Paryż 2024: W 2018 roku prawie zakończył karierę. Został i Polska ma brąz

Getty Images / NurPhoto / Contributor / Na zdjęciu: kadra Polski, Mateusz Biskup w środku
Getty Images / NurPhoto / Contributor / Na zdjęciu: kadra Polski, Mateusz Biskup w środku

- Gdyby nie pomocna dłoń z Bydgoszczy, myślałbym o zakończeniu kariery. Jelitówka, na którą zachorowałem podczas mistrzostw świata w Płowdiw w 2018 roku, prawie pozbawiła nas stypendium - mówi WP SportoweFakty Mateusz Biskup.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Biskup w 2022 roku został mistrzem świata w czwórce podwójnej na mistrzostwach świata w Racicach. W tym roku sięgnął po brąz igrzysk olimpijskich w Paryżu. Pech mógł doprowadzić go do zakończenia kariery, gdy w 2018 roku, mimo świetnej formy, choroba ledwo pozwoliła mu wywalczyć stypendium z Ministerstwa Sportu. W szczerej rozmowie zawodnik Bydgostii Bydgoszcz (wcześniej Lotto-Bydgostii) przyznaje, że zawód wioślarza to trudny kawałek chleba. Teraz pomoże mu emerytura olimpijska. 
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Został pan brązowym medalistą olimpijskim. Jak to smakuje?
Mateusz Biskup, Bydgostii Bydgoszcz, brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Paryżu w 2024, mistrz świata z Racic:

Przede wszystkim czuję ulgę i szczęście, że udało się osiągnąć cel, do którego dążyliśmy przez tyle lat.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Odsłonił kulisy meczu polskich siatkarzy. "Niemalże wchodzili na parkiet"

Musiał pan się oswoić z sukcesem czy od razu zdał sobie sprawę, co się wydarzyło?

Szczerze mówiąc, jechaliśmy tu po medal. Ostatnie trzylecie pokazywało, że kończymy na podium każdą imprezę, na której się pojawiamy. Mieliśmy duże apetyty. Oswoiliśmy się wcześniej z presją i trzecie miejsce nie było zaskoczeniem. Od razu do nas doszło, co się wydarzyło.

Czuje pan niedosyt? To tylko czy aż brąz? Jechaliście do Paryża jako mistrzowie świata z 2022 roku. 

Ranga imprezy ma jednak znaczenie. Igrzyska olimpijskie są zdecydowanie najbardziej wymagające ze wszystkich turniejów. Na nich najtrudniej zdobywa się medale. Szczerze mówiąc, złoto z mojego punktu widzenia smakuje równie dobrze, jak brąz. To moje trzecie igrzyska. Z Tokio wracałem z ogromnym niedosytem. Srebro w Paryżu było na wyciągnięcie ręki, ale finał był dosyć szalony. Mogliśmy wygrać, ale równie dobrze zakończyć rywalizację bez medalu. Dlatego trzecie miejsce bardzo cieszy.

Dlaczego akurat na igrzyskach jest najtrudniej?

Ze względu na emocje. Mobilizacja wśród konkurentów jest na zdecydowanie wyższym poziomie. Ścigaliśmy się z tymi osadami przez ostatnie trzy lata i nigdy nie przyszło nam stoczyć tak trudnego biegu finałowego, jak na tegorocznych igrzyskach. Wydaje mi się, że prestiż imprezy i presja tak na wszystkich działa.

Adrenalina buzowała? Co pan czuł w trakcie wyścigu? Zapewne wielu sportowców chciałoby poczuć to samo. Przyjechać po medal i go zdobyć.

Rozmawialiśmy o tym z chłopakami. Każdy z nas był nastawiony, żeby wyrzucić z głowy myśli dotyczące medalu i jak najlepszego końcowego wyniku i po prostu wykonać swoją robotę. Liczyła się łódka i współpraca. Chcieliśmy przepychać ją do przodu. Umówiliśmy się, że na radość przyjdzie czas dopiero po przekroczeniu linii mety i zobaczeniu rezultatu. Wpadliśmy w trans. Za wszelką cenę staraliśmy się nie poddać emocjom.

Czego się najbardziej obawialiście?

Ja warunków atmosferycznych. Już w Londynie, Rio de Janeiro i Tokio pogoda wypaczyła wynik rywalizacji. Kilkukrotnie w Paryżu rozgrywano regaty i w nich również aura dyktowała warunki. Nam na szczęście udało się trafić na okno pogodowe. Wszystkie biegi zostały rozegrane w idealnych warunkach.

Ten brąz jest bezcenny?

Zdecydowanie. Nie można go porównywać do żadnego innego trofeum. Gdybym musiał wybrać, czy zostanę mistrzem świata, czy stanę na podium igrzysk olimpijskich, wybór byłby oczywisty. To nie tak, że nie cieszę się z sukcesu, który wywalczyliśmy w 2022 roku. Medal z Paryża pozwala poczuć spełnienie. Prestiż, cała otoczka. To naprawdę jest nie do opisania. Wszystko inne traci znaczenie.

W 2019 przeniósł się pan do Lotto-Bydgostii Bydgoszcz z AZS-AWFiS Gdańsk. Bez tego transferu nie byłoby medalu? 

To była dobra zmiana. Mówimy o najlepszym klubie w Polsce, który zapewnił mi komfort przygotowań. Mogłem skupić się tylko na treningach do najważniejszych regat.

Dlaczego akurat wioślarstwo? 

Ten sport pochłonął mnie, gdy jako dziecko oglądałem igrzyska olimpijskie w Pekinie w 2008 roku. Wtedy pomyślałem, że fajnie byłoby spróbować. Rok później dowiedziałem się, że w Tczewie, znajdującym się nieopodal mojej miejscowości, jest klub wioślarski. Poszedłem na pierwszy trening i zostałem. Lubię obcować z naturą i sport na świeżym powietrzu.

Zaczął pan późno, biorąc pod uwagę realia niektórych dyscyplin, gdzie sukces można osiągnąć wyłącznie zaczynając treningi jako kilkuletnie dziecko. 

W wioślarstwie to nawet nie byłoby wskazane. Ten sport obciąża organizm. Należy zacząć treningi w miarę wcześnie, przykładowo jako 11-latek. Dlatego trudno zachęcać młodzież do pracy na wodzie. Dzieci zaczynają wcześniej swoje kariery w innych dyscyplinach i tam zostają. Ja też próbowałem swoich sił w piłce nożnej, siatkówce czy piłce ręcznej. Szło mi nieźle, odnajdywałem się. Nigdy nie mogłem nazwać się zawodnikiem wybitnym, ale miałem smykałkę do sportu.

Czym zajmuje się pan na co dzień?

Jestem studentem i pomiędzy treningami zapalonym graczem gier wideo. Ukończyłem licencjat na AWF-ie z wychowania fizycznego, przede mną studia magisterskie. Edukacja jest ważnym elementem mojego życia. Mam na siebie kilka pomysłów, ale na razie nie chcę się nimi dzielić, bo skupiam się na karierze sportowej i nie mam zamiaru jej kończyć.

Najtrudniejszy moment kariery?

Rok 2018. Jechaliśmy na mistrzostwa świata w Płowdiw z Mirkiem Ziętarskim świetnie przygotowani. W trakcie sezonu pobijaliśmy własne rekordy. Niestety w trakcie regat złapałem "jelitówkę" i zostałem wyłączony na cały tydzień. Musiałem startować tak, jak potrafiłem.

Całe przygotowania poszły na marne. Moja choroba udaremniła nasze wysiłki. Zajęliśmy ósme miejsce, ostatnie premiowane stypendium z Ministerstwa Sportu, a to dla nas główne źródło dochodu. Znaleźliśmy się w opłakanej sytuacji. Pomocną rękę wyciągnęła właśnie Lotto-Bydgostia. Dzięki temu klubowi mogłem skupić się na dalszych treningach.

Odczuł pan wycofanie się Lotto ze sponsoringu bydgoskiego klubu? To był duży cios?

Szczerze? Wcale. Wiem, że współpraca ma wrócić. Byłem tam traktowany jak najlepszy zawodnik. Nie odczułem żadnej zmiany. Dbano o mnie wzorcowo. Nie mogę narzekać.

W Bydgoszczy zdawali sobie sprawę z pana wartości i wiedzieli o perturbacjach?

Zygfryf Żurawski, ówczesny prezes klubu, chciał mnie u siebie. Sam wyszedłem z inicjatywą przenosin, która błyskawicznie została zaakceptowana. Dla nich to również była okazja. Zmieniłem klub i otrzymałem łódkę. Dzięki uprzejmości klubu z Tczewa nie musiałem zmieniać miejsca zamieszkania i mogłem trenować na obiektach tamtejszej Unii, mojego macierzystego klubu. Zarząd Lotto-Bydgostii o wszystkim wiedział, łącznie z chorobą. Zaufano mi, za co to dziś jestem bardzo wdzięczny.

Chciał pan powiedzieć pas?

W sporcie trzeba mieć trochę szczęścia. Znaleźć się we właściwym miejscu i czasie. Tak samo było, gdy składaliśmy czwórkę. Fabian Barański jest od nas kilka lat młodszy, ale wszyscy zgraliśmy się bez problemu i jesteśmy dobrze dobrani wiekowo. Wiosłujemy podobnie, a istotne są różne detale, począwszy od rytmu, skończywszy na momencie przyciągnięcia wiosła. Gdyby nie pomocna dłoń z Bydgoszczy, myślałbym o zakończeniu kariery. Mogłem zostać bez żadnych funduszy. Wioślarstwo jest mało medialną dyscypliną, przez co trudno znaleźć dla nas wspierającego sponsora. O nas jest głośno tylko w przypadku igrzysk. W dodatku po sukcesach.

To nie jest krzywdzące? 

Jest, a zwłaszcza patrząc przez pryzmat tego, jak wymagającą dyscypliną jest wioślarstwo. Zawodowy sport to nie jest zdrowie. Je się poświęca, wyniszczając w pewnym stopniu organizm. Działania różnych podmiotów powinny zmierzać do nagłaśniania dyscypliny. Ja natomiast nie lubię narzekać. Mamy bardzo fajnego ministra sportu. Mieliśmy z nim regularny kontakt w trakcie przygotowania do igrzysk. On uchyliłby nam nieba, żebyśmy tylko mieli jak najlepsze warunki do treningów. Wsparcie ministerstwa w tym momencie jest nieocenione.

Zmiana władzy wpłynęła na poprawę warunków?

Nie mogę tak powiedzieć, bo pan Witold Bańka też wkładał wiele wysiłku, żeby o nas zadbać. Mogę jedynie dodać, że aktualny minister stara się wręcz wybitnie. Reasumując, wsparcia z Ministerstwa Sportu nie brakowało nam nigdy. Życzyłbym sobie, żeby prywatni sponsorzy patrzyli na nas bardziej przychylnym okiem. W innych krajach wioślarstwo jest znacznie bardziej popularne. Mają tam łatwiej, jak na przykład w Wielkiej Brytanii czy Nowej Zelandii.

Mimo wszystko my na przestrzeni lat udowadniamy, że nie mamy powodów do kompleksów i rywalizujemy z tymi osadami, jak równi z równymi. Gdyby wsparto nas z większym zaangażowaniem, sytuacja mogłaby ulec poprawie. Z drugiej strony należy docenić dotychczasową pomoc.

Gdyby nie wioślarstwo, świat by o panu usłyszał?

Jestem żołnierzem Wojska Polskiego. Od dawna chodziło mi po głowie, żeby iść na Wojskową Akademię Techniczną, jeszcze zanim dostałem powołanie do kadry narodowej. Rok studiowałem na politechnice, czego niestety nie udało się pogodzić z karierą zawodowego sportowca. Na pewno wybrałbym studia inżynieryjne.

Z brązowym medalistą IO w Paryżu 2024 rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Szczerość Wołosz. "Nie chcę zacząć życia jako 40-latka"
Zaskakujące oświadczenie Joanny Wołosz po przegranym ćwierćfinale

Źródło artykułu: WP SportoweFakty