F1. Słowa Lewisa Hamiltona wywołały burzę. "To obraźliwe"

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton

Lewis Hamilton stwierdził po GP Toskanii, że dyrekcja wyścigu celowo naraziła kierowców, późno wyłączając światła w samochodzie bezpieczeństwa, co doprowadziło do karambolu na prostej startowej. Hamilton nie musiał długo czekać na odpowiedź.

Na prostej startowej w GP Toskanii doszło do fatalnego wypadku. Przy okazji restartu wyścigu Valtteri Bottas, zgodnie z przepisami, jadąc jako lider zwolnił stawkę i dyktował tempo. Część kierowców jednak się zagapiła i na tyłach doszło do karambolu z udziałem Kevina Magnussena, Antonio Giovinazziego, Carlosa Sainza i Nicholasa Latifiego.

Zdaniem Lewisa Hamiltona, winę za karambol z GP Toskanii ponosi dyrekcja wyścigu. Aktualny mistrz świata Formuły 1 twierdził, że celowo bardzo późno wyłączono światła w samochodzie bezpieczeństwa, co daje kierowcom znak do wznowienia rywalizacji.

- Wypadek to nie wina Valtteriego. Odpowiedzialni są za to ci, którzy podejmują decyzje. Nie wiem kto konkretnie. Można próbować robić restarty bardziej ekscytującymi, ale w ostateczności widzieliście do czego to prowadzi. Naraża się kierowców na ryzyko. Warto to przemyśleć - powiedział Hamilton w niedzielę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nie naśladujcie ich! Jeden błąd i tragedia gotowa

Komentarze kierowcy Mercedesa nie spodobały się Michaelowi Masiemu. - Absolutna nieprawda. Z punktu widzenia FIA, bezpieczeństwo jest najważniejsze i koniec, kropka. To koniec całej historii z mojej strony - stwierdził w "Motorsporcie" dyrektor wyścigowy F1.

- Jako dyrektor wyścigowy i delegat ds. bezpieczeństwa, na tym polega moja rola, aby pilnować tego, by rywalizacja odbywała się w warunkach bezpiecznych i uczciwych. Jeśli ktoś twierdzi, że jest inaczej, to dla mnie takie komentarze są obraźliwe - dodał Masi.

Dyrektor wyścigowy F1 zwrócił też uwagę na to, że przy okazji GP Włoch i GP Toskanii sędziowie nie mieli wyjścia, by przerwać rywalizację czerwoną flagą. Poważne wypadki sprawiły, że prace naprawcze na torze trwałyby bardzo długo, a widok kierowców jadących przez ok. 30 minut za samochodem bezpieczeństwa nikomu nie przypadłby do gustu.

- Na Monzy mieliśmy potężnie uszkodzoną bandę po wypadku Leclerca. Mogliśmy pozwolić na to, by kierowcy jeździli przez 20 okrążeń za samochodem bezpieczeństwa, a w tym czasie służby naprawiłyby bandę, ale po co? Lepiej przerwać wyścig, pozwolić pracować funkcyjnym w spokoju i wznowić rywalizację - stwierdził Masi.

- Tak samo było na Mugello po wypadku Strolla. Też uszkodzono bandę ochronną. Nie zamierzałem pozwolić na dalszą rywalizację w sytuacji, gdy uszkodzenia w barierach były tak rozległe i to na dość długim odcinku - podsumował dyrektor wyścigowy F1.

Czytaj także:
Kierowcy pokochali Mugello. Chcą go nadal w kalendarzu F1
Bolid Lance'a Strolla spłonął. Racing Point walczy z czasem