Michał Gałęzewski: W meczu z Unią miałeś trzy asysty i zdobyłeś bramkę. Co możesz powiedzieć po tym spotkaniu?
Jarosław Rzeszutko: Było to strasznie ciężkie spotkanie, które przede wszystkim kosztowało nas bardzo dużo nerwów, które udzieliły się nam zarówno przed nim, jak i w trakcie jego trwania. Po meczu strasznie zeszło z nas ciśnienie. Udało się awansować do play-off i teraz będziemy walczyć dalej do końca sezonu. Ostatnie wyniki pokazują, że gramy coraz lepiej. Jesteśmy optymistycznie nastawieni. Jeśli chodzi o moją bramkę, to Roman Skutchan świetnie wyłożył mi krążek, nie pozostało mi nic innego jak dołożyć kij i strzelić do pustej bramki.
Zmówiliście się jakoś, że dziewięć bramek wpadło do jednej bramki, a bramkarze stojący pomiędzy słupkami drugiej bramki zachowali czyste konto?
- Akurat tak wyszło, jednak najważniejsze jest zwycięstwo. Szkoda nerwowości, której trochę wkradło się w nasze poczynania w drugiej tercji. Jeżeli chcemy coś osiągnąć w play-off, musimy takie przestoje wyeliminować, aby wynik był dla nas korzystny.
Kiedyś Henryk Zabrocki powiedział, że prowadzenie różnicą trzech bramek jest najgorsze dla hokeisty. W meczu z Unią to się potwierdziło, bo wyszliście jakby mniej zmotywowani do ataków.
- Coś w tym jest. Gdy przy takim prowadzeniu przeciwnik zdobywa jedną bramkę, to robi się gorąco. Jest w tym trochę naszej winy, bo przy wyniku 3:0 mieliśmy kilka sytuacji do strzelenia czwartej bramki. Taką szansę miałem między innymi ja. Źle się zachowałem, ale na szczęście udało nam się wyjść z opresji.
Pod koniec sezonu chyba częściej mówisz po czesku niż po polsku, bo znakomicie rozumiesz się z zawodnikami zza południowej granicy.
- Tak, to prawda (śmieje się Rzeszutko mówiąc to wyrażenie po czesku) Tak, świetnie się rozumiemy z kolegami zza południowej granicy i jest bardzo dobrze.
Jeszcze 3-4 tygodnie temu Stoczniowiec miał ogromny kryzys. Przegrywaliście mecze, a na grę czasami nie dało się patrzeć. Jakie były tego przyczyny?
- Zawsze chcieliśmy grać na sto procent, jednak czasami nam to nie wychodzi. Ponadto w Grupie B nie wszystkie drużyny są takie silne jak Cracovia, czy Tychy i często dostosowujemy styl do gry przeciwnika. Jest to nasza wina, bo powinno się grać na maksymalnej koncentracji.
Czy po porażce 0:5 z Sanokiem, wierzyliście że wygracie tyle spotkań z rzędu?
- Cały czas wierzyliśmy, ale po tamtym spotkaniu zrobiło się bardzo gorąco w szatni. Musieliśmy wyjaśnić sobie wszystko między sobą i dobrze, że wróciliśmy na właściwe tory.
Prezes Kostecki potwierdził, że na sto procent w przyszłym sezonie powstanie Sportowa Spółka Akcyjna. Czy to jest pomysł na uzdrowienie gdańskiego hokeja?
- Zobaczymy. Na razie gramy i nie patrzymy co będzie za tydzień, czy miesiąc. Patrzymy na każdy kolejny dzień i mecz. Jak będzie? Zobaczymy.
Czeka was spotkanie z Sanokiem. Chyba chcecie pokazać, że ósme miejsce zajęliście zasłużenie?
- Tak i jeszcze walczymy o siódme miejsce. Liczymy na małe potknięcie Unii z Toruniem, a sami dążymy do wygrania meczu z Sanokiem. Jesteśmy na fali i trzeba to wykorzystać.
Jak byś ocenił ten sezon w swoim wykonaniu?
- Jest on dziwny z tego powodu, że nie weszliśmy do pierwszej szóstki i wszyscy jesteśmy z tego powodu załamani. Teraz walczymy w Grupie B i może troszeczkę mniejsza liczba meczów wpłynie na nas pozytywnie w play-off. Pod koniec sezonu okaże się, czy było to plusem, czy minusem.