Tak działa rosyjska propaganda

PAP / PAP / Aston Martin / Cenzura dba, by Rosjanie nie otrzymywali rzetelnych informacji o wojnie
PAP / PAP / Aston Martin / Cenzura dba, by Rosjanie nie otrzymywali rzetelnych informacji o wojnie

Sebastian Vettel zapowiedział, że nie wystartuje w Grand Prix Rosji. Że jest mu przykro z powodu "niewinnych ludzi, którzy giną" po agresji na Ukrainę. W rosyjskich mediach sportowych tej wypowiedzi nie znajdziesz.

W nocy ze środy na czwartek Władimir Putin wydał rozkaz, aby wojska rosyjskie zaatakowały Ukrainę. Od kilkudziesięciu godzin na wschodzie kraju trwa wojna - są setki rannych cywilów, ukraińskie służby co chwilę informują o kolejnych zabitych żołnierzach, przerażeni mieszkańcy chowają się w schronach, część z nich ucieka do Polski.

Czy przeciętny Rosjanin może uzyskać rzetelną wiedzę na temat tego, co dzieje się na Ukrainie? Czy wie, że jego kraj wypowiedział wojnę sąsiadowi? Okazuje się, że niekoniecznie. Pomaga w tym cenzura ze strony Roskomnadzoru, czyli instytucji odpowiadającej polskiej KRRiT. Śledzi ona dokładnie to, co pojawia się w mediach na temat wojny z Ukrainą.

Wojna? Jaka wojna?!

Na wypowiedzenie wojny przez Rosjan zareagował świat sportu. Część kierowców Formuły 1 zapowiedziała, że w związku z tym nie zamierza wystartować w GP Rosji, które zaplanowano na wrzesień. Taką deklarację złożył m.in. Sebastian Vettel. Wzmianka o tym pojawiła się w najważniejszych rosyjskich serwisach sportowych i traktujących o F1. Jest tylko jedno "ale".

ZOBACZ WIDEO: Sporty zimowe nie są domeną Polaków? "Często nie mamy warunków, żeby trenować"

Sebastian Vettel powiedział w czwartek, że jest mu przykro z powodu "niewinnych ludzi, którzy giną". Żaden z rosyjskich serwisów nie odnotował tych słów. Wypowiedzi czterokrotnego mistrza świata F1 można znaleźć, ale to jedno zdanie zostało wycięte.

Żadne rosyjskie medium nie opublikowało też wypowiedzi Maxa Verstappena, który stwierdził, iż "gdy kraj jest w stanie wojny, to nie ma opcji, abyśmy się tam ścigali". Powód? Wystarczy prześledzić rosyjskie portale, by dowiedzieć się, że Rosja nie prowadzi wojny z Ukrainą.

W materiałach poświęconych możliwemu odwołaniu GP Rosji za każdym razem pojawia się wzmianka, iż na Ukrainie rozpoczęła się "operacja specjalna". Niektóre z nich wyraźnie podkreślają, że prezydent Putin podjął działania na prośbę separatystycznych republik na wschodzie Ukrainy.

W czwartek, ze względu na wojnę Rosji z Ukrainą, amerykański Haas poinformował o zmianie malowania bolidów i rezygnacji z kolorystyki nawiązującej do rosyjskiej flagi. Media na Wschodzie odnotowały ten fakt, ale w żaden sposób nie tłumaczą powodów działania ekipy F1. Przeciętny czytelnik może zatem nie powiązać tego z agresją na sąsiada.

Jeszcze dalej poszedł prokremlowski "Championat". Gazeta opublikowała wypowiedź Micka Schumachera, który zażądał odwołania GP Rosji, ale dziennikarze tłumaczą to... winą Ukraińców. "Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ogłosił wprowadzenie w kraju stanu wojennego. Decyzja zapadła po tym, jak rosyjski przywódca Władimir Putin uznał niepodległość Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej" - czytamy w "Championat".

Rosyjski "Motorsport", będący rosyjskojęzyczną wersją największego międzynarodowego serwisu o sportach motorowych, w żadnym artykule poświęconym Vettelowi, GP Rosji czy Haasowi nie informuje o działaniach zbrojnych Rosji względem Ukrainy. Materiały liczą po kilka zdań i są niezwykle lakoniczne.

Cenzura ma się dobrze

Dlaczego rosyjskie media, nawet te sportowe, nie informują o inwazji własnego państwa na Ukrainę? Odpowiedź można znaleźć w serwisie sports.ru. Ten, jako jedyny, postąpił dość szczerze ze swoimi czytelnikami, choć być może zrobił to nieświadomie. W materiałach podejmujących temat odwołania GP Rosji, bojkotu wyścigu F1 w Soczi czy ostatniej decyzji Haasa, na samym końcu można znaleźć ciekawą wzmiankę.

"Na prośbę Roskomnadzoru media przekazują jedynie wyłącznie dane pozyskane z oficjalnych źródeł Federacji Rosyjskiej" - czytamy na stronie rosyjskiego serwisu sportowego.

Czym jest Roskomnadzor? To odpowiednik polskiej KRRiT, który nadzoruje nie tylko telewizję czy radio, ale też internet. Jak widać, dba on o to, aby do przeciętnego Rosjanina docierał przekaz zgodny z linią polityczną Kremla. Trudno się jednak temu dziwić, skoro na czele instytucji stoją osoby z rosyjskiego rządu. Formalnie podlega ona ministrowi cyfryzacji i rozwoju.

Roskomnadzor nie po raz pierwszy dba o to, by Rosjanie mieli do czynienia z odpowiednie spreparowanymi informacjami. W ostatnich miesiącach instytucja nałożyła m.in. milionowe kary na Facebooka czy Twittera. Zgodnie z prawem, może ona wymagać od serwisów internetowych kasowania wskazanych treści. Tymczasem popularne portale społecznościowe nie usuwały m.in. nagrań poparcia dla więzionego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego.

Rosyjski urząd na czarnej liście umieścił też Wikipedię, nazywając ją źródłem propagandy, fake newsów i promowania narkotyków. Nie tak dawno Kreml wprowadził też przepisy, które zmuszają Netfliksa do posiadania w swojej ofercie rosyjskich kanałów telewizyjnych. Stało się to po tym, jak amerykański gigant streamingowy został wpisany na listę usług audiowizualnych. Znajdujące się na niej firmy muszą wykonywać polecenia Roskomnadzoru. To daje instytucji prawo m.in. żądania usunięcia wskazanych filmów czy seriali z oferty Netfliksa.

Czytaj także:
Koniec z barwami Rosji w F1! Stanowcza decyzja zespołu
"Nie pojadę w GP Rosji". Bunt w F1