Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały minionego roku.
1 czerwca 2020 r. w Malinkiewicz i jej przyjaciółkę Katarzynę Konwę podczas treningu kolarskiego wjechał samochód. Zawodniczki w ciężkim stanie trafiły do szpitala. 28-latka ponad dwa miesiące była w śpiączce.
O głośnym wypadku w Wilkowicach opowiada po raz pierwszy. - Po odzyskaniu świadomości nie poznałam własnej mamy. Nie wiedziałam nawet, kiedy się urodziłam - mówi WP Sportowym Faktom.
W najbliższym czasie kolarka chce się spotkać z ratowniczką medyczną, która udzieliła jej pomocy. - Inne samochody nas mijały, a pani Joanna się zatrzymała. Gdyby nie ona, udławiłabym się krwią.
Tekst: Dariusz Faron
Rita siedzi na ogrodowym krześle i co chwilę się szczerzy. Kąciki ust się rozszerzają, policzki lekko idą w górę. Może i od czerwca 2020 mnóstwo się zmieniło, ale uśmiech pozostał ten sam.
- Zawsze byłam pozytywnie nastawiona do świata. Jednocześnie jestem realistką. Nigdy nie wrócę do pełnej sprawności - tłumaczy spokojnie.
Ciemne spięte włosy, na lekko zaokrąglonym nosie okulary w szerokich oprawach. No i wspomniany uśmiech, który rzadko schodzi z twarzy, mimo że Rita cierpi na czterokończynowy niedowład.
Na pierwszy rzut oka trudno dostrzec, że jeszcze niedawno lekarze składali ją niemal od nowa. Dosłownie.
Chowamy się pod parasolem, bo słońce nie ma litości. Wokół tylko drzewa i stawy, do głównej drogi na Oświęcim jakiś kilometr.
Ciało ciągle boli. Przeszłość już trochę mniej.
WIDEO: Ludzie Królowej #3. Mistrzyni z przypadku. Włodarczyk odsłania kulisy
Rita mówi, że możemy rozmawiać o wszystkim. Z wyjątkiem dwóch lat przed śpiączką, bo z tego okresu ma zaledwie kilka wspomnień. Na przykład hiszpańskie Calpe, gdzie trenowała. Słońce, góry, bezdroża, wyprawy rowerowe. A potem cięcie. Czarna plama.
Aż do kwietnia tego roku.
To był wtorkowy poranek. Rita rehabilitowała się na tzw. trenażerze, gdy w głowie zaczęły się pojawiać obrazy. Serce przyspieszyło, ale dokończyła ćwiczenia. Dopiero potem podeszła do mamy.
- To możliwe, że nagle przypomniał mi się wypadek?
PRZYJEDŹ PO MNIE DO LASU
Jeździła od dwunastego roku życia.
Trenowała siatkówkę, dopóki trener Sebastian Żabiński nie zapukał do domu Malinkiewiczów. Zaprosił dziewczynę na trening kolarstwa górskiego. Tłumaczył, że ma świetną wytrzymałość. Pani Zosia kręciła głową. Bogaci nie są, czwórka dzieci do wykarmienia, a kolarstwo to drogi sport. W dodatku mieszkają na końcu świata. Codziennie kursują z mężem niczym taksówkarze.
Przedszkole, szkoła, sklep, znowu szkoła. Starszego syna trzeba podrzucić na przystanek, młodszego do miasta i tak w kółko.
- Chciała spróbować, więc mimo napiętego grafiku się zgodziliśmy - uśmiecha się pani Zofia. I od razu przytacza anegdotę.
Deszczowy dzień. Siedzi w robocie. Nagle telefon od córki.
"Mamo, przyjedziesz do Bachowic do lasu? Wywaliłam się i chyba coś sobie zrobiłam".
Pani Zosia patrzy, a Rita ubłocona prowadzi rower po mokrych kłodach. Tak walnęła, że przeleciała przez kierownicę! Jadą na SOR, a tam mówią, że zwykłe stłuczenie. Ale w domu nawet ręki nie dźwignie i co chwilę wyje z bólu. Idą prywatnie do lekarza:
- Przecież pani ma dziurę w łopatce! Złamanie z przemieszczeniem.
Więc najpierw był strach o córkę. Dopiero później radość i duma.
Rita została mistrzynią Polski juniorek w kolarstwie górskim. I dostała powołanie na mistrzostwa świata do RPA. Pierwszy raz poleciała samolotem tak daleko. Ścigała się na jednej z najtrudniejszych wówczas tras na świecie.
- To chyba moje najlepsze wspomnienie związane z kolarstwem - mówi Rita.
Później kariera nieco wyhamowuje.
W 2018 r. po sezonie Malinkiewicz robi blisko roczną przerwę od kolarstwa. Jest wykończona długimi maratonami, a poza tym sport to nie wszystko. Ricie bardzo zależy na wykształceniu. Studiuje i robi staż w TVP Sport. Zaczyna doradzać kolarzom, jak regenerować się po zawodach.
Praca zdalna, więc można byłoby ją łączyć z jazdą - myśli Rita. Nieoczekiwanie wraca na trasę. Rower znowu jest na pierwszym planie. Malinkiewicz wyznacza sobie nowy cel: występ na igrzyskach olimpijskich.
I nagle w czerwcu 2020 wszystko się kończy.
UDERZENIE O ASFALT. A POTEM NIE CZUJĘ JUŻ NIC
- Czy to w ogóle możliwe?
Rita pyta mamę, swojego rehabilitanta i kilku lekarzy. Od każdego słyszy: tak, wypadek mógł ci się przypomnieć.
Malinkiewicz miała rozpocząć swój nowy projekt treningów "Rittride for all" dla pasjonatów jazdy. Na 1 czerwca zaplanowano pierwszą edycję, ale Rita i jej przyjaciółka Katarzyna Konwa nigdy nie dojechały na start.
Odcinek łączący Bielsko-Białą z Żywcem. Lekki łuk w lewo. Rita i Kaśka jadą swoim pasem.
- Widzę białego busa. Nagle zza niego wyłania się samochód, który prawdopodobnie chce wyprzedzić. Dostrzega nas i próbuje się schować. Krzyczę do Kaśki, żeby spieprzała z drogi. Przez głowę przelatuje myśl, że to mój koniec.
- Jest podobno dostępny materiał wideo z wypadku. Może kiedyś go zobaczę. Choć jeśli ma to być powrót do traumy, nad którą cały czas pracuję, pewnie lepiej nie oglądać.
Rita robi krótką pauzę.
- Prawą nogą zawsze miałam silniejszą. Ćwiczyłam, by w razie wypadku na wyścigu wypiąć ją jako pierwszą i się podeprzeć. Udało się - prawy but się wypiął.
Ale lewy został. Wykręciło mi kość w nodze.
Najpierw poczułam, jak zrywa mi kask. Zahacza o nos i prawie go odrywa. Chwilę później nie czuję już nic. Czarny ekran. Jak w kinie po napisach końcowych.
O resztę musisz pytać moją mamę.
JEDEN PROCENT
Pani Zofia pamięta to tak:
Do Malinkiewiczów przyjeżdża trener Sebastian Żabiński. Jest roztrzęsiony. Dziewczyny miały poważny wypadek. Pod panią Zofią uginają się nogi. Nie wiadomo, czy córkę wzięli do Bielska, czy do Sosnowca. Wiadomo tylko, że helikopterem.
Sosnowiec. Nie ma w szpitalu pacjentki o nazwisku Malinkiewicz. Ale jest młoda niezidentyfikowana dziewczyna po poważnym wypadku.
- Każą nam czekać. A potem pokazują worek. W środku pokrwawione buty sportowe i strój kolarski.
To Rity.
Straszny płacz. Od razu biorą ją na blok. Po operacji głowy przejdzie zabieg kręgosłupa.
Za oknem noc.
Lekarze robią, co w ich mocy, ale są szczerzy: stan krytyczny, jeden procent szans na przeżycie. Obrzęk głowy, zamiast się zmniejszać, narasta. Mamy być cały czas pod telefonem.
Druga doba: wpuszczają nas do córki na OIOM. Tylko na dziesięć minut, bo szaleje pandemia.
Jezu kochany...
Z ciała Rity wychodzą kable. Są wszędzie: na brzuchu, klatce, przy rękach. Wiją się te rurki jak węże. Głowa córki jak balon. Połowa włosów ogolona ze względu na rozległy uraz czaszki.
Znowu płacz.
Trzecia doba: przyszedł ksiądz i pyta, czy może się chwilę pomodlić.
Później udziela córce ostatniego namaszczenia.
A ja myślę wtedy, że to wcale nie koniec.
Rita jest przecież waleczna.
LISTA
Kawa. Ciastka. Ogród.
Rita siedzi niemal bez ruchu, a pani Zofia pokazuje jak na manekinie.
Głowa nie działa jeszcze w stu procentach. Czasem Rita zapomina, gdzie jest. Na szczęście coraz rzadziej.
Tutaj, ta mała blizna na buzi to dlatego, że nos prawie został wyrwany.
Blizna na szyi jest po tracheotomii. Miała przyszytą rurkę, bo bezwiednie chciała wyrwać.
Na lewe ucho nie słyszy, uszkodzony nerw. Oczy, buzia, nos, uszy – wylicza pani Zosia – wszystko było zalane krwią.
Łopatki do dziś są niezoperowane. Gdzie się powbijały w mięśnie, tam zostały. - Widzi pan, jak ramię opada? - wskazuje pani Zofia.
No i jeszcze spastyka. Rita podwija palce, musi mieć specjalną wkładkę ortopedyczną, paznokcie się zniekształcają. Były właśnie u podologa, żeby to skonsultować.
Rita wyciąga dokumentację medyczną. Nie wymieniłaby nawet połowy obrażeń, których doznała. Za dużo tego:
ostra niewydolność oddechowa;
krwiak przy prawej półkuli mózgu;
krwiak na wysokości płatów ciemieniowych;
mnogie złamania mózgoczaszki;
mnogie złamania twarzoczaszki;
złamania kości nosowej, kręgów, żebra, łopatki, kości udowej.
A to tyko część litanii złamań, pęknięć i krwiaków.
Rita opowiada:
- Z prawej strony miałam pokruszone kości czaszki, więc mózg był odsłonięty. Pamiętam, jak po kilku miesiącach od wypadku pojechałyśmy z mamą na konsultację neurologiczną po uzupełnieniu czaszki. Doktor rozdziawił buzię. Potem chwycił za telefon.
"Jest u mnie właśnie ta kolarka z wypadku, o którą tak długo walczyliśmy. Nie uwierzysz, przyszła na własnych nogach. Siedzi obok mnie! Musisz ją zobaczyć!".
Idziemy razem na OIOM, bo kilku lekarzy nie dowierza. Już na korytarzu zbiera się spore grono. Po prostu stoją i wbijają we mnie wzrok.
Przed wyjazdem spakowałyśmy do auta wózek inwalidzki.
Nie był potrzebny.
JEŚLI MNIE SŁYSZYSZ, KIWNIJ
Zofia Malinkiewicz:
Córka była w śpiączce 2,5 miesiąca.
Znajomi ciągle pytali, jak pomóc. Polecili nam profesora z Bydgoszczy.
Kazał masować, żeby pobudzać krążenie, więc masowałam: opuszki palców, twarz, skronie.
Kazał mówić, więc mówiłam: "będzie dobrze Rita, wyzdrowiejesz". Nie wiem, czy słyszała.
Najpierw wpuszczali mnie na piętnaście minut, potem na dłużej. Nieraz lekarz krzyczał: "nie ma odwiedzin!". Trzeba było poczekać, aż sobie gdzieś pójdzie, zaczaić się na życzliwą pielęgniarkę.
- A pani do kogo?
- Do córki.
- To proszę na chwilę.
Obrzęk głowy zaczął schodzić mniej więcej w dziesiątej dobie. Ale Rita nadal pozostawała w śpiączce farmakologicznej. Próbowałam nawiązywać z nią kontakt.
Nic. Dziesiątki pytań i cisza. Aż któregoś dnia przyszli lekarze.
- Jeśli nas słyszysz, porusz nogą.
Zero reakcji.
- Porusz palcem u nogi.
Nagle ruszyła. Szok. I radość.
DZIURA W GŁOWIE
Rita budzi się ze śpiączki. Lekarze radzą, by rodzina poszukała dobrej placówki rehabilitacyjnej. Malinkiewicz trafia do ośrodka Votum w Krakowie.
Rita:
- Z pierwszych tygodni po wybudzeniu mam tylko migawki. Nie pamiętam już, co czułam. Chyba głównie ból. Głowa, szyja, kręgosłup, nogi. W ośrodku rehabilitanci stoją nade mną i tłumaczą: miałam poważny wypadek, cudem uszłam z życiem.
Przez jakiś czas w ogóle nie wiedziałam, że z prawej strony mam duże wgłębienie. Aż pewnego dnia wizyta w łazience, spojrzenie w lustro. Jezu, dziura w głowie!
Załamka.
Ręka cały czas odruchowo macała głowę. Mama prosiła: nie dotykaj. Obiecywała: zoperują, będzie dobrze.
Wstawili mi implanty.
Z wyglądem akurat nie mam problemu. Nie jest dla mnie szczególnie istotny. Pod tym względem różnię się od wielu kobiet.
Bylebym wróciła do zdrowia.
- W sierpniu 2020 roku ludzie przeczytali w mediach, że otworzyłam oczy i pomyśleli pewnie, że już wszystko gra. Tymczasem moja rehabilitacja to temat na książkę.
MYŚLAŁAM, ŻE STANIE MI SERCE
Pierwsze dni po wybudzeniu.
Rita zaczepia kobietę, która właśnie weszła na salę.
- Przepraszam, szukam swojej mamy. Zofia, taka w różowej bluzce.
Pani Zosia stoi jak wmurowana. - No przecież to ja!
Gdy pierwszy szok minie, zacznie opowiadać Ricie o jej życiu. Bo w głowie zostały jedynie szczątki informacji. Właściwie tylko imię. Więc pani Zofia mówi:
Urodziłaś się w 1995 roku.
Mieszkamy pod Zatorem.
Masz dwóch braci: Tomka i Maćka. I siostrę Klaudię. Jesteś najmłodsza.
Twoją pasją była jazda na rowerze.
Każdego dnia mama dokłada kolejne puzzle. Każdego dnia Rita się dziwi. A gdy wie już trochę więcej o sobie, pani Zofia zaczyna opowiadać jej o świecie.
- Wiesz, kto jest prezydentem Polski?
- Komorowski.
Mama codziennie puszcza wiadomości telewizyjne, a Rita chłonie jak gąbka.
Prezydentem jest jednak Andrzej Duda.
Dziś pani Zofia wspomina: - Na wielu polach zaczynałyśmy praktycznie od zera. Wskutek wypadku córka dostała szczękościsku, język był rozgryziony i wyrwany, więc najpierw uczyła się mówić. Początki były tragiczne.
Rita: - Połowa ludzi mnie nie rozumiała. Powtarzałam do skutku.
Pani Zofia: - A wie pan, jak pisała? Pionowo! Zamiast w rzędzie, litera po literze z góry na dół.
Na operację uzupełnienia czaszki Rita czeka pół roku. Wcześniej lekarze nie mogą jej przeprowadzić ze względu na stan zdrowia kolarki.
Po wyjściu z sali operacyjnej ostrzegają, że Rita może tracić świadomość. Przy pierwszych próbach podnoszenia z łóżka nie ma nad ciałem żadnej kontroli, przelewa się pani Zofii przez ręce. Kilka razy na moment faktycznie traci świadomość. Zero kontaktu.
Pani Zofia: - Myślałam, że stanie mi serce. Ale przetrwaliśmy, a potem wszystko ruszyło. Córka zaczęła robić duże postępy.
Rita: - Podeszłam do tego jak sportowiec. Im więcej włożę wysiłku, tym szybciej wrócę do zdrowia.
RITA ZNOWU PEDAŁUJE
Bywało mocno pod górę.
Ciągłe ćwiczenia. Tysiące powtórzeń. Setki takich samych dni. Frustracja i wkurzenie.
- Gdyby nie mama, nic by z tego nie było. Bardzo ją kocham. Jestem jej ogromnie wdzięczna za poświęcenie. I za wiarę, że będę żyć - mówi Rita.
Za każdym razem, gdy pani Zofia przenosiła córkę na wózek inwalidzki za pomocą specjalnej windy, serce podchodziło jej do gardła. Bo co, jeśli upadnie?
Co dzień jadła na śniadanie pół kromki. Ściśnięty z nerwów żołądek matki więcej nie przyjmował, aż waga zaczęła pokazywać 48 kilogramów. Ale najważniejsze, że stan Rity się poprawiał.
Nie pamiętają już, kiedy usiadła na trenażer. Pierwsze próby: masakra. Jedna noga lekko przywiązana taśmą do pedała, bo ciągle spada. Drugą Rita nie ruszy nawet centymetr. Rehabilitanci przez godzinę robią to za nią. Ból jak cholera.
Dopiero gdy zaczyna pedałować sama, na twarzy pojawia się uśmiech. Codziennie kilka godzin rehabilitacji. Koszulka cała mokra, ciało boli, ale nieważne. Widać postęp.
Dzisiaj obie są dumne z wykonanej pracy.
Rita miała nigdy nie stanąć na nogi, a dziennie potrafi pokonać kilka kilometrów.
Nie potrafiła mówić.
A teraz normalnie rozmawiamy.
NIE MA "PRZEPRASZAM". JEST "DZIĘKUJĘ"
W czerwcu tego roku zapadł wyrok w pierwszej instancji: rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz zakaz prowadzenia pojazdów na 5 lat dla sprawcy wypadku.
Rita była na ostatniej rozprawie. Nie czekała na jak najwyższy wyrok, tylko na słowo "przepraszam". Mówi, że od czerwca 2020 roku nie padło ani razu. Z jej ust wiele razy pada za to "dziękuję".
Malinkiewicz jest wdzięczna ludziom, którzy wpłacali środki na leczenie dziewczyn. Zebrano około miliona złotych, dzięki czemu nie musiały się martwić o finansowanie rehabilitacji. - Na początku miesięcznie płaciliśmy blisko 30 tysięcy złotych. Teraz to koszt około siedmiu tysięcy.
Kolejne "dziękuję" jest skierowane do lekarzy i rehabilitantów. Świetnie się nią zajęli. Gdy się wściekała i klęła, rozumieli, że to chwilowa frustracja.
Rita i jej przyjaciółka Kasia chcą się spotkać z Joanną, ratowniczką medyczną.
- Tu po wypadku auta jeździły koło naszych głów. Joanna wracała z dziećmi z lodów. Jako jedna z niewielu się zatrzymała, zablokowała ruch, ruszyła na pomoc. Poprosiła strażaka, by zdjął Kasi kask, bo cała spuchła i mogła się udusić. A sama zajęła się mną. Udrożniła mi drogi oddechowe. Gdyby nie ona, udławiłabym się krwią.
- To, że żyjemy, naprawdę jest cudem – dodaje Malinkiewicz.
- Wrócisz kiedyś do kolarstwa? - pytam.
Błysk w oku.
- Ostatnio pomyślałam, że mogłabym startować w zawodach niepełnosprawnych. Pisałam nawet z trenerem kadry kolarskiej. Udział w igrzyskach paraolimpijskich... to byłoby coś - rozmarza się Rita. I zaraz dodaje twardo:
- Jednocześnie zadaję sobie pytanie, czy warto ryzykować życiem. Przygotowania to ogrom treningów i niebezpieczeństw. Dlatego nie umiem powiedzieć, czy kiedyś wrócę do sportu. Cały czas o to walczę, ale nie wiem, czy się uda.
- A ja myślę, że doskonale wiesz! – kontruje z uśmiechem pani Zosia.
Żeby Malinkiewicz kiedykolwiek się jeszcze ścigała, muszą się zgodzić i lekarze, i mama.
Rita nie ma wątpliwości: najtrudniej będzie z tymi pierwszymi.
Jeśli dadzą zielone światło, panią Zosię też uda się jakoś przekonać.
Zobacz także:
"Chciałam zniknąć". Historia Alicji Rogozińskiej
Wojownik nadal walczy. Reportaż o Marku Piotrowskim