Maciej Krzyśków: Co było kluczowe w 2013 roku dla Pauli Goryckiej - nauka czy sport? Pytam nieprzypadkowo, bo kiedy kibic słyszy, że wyczynowy sportowiec, reprezentant kraju studiuje to wyobraża sobie, że na uczelni jest gościem, a w sposób bardziej eksternistyczny zdaje kolejne egzaminy. Z tobą od początku studiów tak nie było.
Paula Gorycka: Na pierwszym i drugim roku studiów faktycznie sporo czasu spędzałam na zgrupowaniach, ale mimo tego i tak bez problemów zdawałam egzaminy. Wiedziałam, że ostatni semestr na fizjoterapii jest najtrudniejszy i dlatego w roku olimpijskim zdecydowałam się na urlop dziekański. W styczniu ubiegłego roku musiałam jednak wrócić na uczelnię i dokończyć naukę. I potwierdziło się, że semestr był bardzo ciężki - na większości zajęć musiałam mieć 100% frekwencję, co uniemożliwiło mi udział w zgrupowaniach, a czasem utrudniało też normalny trening i regenerację.
Nie jeździłaś na zgrupowania, a tylko na zawody…
- Dostosowałam się do sytuacji… To nie jest tak, że koniecznie trzeba być na zgrupowaniach, żeby dobrze jeździć. Oczywiście na wyjazdach zawodnik martwi się tylko i wyłącznie o trening, w domu tych rzeczy jest trochę więcej. Ale wszystko da się zrobić, o ile ma się wystarczającą ilość czasu na trening i m.in. odpowiednią regenerację.
Naukę i wykształcenie traktujesz jako zabezpieczenia na przyszłość i od początku, choćbyś nie wiadomo jakie miałaś sukcesy, nie wiadomo jak bardzo byłabyś murowaną faworytką w kolejnych zawodach, to nauka byłaby tak samo traktowana w tym i w poprzednich latach?
- Sport to fantastyczna sprawa, ale byt w nim jest bardzo niepewny. Jedna kontuzja może nagle przekreślić wszystkie plany i co wtedy? Wówczas warto mieć ścieżkę B. Teraz chcę skończyć studia magisterskie, mieć tę ścieżkę B na wypadek gdyby coś nie wypaliło i skoncentrować się na kolarstwie.
Kończąc wątek nauki - po licencjacie zaczęłaś studia magisterskie. Zatem czekają Cię kolejne dwa lata "na rozdrożu" czy jednak teraz inaczej będziesz traktowała naukę? Pierwsze półrocze 2013 roku pokazało, że połączyć się tych dwóch rzeczy na mniej więcej takim samym stopniu "ważności" po prostu się nie da.
- Kontynuuję fizjoterapię na AWFie w Katowicach. Mam tam bardzo korzystną umowę z wykładowcami, którzy rozumieją moją sytuację. Poza tym jeden etap studiów mam już za sobą, więc z czystym sumieniem wracam do stanu, w którym kolarstwo zajmowało mnie 24h na dobę.
Zmiany nastąpiły nie tylko u ciebie, ale także u trenera Andrzeja Piątka (został dyrektorem sportowym PZKol). Czy i jaki miało to wpływ na waszą współpracę?
- Jasne, że miało. Trener nie jeździł ze mną na zgrupowania, kiedy ja już mogłam na nie wyjechać, więc nie mógł na bieżąco korygować moich błędów czy planów treningowych. Staraliśmy się jak najlepiej odnaleźć w nowej sytuacji, ale ostatecznie wyszło jak wyszło. Nie chcę oceniać co najbardziej zaważyło na moich wynikach w 2013 roku. Było tych czynników sporo. Podsumowaliśmy jednak z trenerem sezon, ustaliliśmy priorytety i plan działania na kolejny rok i na tym się teraz skupiamy.
W 2012 roku zakładałaś z trenerem Piątkiem medale na MŚ i ME, wyjazd na Igrzyska. Wszystkie cele udało się zrealizować. Tak różowo nie było w minionym już roku, ba - nie wystartowałaś w ME i MŚ…
- Nie wystartowałam, bo na takie imprezy jedzie się po to żeby walczyć o jak najwyższe lokaty, a nie o przeżycie wyścigu. Na ME miałam powołanie, ale z trenerem zdecydowaliśmy, że taki start nie ma sensu i zrezygnowaliśmy z niego. Decyzja była dla mnie bardzo trudna, ale uważam, że była jedyną słuszną. Na MŚ nie dostałam powołania, bo nie było do tego podstaw. Co prawda byłam już w dobrej formie, ale kadra była ustalona i tę imprezę też oglądałam z perspektywy kibica.
Trudno było podjąć decyzję o rezygnacji z tych startów? To były przecież najważniejsze starty w kalendarzu na rok 2013.
- Oczywiście, że było trudno. Te imprezy w każdym sezonie są najważniejsze, a ja od 2008 roku regularnie w nich występowałam. Tak jak wspomniałam decyzję podjęliśmy wspólnie z trenerem, więc mimo że bolesna, na pewno była odpowiednia.
Mistrzostwa Polski w kategorii indywidualnej w 2013 roku i piąte miejsce opisałaś jednym słowem - niewypał. Ja dodam - wielka nauka na kolejne lata? Sama powiedziałaś, że nie dziwi cię, że w dwa tygodnie nie udało się zbudować formę… Taka "powtórka" z Londynu?
- Igrzyska w Londynie w 2012 i mistrzostwa Polski w 2013 to dwie zupełnie inne bajki i nie ma czego tu porównywać. Tegoroczny czempionat był jakby apogeum całej mojej sytuacji i wypadł fatalnie. Nie chcę już wracać do tego co się działo przez ostatnie 12 miesięcy. Wnioski zostały wyciągnięte, zamknęłam ten rozdział i pracuję, żeby wrócić na właściwy poziom.
Była dla ciebie niespodzianką zmiana planów na drugą część sezonu? Po raz pierwszy w karierze coś takiego Ci się przytrafiło?
- Plany trzeba było zmienić, bo pierwsze pół roku wyszło inaczej niż powinno. Kolarstwo jest sportem, w którym występuję tak wiele zmiennych, że plany zmienia się często. Może nie tak drastycznie, ale sama zmiana nie była dla mnie żadną nowością.
Jak pech to pech można podsumować MŚ szosowe we Włoszech, a w zasadzie to, że ostatecznie byłaś rezerwowa. Jak do tego doszło?
- Po decyzji podjętej przez zarząd PZKol przygotowywałam się do tego startu przez 2 miesiące i doszłam do dobrej formy. Na 10 dni przed startem Maja Włoszczowska ogłosiła "chęć i gotowość startu w szosowych MŚ. Niedługo potem nastąpiła zmiana w składzie i po raz kolejny w tym roku na ważnej imprezie byłam tylko kibicem. Koniec sezonu był więc podobny do jego przebiegu…
Z pozytywów - wystartowałaś w Norwegii w PŚ, gdzie za rok MŚ MTB. Coś jeszcze na plus odnośnie tej trasy oprócz tego, że utrudnienia techniczne są naturalne, a nie sztuczne?
- Trasa odpowiada mi swoim profilem - jest siłowa. Fajnie, że jest szeroka, bo jest gdzie wyprzedzać. Utrudnienia techniczne też bardzo mi się odpowiadają, bo wreszcie są to stare, dobre korzenie i kamienie ułożone przez naturę, a nie szalonych konstruktorów. Choć oczywiście zdziwię się, jeżeli za rok na tej trasie nie będzie kilku zmian - takie pojawiają się zawsze.
Jasne punkty i wnioski z roku 2013 dla Pauli Goryckiej to…
- Takie wnioski oczywiście są, ale niech pozostaną między mną i moim trenerem Andrzejem Piątkiem.
Były chwile zwątpienia - kto pomógł najbardziej? Trener, rodzina, a może korzystałaś z rad psychologa. A może to właśnie trener i rodzina to najlepsi psycholodzy?
- W kolarstwie mam dwóch psychologów - trenera i mamę. I to na nich jak zwykle spadała konieczność postawienia mnie do pionu. Czasem pomagał też tata, siostra i przyjaciele. A z rad psychologa nie korzystam, bo bardziej ufam osobom, które przez długi czas są obok mnie i doskonale mnie znają - wiedzą kiedy pocieszyć i przytulić, a kiedy po prostu okrzyczeć i zmusić do działania.
Przygotowania do nowego sezonu ruszyły w grudniu. Widzisz jakieś zmiany analogicznie do minionych lat? Wnioski wyciągnięte z 2013 roku? W tym roku kolarstwo górskie „ponad wszystko” i tak się też przygotowujecie?
- Przygotowujemy się tak, żeby móc zrealizować nasze cele. Ciężko pracuję i wiem, że to da dobre efekty, tym bardziej, że jestem pod opieką fachowca. W skrócie to jest "tylko i aż" ciężka praca.
12 stycznia zobaczymy cię na starcie MP w kolarstwie przełajowym w Bieganowie, a potem?
- Potem dalsze przygotowania do sezonu mtb, czyli mojej głównej konkurencji. Przełaj jest tylko urozmaiceniem przygotowań i formą treningu specyficznych umiejętności.
Chcę wrócić na właściwy poziom - rozmowa z Paulą Gorycką, kolarką górską
Nie mogła zaliczyć do udanych 2013 roku Paula Gorycka. - Musiałam szybko zmienić plany - mówi i z optymizmem czeka na starty w nowym sezonie. - Chcemy zrealizować z trenerem nakreślone cele - dodaje.