Wielka kariera Polaka zniszczona. "Nie odpuszczę tej sprawy"

PAP / Tomasz Waszczuk / Na zdjęciu: Adam Seroczyński
PAP / Tomasz Waszczuk / Na zdjęciu: Adam Seroczyński

Adama Seroczyńskiego zdyskwalifikowano za doping. Po latach na jaw wyszły okoliczności, które powinny go zrehabilitować. Polak ciągle walczy o wznowienie dochodzenia. - Nie odpuszczę tej sprawy - mówi nam olimpijczyk.

W tym artykule dowiesz się o:

Adam Seroczyński w 2008 roku został zdyskwalifikowany na dwa lata po tym, gdy podczas igrzysk w Pekinie w organizmie kajakarza wykryto śladowe ilości clenbuterolu. Gdy po ośmiu latach ponownie przebadano próbki olimpijczyków z Pekinu, okazało się, że podobne wyniki mieli także inni sportowcy. Sprawę zamieciono pod dywan, a jedynym ukaranym pozostał Polak.

Dziś tłumaczy nam, jak do tego doszło i co było przyczyną pojawienia się w organizmie zakazanej substancji. 

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Czy sprawa pana dopingowej wpadki z igrzysk w Pekinie jest już zakończona?

Adam Seroczyński (brązowy medalista olimpijski w kajakarstwie z Sydney): Ścieżka odwoławcza została wyczerpana. Choć nie toczy się już żadne postępowanie, to z mojego punktu widzenia sprawa nie została zakończona i prawdopodobnie już nigdy nie zostanie. Trybunał Arbitrażowy wydał ostateczny werdykt, a gdy po latach ujawniono nowe okoliczności, odmówiono wszczęcia postępowania od nowa.

Pytam, bo potem, po latach, okazało się, że ten środek był w organizmach wielu sportowców startujących w Pekinie.

Sprawa jest kuriozalna, bo głównym argumentem Trybunału Arbitrażowego w 2009 roku było to, że jeśli faktycznie clenbuterol był w podawanym nam na stołówkach w wiosce olimpijskiej mięsie, to substancja zostałaby wykryta u większej liczby sportowców, a nie tylko u mnie. Ale, jak pan mówi, potem okazało się, że tak właśnie było. Problem jednak w tym, że nikogo to już nie interesowało.

Czyli nie ma już nadziei?

Potrzeba trochę dobrej woli, a przede wszystkim oficjalnej decyzji o powrocie do sprawy. Do końca życia będę walczył o sprawiedliwość. Nie odpuszczę tej sprawy. Jestem pewny, że byłem czysty i cieszę się, że coraz więcej osób mi wierzy. Teraz muszę walczyć, by kiedyś usłyszeć od władz MKOl: "przepraszamy, pomyliliśmy się, to nie było z pana winy". O nic więcej mi nie chodzi.

Kto musiałby wyrazić dobrą wolę?

Władze MKOl. Kilka lat temu wysłałem im kolejne pismo w mojej sprawie i nikt nie zechciał pochylić się nad moimi argumentami. Uznano, że skoro sprawa z prawnego punktu widzenia jest zamknięta, to nie ma sensu jej otwierać.

Dlaczego?

Przypuszczam, że pasywne zachowanie władz MKOl wynika z obawy przed rozdrażnieniem Chińczyków. Przecież podczas tych igrzysk każdy bał się powiedzieć, że Chińczycy robią coś źle. Jestem przekonany, że nie dość, że w żadnym innym kraju nie podano by nam jedzenia zawierającego substancję dopingującą, to sama procedura wyjaśniająca byłaby przeprowadzona zupełnie inaczej.

Od początku był pan pewny, że jest niewinny?

Ani przez moment nie miałem wątpliwości, że to nie kwestia leków. Dbałem o te sprawy i bardzo tego pilnowałem. Przez dwa lata poprzedzające start w Pekinie z suplementów przyjmowałem tylko izotoniki. Byłem przekonany, że nie wziąłem samodzielnie żadnej zakazanej substancji. Szybko pojawiły się jednak myśli, że ktoś mógł mi coś dosypać do picia, albo jedzenia. To było bardzo dziwne, ale takie pomysły faktycznie były w mojej głowie tuż po usłyszeniu tej informacji.

Kiedy pojawił się trop prowadzący do tego, że wszystkiemu winne może być mięso?

Wraz z moim mecenasem Ludwikiem Żukowskim szybko trafiliśmy na informacje, że clenbuterol jest legalnie stosowany przez chińskich producentów jedzenia jako tucznik dla zwierząt. Podczas piłkarskich mistrzostw świata U-17 w 2011 roku w Meksyku na clenbuterolu wpadło stu dziewięciu piłkarzy. Podobnych przypadków w Chinach i Meksyku było znacznie więcej, bo to w tych krajach przy hodowli zwierząt powszechnie stosowana jest ta substancja.

Próbował pan znaleźć mięso z clenbuterolem i przeprowadzić eksperyment?

Nie musieliśmy tego robić, bo istnieje wiele badań, które wskazują, że steryd faktycznie używany jest dość powszechnie przez chińskich producentów mięsa. Nasza argumentacja nie była jednak traktowana poważnie. Okolicznością łagodzącą nie było nawet minimalne stężenie sterydu. Zresztą bardzo prawdopodobne, że śladowych ilości nie wykryłoby w tamtym czasie żadne inne laboratorium na świecie. Trafiłem widocznie na bardzo czułą maszynę.

Wszystko zmieniło się w 2017 roku, gdy niemiecka telewizja ARD ujawniła, że po ponownym przebadaniu próbek, zakazaną substancję znaleziono także u innych sportowców. Wszyscy mieli podobne stężenie do tego, wykrytego w pana organizmie.

Jednego sportowca można było niesprawiedliwie zawiesić, ale gdy było ich znacznie więcej, a wśród nich słynni jamajscy sprinterzy, to awantura mogłaby zagrażać powadze MKOl. W moim przypadku mowa było o wykryciu 0,27 nanograma w próbce A i 0,35 nanograma w próbce B. Osoba przyjmująca świadomie ten środek miałaby współczynnik przynajmniej kilkunastokrotnie wyższy. Ustalenia dziennikarzy były zgodne z tym, co sam ustaliłem nieco wcześniej. 

Faktycznie w czasie igrzysk jadł pan tak dużo kurczaków?

Nie wiem, czy były to kurczaki, czy może wołowina. Byłem jednak wyczynowym sportowcem. Nie przyjmowałem suplementów, więc jest oczywiste, że w czasie igrzysk spożywałem bardzo dużo mięsa.

Jak bardzo całe to zamieszanie wpłynęło na pana dalsze życie?

Minęło 15 lat, a my wciąż o tym rozmawiamy, a na samą myśl o tej sytuacji jestem zdenerwowany. Pewnie mógłbym się poddać i zapomnieć, ale to wciąż we mnie siedzi. Oczywiście mam rodzinę i na co dzień prowadzę normalne życie, ale wciąż nie pogodziłem się z tym, co mnie spotkało.

Domyślam się, że pierwsze miesiące były najtrudniejsze.

To był koszmar, który mógł się skończyć jeszcze gorzej. Dopiero teraz tak otwarcie mówimy o depresji wśród sportowców, znamy też jeszcze drastyczniejsze historie. Byłem sportowcem, który nigdy nie posunął się do niedozwolonych środków czy nieuczciwych zachowań. Etyka była dla mnie zawsze bardzo istotna.

W pana głosie wciąż słychać duży smutek.

Nie potrafię odsunąć emocji na bok. Choć odbyłem już wiele rozmów na ten temat, to wciąż nie jest to dla mnie łatwe. Nie uciekam od tematu i od pierwszych dni podjąłem walkę o oczyszczenia swojego dobrego imienia.

Ma pan sobie coś do zarzucenia w całej tej sprawie. Jest coś, czego pan żałuje?

Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, coraz częściej dochodzę do wniosku, że za długo ciągnąłem swoją karierę. Podczas igrzysk w Pekinie miałem już 34 lata. Gdybym skończył ściganie kilka lat wcześniej, to wszyscy zapamiętaliby mnie jako medalistę olimpijskiego z Sydney, a nie dopingowicza.

Wpadka dopingowa zmusiła pana do zakończenia kariery. Łatwo odnalazł się pan w nowej rzeczywistości?

Z dnia na dzień zostałem bez środków do życia i pomysłu, co mogę dalej robić. Przeczekanie okresu zawieszenia nie wchodziło w grę, bo sportowiec przyłapany na dopingu ma jednocześnie zakaz uczestniczenia w kolejnych igrzyskach. Zresztą dwa lata zawieszenia i brak stypendiów, to dla kajakarza szczególny cios. Przez całą karierę utrzymywałem się bowiem ze środków ministerialnych wywalczonych na zawodach. Nie miałem wielkich oszczędności, bo to nie piłka nożna czy siatkówka, gdzie zarabia się gigantyczne pieniądze. W kajakarstwie dużych kwot nigdy nie było.

Wcześniej planował pan zakończenie kariery właśnie po igrzyskach w Pekinie?

Miałem co prawda 34 lata i pewnie gdzieś tam przewijały się myśli o zakończeniu kariery. Forma i wyniki wskazywały jednak na to, że warto to jeszcze trochę pociągnąć. W Pekinie zająłem czwarte miejsce, rok przed igrzyskami podczas mistrzostw świata zdobyłem srebrny medal w dwójce. Czułem się naprawdę mocny i chciałem jeszcze powalczyć o kolejne medale. Mogę powiedzieć nawet, że byłem wtedy w życiowej formie. Miałem doświadczenie, stabilną dyspozycję i myślałem nawet o starcie w kolejnych igrzyskach.

Ile czasu potrzebował pan, by rozpocząć życie na nowo?

Miałem już wtedy rodzinę, więc praktycznie od razu po usłyszeniu informacji o wpadce dopingowej musiałem szukać alternatywnej formy zarabiania na życie. Przypominam, że 2008-2009 rok, to nie był idealny czas na szukanie pracy, bo sytuacja ekonomiczna była wtedy bardzo kiepska. Firmy raczej zwalniały pracowników niż zatrudniały, a już na pewno nie ludzi, którzy poza sportem nie mieli praktycznie żadnego doświadczenia. Szukałem czegokolwiek. Na szczęście pomógł mi znajomy, który zatrudnił mnie jako przedstawiciela handlowego w hurtowni hydraulicznej.

Łatwo pogodził się pan z losem?

Na szczęście kariera sportowa uczy, by nigdy się nie poddawać. To była inna walka niż ta na torze kajakarskim, ale charakter wypracowany przez lata w sporcie pozwolił mi to przetrwać. Priorytetem stało się utrzymanie rodziny i walka o uniewinnienie. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku otrzymałem świadczenie olimpijskie i to pozwoliło normalnie żyć.

Brakowało panu kajakarstwa?

Zostałem zdyskwalifikowany jako zawodnik, ale mogłem podjąć się pracy trenerskiej. Trudno jednak mówić o tym jako o pracy, bo z tego nie da się wyżyć. Po prostu dorabiałem po godzinach w klubie kajakarskim.

Jak na pana wpadkę zareagowało środowisko?

Mówmy otwarcie - dla sportowca taka sprawa to wyrok śmierci. O pozytywnym wyniku mojej próbki dowiedziałem się dwa dni po powrocie z igrzysk. Czułem, że zostałem z tym problemem sam. Początkowo potraktowano mnie jak czarną owcę. Czułem, że od razu wiele osób się ode mnie odwróciło. Przypięto mi łatkę dopingowicza, z którą muszę żyć do dzisiaj. Od początku nikt nie powiedział mi złego słowa prosto w twarz, ale wiadomo, że dochodziły do mnie takie głosy. Dzisiaj skupiam się jednak przede wszystkim na tych, którzy od początku mi ufali. Było ich całkiem dużo.

Uwierzyli w pana wersję?

Do dziś temat mojej wpadki dopingowej wraca do świadomości ludzi, za każdym razem, gdy wykrywany jest doping u polskiego sportowca. Ja mam jednak małą satysfakcję, że moja sprawa jest jednak zupełnie inna od wszystkich, które pojawiły się w ostatnich latach w Polsce. Na razie to mi musi wystarczyć.

ZOBACZ WIDEO: Zaskoczył żonę podczas tańca. Tak zareagowała

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Myśleli, że ukrywa się przed policją. Kontrowersyjny biznesmen przemówił
Bereszyński blisko nowego klubu

Komentarze (1)
avatar
Don Mieeetek
21.08.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
oni zawsze są niewinni, pokrzywdzeni i biedni... Równie dobrze możnaby porozmawiać z dzieckiem, które coś przeskrobał że jest niewinne