- Dwa dni przed wojną byłam z trzema koleżankami w teatrze, w Kijowie - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.pl Iryna Koziupa, dziennikarka jednego z największych portali sportowych w Ukrainie ua.tribuna.com. - Po przedstawieniu poszłyśmy do restauracji, jak normalni ludzie. Nie przeszło nam przez myśl, że to ostatni taki wieczór...
24 lutego 2022 wcześnie rano - kiedy rosyjskie czołgi przedzierały się przez granicę - obudził ją telefon. "Zaczęła się wojna" - usłyszała. Nie wpadła w panikę, działała mechanicznie. Najpierw ubrała się ("jak już bombardują, to przynajmniej będę ubrana" - teraz wspomina, jaki był jej schemat myślenia), zrobiła kawę ("bez niej nie zaczynam nigdy dnia"), w końcu spakowała: 700 hrywien (około 100 zł), butelkę wody, ciasteczka, paszport i książkę.
Ogródek, sad, cztery koty
Szybko podjęła decyzję o wyjeździe ze stolicy na zachód kraju - do małej wioski pod Tarnopolem. Tam mieszkają jej rodzice, ma przyjaciół, znajomych. Tak postanowiła przeczekać początek wojny. Przebywa w tej miejscowości do dzisiaj.
- Mamy dom, ogródek, sad, cztery koty, jesteśmy razem całą rodziną, blisko siebie, a najważniejsze, że jest bardzo spokojnie. Tutaj wojska rosyjskie nie dotarły - opowiada dziennikarka.
Pandemia koronawirusa, z którą Ukraina - jak cały świat - zmagała się w ciągu ostatnich dwóch lat nauczyła ją pracy zdalnej. - Nasza redakcja nie miała ani chwili przestoju, teksty ukazywały się również w dniu wybuchu wojny 24 lutego - opowiada. - Mam u siebie na wsi laptopa, telefon i szybki internet, nic mi więcej nie potrzeba. Normalnie pracuję.
Chociaż tak nie do końca... - A tak, w marcu byłam bardziej dziennikarką wojenną niż sportową - tłumaczy. - Teraz z dnia na dzień piszemy już więcej o sporcie, bo jest i o czym pisać. Ale nie zapominamy o bohaterach walczących o niepodległość naszego kraju.
Brat uciekł z piekła
Takim bohaterem jest również jej brat. Kiedy 22 maja rosyjskie rakiety spadły na Zaporoże, była przerażona. Jej ukochany brat był na miejscu jako członek sił specjalnych policji ukraińskiej. - Niby jestem w bezpiecznym miejscu, nic mi się nie dzieje, a mogłam stracić jedną z ukochanych osób - mówi ze łzami w oczach. - Taka właśnie jest wojna. Każdy cierpi.
Brat wrócił cały i zdrowy do Tarnopola. Udało mu się wyjechać z piekła. Nie wszyscy jego znajomi mieli tyle szczęścia. Ostatnio uczestniczył w pogrzebie dziewięciu kolegów, w Winnicy. Mieście w środkowej części Ukrainy.
- Zastanawiałam się, czy już nie wrócić do Kijowa, ale właśnie ta sytuacja z bratem pokazała mi, że muszę jeszcze posiedzieć z najbliższymi, chwile spędzone z nimi są bezcenne - dodaje Iryna.
"Dzień Świstaka"
"Dzień Świstaka" - tak Ukrainka opisuje swoje życie po 24 lutego. - Wstaję, robię kawę, czytam doniesienia z frontu, przeglądam informacje od znajomych, którzy mieszkają w różnych częściach kraju - wylicza.
Ale najważniejsza czynność, to... "Codziennie sprawdzam, czy Putin jeszcze żyje" - mówi całkowicie poważnie.
Koziupa potem kontaktuje się z redakcją, pracuje, pomaga rodzicom, robi zakupy. Codziennie to samo. - Putin zabrał mi normalne życie, nie mogę podróżować po świecie, a to uwielbiam, nie mogę jechać na mecz piłkarski, nie mogę wyjść ze znajomymi do restauracji - wylicza.
Ale nie narzeka. Cieszy się, że mimo wojny ma pracę, nie musiała wyjeżdżać z kraju, jak miliony rodaków. - Wielkie szczęście, że kierownictwo tribuna.com zachowało się po ludzku, nie było żadnych zaległości w wypłacie wynagrodzeń, nie było ani przez moment zagrożenia zamknięcia redakcji. W pierwszym miesiącu mieliśmy problemy przez nagły odpływ reklamodawców, ale teraz sytuacja się stabilizuje - opowiada dziennikarka.
- Nie było żadnych technicznych problemów, aby pracować. Problemem były nasze głowy. Na samym początku wojny mieliśmy jako dziennikarze problem, aby się skupić, aby napisać jeden czy drugi artykuł. Każdy z nas musiał pokonać te wszystkie złe myśli, które kłębiły się w głowach.
Niech piłkarze grają
Koziupa wierzy, że sytuacja na tyle się znormalizuje, że już latem, może wczesną jesienią ruszą rozgrywki piłkarskiej ekstraklasy. - To nie jest obecnie najważniejsza sprawa dla Ukrainy, ale toczą się rozmowy na ten temat - wyjaśnia. - To byłby taki sygnał, że nadal walczymy, że nie poddajemy się.
- Skoro kiedyś na Bałkanach podczas wojny, a teraz choćby w Syrii czy Izraelu, który ciągle jest targany niepokojami, piłkarze rozgrywają mecze, to u nas też się uda - przekonuje. - Jako dziennikarka sportowa nie mogę się doczekać.
Bardzo ważnym symbolem są również mecze piłkarskiej reprezentacji Ukrainy czy nadchodzące występy klubów w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Jeszcze nie wiadomo, gdzie ukraińskie ekipy będą występować (mówi się o Polsce, o Turcji), ale najważniejsze, że będą grać, nie odpuszczą. - Dla tych drużyn to też ważne z perspektywy finansowej - przekonuje.
Jej zdaniem nie ma jednego wzorca zachowań sportowców w czasie wojny. - Jedni idą walczyć na front, bo są do tego przygotowani i czują, że tak powinni - twierdzi. - Ale inni nie nadają się do walki i oni powinni normalnie trenować, startować na międzynarodowych arenach, aby rozsławiać nasz kraj. A przy okazji niech powtarzają wszędzie, gdzie są, że tutaj toczy się wojna, że Rosjanie nas mordują.
Jak piłkarze reprezentacji narodowej, którzy pokonali Szkocję (TUTAJ przeczytasz relację pomeczową >>) i od awansu do MŚ w Katarze dzieli ich już tylko jedno zwycięstwo - z Walią. - Jestem wzruszona i szczęśliwa - dodaje dziennikarka. - Jeszcze jeden krok i zagramy na mundialu. My, kraj, który broni się przed agresorem.
Kawa z Dudą i Bońkiem
O wojnie nie zapominają polscy sportowcy - choćby Iga Świątek czy Robert Lewandowski. Nasi czołowi zawodnicy podkreślają często, że za naszą wschodnią granicą giną wciąż ludzie. - Jestem im za to dozgonnie wdzięczna - twierdzi Koziupa. - Są cudowni. Nigdy im tego nie zapomnę.
Ukrainka doskonale mówi po polsku. Okazuje się, że jej pradziadek był Polakiem. - Nazywał się Emil Żabski i mieszkał z moją prababcią w tej wiosce pod Tarnopolem, gdzie obecnie przebywam - wyjaśnia. - Do Polski też często przyjeżdżałam na wakacje, bo mieszkał tam kuzyn mojego dziadka. Zresztą, wielki kibic sportowy. Uwielbiałam z nim rozmawiać o piłce nożnej, tenisie czy siatkówce.
Poza tym dziennikarka przyjeżdżała do naszego kraju często w sprawach służbowych. - Na przykład byłam w maju 2015 roku w Warszawie na finale Ligi Europy: Dnipro Dniepropietrowsk - Sevilla FC - wspomina. - Pamiętam, jak szłam do metra, a przy wejściu stał Andrzej Duda ze swoim sztabem wyborczym i częstował ludzi kawą. Był świeżo wybranym prezydentem Polski. Jestem teraz dumna z tego spotkania, bo przecież Duda jest jednym z największych politycznych przyjaciół Ukrainy.
- A co do kawy, to mam jeszcze jedno miłe wspomnienie - kontynuuje. - W 2016 roku byłam we Wrocławiu na meczu Polska - Finlandia. Miałem wtedy umówione spotkanie i wywiad ze Zbigniewem Bońkiem. Spotkaliśmy się w restauracji hotelowej i... wypiliśmy kawę przy okazji rozmowy.
Koziupa jeszcze przed wojną planowała podróż do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Ze swoim tatą. Chcieli być w tym miejscu. Na razie muszą odłożyć te plany.
Na kolanach, w Mariupolu
Czy dziennikarka wyobraża sobie w przyszłości normalne stosunki sąsiedzkie między Ukraińcami i Rosjanami? Dopuszcza do myśli, że obejrzy mecz Ukraina - Rosja w ramach eliminacji do mistrzostw świata? A może i podczas samego mundialu?
- Problem w tym, że Rosja to nie tylko Putin, to cały kraj Putinów - mówi. - Na razie nie chcę w ogóle o nich słyszeć. Najchętniej na granicy wykopałabym wielki rów pełen krokodyli i dla pewności postawiła mur, by nikt od nich nie przedostał się do naszej Ukrainy.
Wie jednak, że kiedyś wojna się skończy i trzeba będzie jakoś żyć. - Czas leczy rany, oczywiście, że tak - przekonuje. - I między naszymi narodami może być lepiej. Ale tylko i wyłącznie po spełnieniu kilku warunków.
- Jakich? - dopytuję.
- Zakończenie wojny, przeprosiny nie tylko za to, co zrobili teraz, w 2022 roku, ale za całą historię, za czasy carskiej Rosji, za czasy Związku Radzieckiego - wylicza dziennikarka. - Poza tym muszą nas poprosić o wybaczenie. Niech nowy prezydent, który będzie rządził za Putina, przyjedzie do Mariupola, uklęknie na zgliszczach tego kiedyś pięknego miasta i prosi o przebaczenie. No i odszkodowania. Każdy Ukrainiec, który ucierpiał przez wojnę musi od Rosji uzyskać zadośćuczynienie. Bez dwóch zdań.
- Moja babcia całe życie nam powtarzała, że nie ma nic gorszego niż wojna. Wiedziała, co mówi, bo ją przeżyła. Ostrzegała nas, wnuczęta, przed tym piekłem. Modliła się, by nas to nie spotkało. Wtedy nie miałam świadomości, o czym mówi. Teraz już wiem. Przekonałam się. I tak sobie myślę: dobrze, że kochana babcia nie doczekała kolejnej wojny. Zmarła osiem lat temu.
[b]Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także: Aż odjęło nam mowę. Przepiękny gest podczas meczu Ukrainy! >>[/b]