Z Paryża Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Bardzo nieprzyjemna niespodzianka spotkała polskich kibiców w sobotniej sesji porannej na Stade de France. W eliminacjach skoku o tyczce odpadli zarówno Piotr Lisek jak i Piotr Sobera - obaj nasi zawodnicy nie zdołali zaliczyć wysokości 5,70 m.
Zwłaszcza niepowodzenie tego pierwszego jest dużym zaskoczeniem. Wprawdzie były medalista mistrzostw świata nie skakał w tym sezonie w okolicach 6 metrów, jednak finał wydawał się być bardzo prawdopodobny.
Niestety, Lisek zawiódł i po ostatniej nieudanej próbie wymownie leżał na materacu, zakrywając dłońmi twarz.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Brąz Świątek sukcesem czy niedosytem? "Trzeba zmienić narrację"
- Ja byłem gotowy na dobre skakanie. Co się stało? Psychicznie siadłem na tych igrzyskach, nie sportowo - tłumaczył nam tyczkarz.
- Nie jest mi łatwo, ten cały rok nie jest dla mnie udany. Ale nie mogę się niczym tłumaczyć, 5,70 m powinienem skoczyć z zamkniętymi oczami. Nie ma tłumaczenia. Na igrzyskach są osoby, od których oczekuje się trochę więcej. Podwójnie mi przykro, bo jestem jedną z nich.
Co miał na myśli Lisek mówiąc o problemach z psychiką?
- Sportowo jest ok i myślę że tak to zostawię. Na tych igrzyskach dzieją się różne dziwne rzeczy i Lisek dzisiaj nie "zatrybił" - zakończył temat.
Nie brakuje sportowców, którzy narzekają na organizację igrzysk w Paryżu. Niektórym nie podobają się warunki w wiosce olimpijskiej, innym jedzenie, a jeszcze inni narzekają na przejazdy na obiekty i zbyt wysoką temperaturę.
Rekordzista Polski jest jednak odmiennego zdania w tej kwestii i nie rozumie narzekań.
- To szukanie igły w stogu siana. Nie wiem, jak ludzie żyją w domach, może ja żyję na poziomie niższym, albo jak ktoś narzeka na jedzenie, to nie wiem, co jada na co dzień. Są warunki, jakie są, jesteśmy w pracy i musimy dawać radę, czy są łóżka takie czy inne. Zawracanie sobie tym głowy moim zdaniem jest chybione - podsumował.