależy. Ale to nie jest sport dla leniwych. Jest to za to cudowna droga do przebywania ze samym sobą, z innymi, naturą, szosą. Zależy od punktu widzenia - mówi o swoim ukochanym kolarstwie.
Ja się czuje u progu sezonu? - Zadebiutuję w środę [4 marca] w Giro del Friuli. Powoli nabieram mocy. W tym okresie roku nigdy nie jestem w formie. Ale czuję się lepiej niż rok temu. I o wiele lepiej niż dekadę temu. Wcześniej, już jako profesjonalista, czułem się niekomfortowo. Nie rozumiałem, nie zgadzałem się, nie akceptowałem wszystkiego. Myślałem nawet o zakończeniu kariery - wspomina.
Wytrwał uparcie
Pochodzący z rejonu Wenecji zawodnik wyrwał się jednak z kryzysu. - Po prostu spróbowałem jeszcze raz, przetestowałem samego siebie. Chciałem zobaczyć jak się poczuję za kolejnym podejściem. Jak będzie wyglądało moje życie, jako kolarza i jako człowieka - mówi.
- Wiem, że muszę zrezygnować z lampki wina, ale to samo musi zrobić mój rywal. Jednak gdy dopada mnie z tego powodu smutek, żal, że nie mogę sobie na wszystko pozwolić dochodzi do tego, że tracę balans, poczucie pewności siebie. Mam na myśli to, że zyskując nawet siły fizyczne tracę te psychiczne. Nie mogę znaleźć równowagi w moim życiu - zwierza się z trapiących go problemów.
To nie jest dobra trasa Giro
Bruseghin na mieszane odczucia względem Giro d'Italia 2009. - Nie ma głowy ani ogona. Po jeźdźie na czas są dwa płaskie etapy a potem trzy dni w wysokich górach. Na półmetku epicka trasa Coppiego i "czasówka" na dystansie 62 km ze startem we Francji. W ostatnim tygodniu gra będzie się toczyła dalej - komentuje.
- Giro ma swoją ustaloną mapę i historię. Będę trzymał się zdania, że jeżeli organizujemy finał w Rzymie, to zróbmy przedostatni etap z metą w Mediolanie. Potem wszyscy wsiadają w Freccia Rossa [Czerwona Strzała, superszybki pociąg] i w 3,5 godz. jesteśmy w stolicy. To byłaby też dobra promocja dla szybkiej kolei. Ale to nie ja projektowałem trasę Giro, ja tylko pedałuję - mówi.
- Ze swojej strony postaram się pokazać nie gorzej niż w zeszłym roku. Ale to już zależy od [Damiano] Cunego: on pozostaje kapitanem - przyznaje. W roku 2008 rzutem na taśmę, o dwie sekundy, wyprzedził w walce o podium "różowego wyścigu" Franco Pellizottiego.
Po co wraca Armstrong?
- Jestem zaniepokojony o ten powrót, bo powracasz jeśli nie masz pieniądzy - mówi o Lance'ie Armstrongu. - Jeśli Armstrong wraca, bo potrzebuje wspomóc swoją fundację, to zrobił dobrze. Jeśli powrócił, bo nie ma nic innego do roboty w życiu, to ja wysiadam. W każdym razie czy tutaj będzie czy nie, to nic dla mnie nie zmienia - przyznaje.
Kolega klubowy Macina Sapy ma też wyrobione zdanie na temat powrotu do ścigania po dyskwalifikacji Ivana Basso. - Za dużo się mówiło o nim kiedy nie mógł startować. Pięknem kolarstwa jest liczba, mnogość, różnorodność zawodników. Każdy z nich ma swoje cechy charakterystyczne, specjalizację, pasje. Każdy ma też historię do opowiedzenia: swoją własną - kończy wielbiciel osiołków.