Bertrand Gachot startował w Formule 1 od sezonu 1989, ale dopiero transfer do Jordana dwa lata później dał mu prawdziwą szansę na zaistnienie w świecie F1. Francuz otrzymał do dyspozycji bolid, dzięki któremu regularnie kwalifikował się do wyścigów, co wcześniej nie miało miejsca.
Wydawało się, że sezon 1991 to jego przełom w karierze. Trzykrotnie finiszował w czołowej szóstce, wygrał też prestiżowy wyścig 24h Le Mans. W GP Węgier uzyskał najszybsze okrążenie w wyścigu. W efekcie założył się z ekipą, że podczas kolejnej rundy w Belgii wywalczy pole position.
Los chciał, że w GP Belgii nawet nie zobaczyliśmy go na polach startowych, a jego miejsce w Jordanie zajął młody Michael Schumacher, który tym samym zadebiutował w F1. Jednak wszystko po kolei.
"To ja dzwoniłem na policję!"
W grudniu 1990 kierowca Jordana pojawił się w Londynie, by porozmawiać z kierownictwem swojego zespołu oraz przedstawicielami firmy 7 Up, która była wtedy głównym sponsorem ekipy z Silverstone. W korku doprowadził do delikatnej stłuczki z kierowcą taksówki.
ZOBACZ WIDEO Czy do kadry Stali dołączy nowy zawodnik? Prezes Grzyb otrzymał pytanie o niego!
- Miałem przy sobie odrobinę gazu łzawiącego. We Francji uważamy gaz za doskonały środek obrony, bo nie jest inwazyjny. Właściwie każdy ma go przy sobie i używa w razie potrzeby, bo przecież nie chcesz się z kimś bić na ulicy - powiedział Gachot w podcaście "Beyond The Grid".
Gdy Gachot doprowadził do stłuczki, kierowca taksówki wyszedł i zaczął mu grozić. - Otworzył drzwi samochodu i powiedział, że chce mnie zabić. Nie miałem gorszego pomysłu, niż sięgnięcie po gaz łzawiący. Spryskałem go i kazałem mu odejść. Nie wiedziałem, że w Wielkiej Brytanii gaz łzawiący uważany jest za broń - dodał.
- To ja dzwoniłem na policję! Właściwie to nie musiałem tego robić, bo w ciągu 30 sekund zostałem otoczony przez 200 taksówkarzy, którzy chcieli mnie zabić! - zdradził Gachot.
Na miejscu pojawiła się policja, a wtedy zaatakowany taksówkarz zaczął odgrywać różne sceny i udawał przerażonego. - Pamiętam, że nawet mu mówiłem, że płacze za mamusią, a jeszcze dwie minuty wcześniej chciał mnie zabić - wspomniał były kierowca F1.
Bertrand Gachot trafił na komisariat, skąd wyszedł po pół godziny. Rozprawa odbyła się kilka miesięcy później, tuż przed GP Belgii. - Sędzia wsadził mnie wprost do więzienia! - powiedział Francuz w podcaście "Beyond The Grid".
Szok po wyroku
Gachot przed sądem twierdził, że działał w samoobronie. Kierowca F1 był przekonany, że w najgorszym przypadku otrzyma karę grzywny, ewentualnie wyrok w zawieszeniu. Nie spodziewał się, że zostanie skazany na karę bezwzględnego więzienia. Gdy usłyszał pierwszy wyrok - 18 miesięcy pobytu w zakładzie karnym - był w szoku.
- Rozmawiałem z trzema prawnikami. Powiedzieli mi "dostaniesz klapsa w tyłek i tyle, najwyżej usłyszysz wyrok w zawieszeniu". Dlatego nie byłem kompletnie przygotowany na to, co się wydarzyło. Niemal dwa lata więzienia to był najwyższy wyrok, jaki wydano w Wielkiej Brytanii przeciwko komuś, kto użył gazu łzawiącego - zdradził były reprezentant Jordana.
Wskutek apelacji karę skrócono do dwóch miesięcy pozbawienia wolności. Gachot nie miał jednak wyjścia. Zamiast szykować się do GP Belgii, poszedł za kratki. - Byłem zły. Gdy odbierają ci wolność, to dopiero zdajesz sobie sprawę z tego, że w życiu nie chodzi o pieniądze i wiele innych rzeczy - skomentował swoją sytuację.
- Gdy jesteś w więzieniu, liczy się tylko wolność i zdrowie. Będąc w celi przysięgałem sobie, że po wyjściu na zewnątrz będę szczęśliwy każdego dnia na wolności, że będę doceniał zdrowie mojej ukochanej i własne, że nie będę narzekał. I naprawdę, od tylu lat przestrzegam tej zasady - dodał.
"90 proc. ludzi nie powinno przebywać w więzieniu"
Pojawienie się kierowcy F1 w zakładzie karnym było nie lada sensacją. - Życie więzienne jest upokarzające. Pod pewnymi względami jest bardzo trudne do zaakceptowania. Jednak szybko się dostosowujesz. Świetnie się tam bawiłem. Za kratami było paru fajnych gości - zdradził Gachot.
- Szczerze, nie żartuję, powiedziałbym nawet, że 90 proc. ludzi nie powinno przebywać w więzieniu. To jest kompletnie szalone, że wsadzasz ludzi za kraty za drobne przestępstwa, jakieś próby oszustwa. Co to zmienia w sytuacji, gdy już tego dokonali? - zapytał Francuz.
Podczas gdy Bertrand Gachot siedział w więzieniu, Eddie Jordan zaczął szukać kierowcy, który przejmie po Francuzie bolid w GP Belgii. Wybór padł na Michaela Schumachera - wschodzącą gwiazdę z Niemiec, która zachwycała wtedy wynikami w innych seriach wyścigowych. Willi Weber, ówczesny menedżer "Schumiego", zapłacił za to Jordanowi ok. 150 tys. dolarów.
- Jordan w tym filmie był złym aktorem, ale teraz jesteśmy przyjaciółmi i śmiejemy się z tego. W tamtym okresie sytuacja była jednak napięta. Eddie chciał, abym dostał wyrok w zawieszeniu, bo wtedy mógłby zerwać mój kontrakt z powodu klauzuli mówiącej o złym wpływie na reputację zespołu. Dlatego walczyłem i poszedłem do sądu. Chciałem uniknąć wyroku skazującego, tak by nie można było zerwać umowy z Jordanem - zdradził Gachot.
Szef Jordana grał wtedy w swoją grę. Jego zespół potrzebował pieniędzy i wyrzucenie Gachota jawiło się jako ogromna szansa, by ściągnąć Schumachera i w ten sposób zainkasować pokaźną sumę. - To nie było nic osobistego. Po prostu desperacko szukał pieniędzy. To nie jest tak, że nie chciał mnie w zespole. Potrzebował gotówki, bo sytuacja zespołu była na granicy - skomentował Gachot.
- Jordan był zdesperowany. Spojrzał mi w oczy i powiedział "jesteśmy przyjaciółmi, ale jeśli mamy wybierać między naszą przyjaźnią a moim biznesem, to wybieram biznes - dodał były kierowca F1.
O występie Schumachera dowiedział się od strażnika
Chętnych na zajęcie miejsca Gachota w Jordanie było wielu. Brytyjczyk mógł wręcz urządzić licytację i czekać na to, kto da więcej. - Musiałem nawet zrezygnować z mojej pensji i zapłacić Eddiemu z zarobionych wcześniej pieniędzy, aby nie wylecieć z zespołu przed rozprawą sądową! Możesz w to uwierzyć?! - zdradził były kierowca.
Francuz nawet nie miał pojęcia, że postawiono na nim krzyżyk. O występie Schumachera w GP Belgii dowiedział się od jednego ze strażników więziennych. - Powiedział mi, że nowy facet, którego wzięli w moje miejsce, jest tak dobry, że Jordan już mnie nie potrzebuje - wyjawił Gachot.
Co ciekawe, później los potraktował równie okrutnie Jordana. Menedżer Schumachera po świetnym debiucie wykorzystał luki w podpisanej umowie i po ledwie jednym występie uciekł wraz ze swoim podopiecznym do Benettona. W barwach tej ekipy zdobył swoje pierwsze tytuły mistrzowskie w F1 (1994-1995).
- Michael przyszedł do mnie pewnego dnia. Przeprosił za to, co się stało. Przyznał, że okoliczności zastąpienia mnie w GP Belgii były nie w porządku. Od tego momentu staliśmy się dobrymi znajomymi, naprawdę zacząłem go szanować za te słowa. To było miłe z jego strony - podsumował Gachot.
Czytaj także:
Wyrazy wsparcia dla Roberta Kubicy i WRT. Piękne słowa
Formuła 1 ogłosiła nową nagrodę