Ferrari, podobnie jak Mercedes czy Renault, zorganizowało testy po to, by przygotować się do pracy w podwyższonym reżimie sanitarnym. Począwszy od Grand Prix Austrii w garażu będzie się bowiem mogła znajdować mniejsza liczba pracowników, aby ograniczyć ryzyko związane z koronawirusem.
O ile konkurencja z Niemiec czy Francji postawiła na dwudniowe testy, o tyle Włosi jeździli na Mugello tylko we wtorek. Oznacza to, że Sebastian Vettel i Charles Leclerc musieli się dzielić samochodem.
Ferrari do testów użyło model SF71H z 2018 roku, co wynika z przepisów F1. Zezwalają one na użycie podczas prywatnych jazd jedynie dwuletnich (albo starszych) konstrukcji. Wszystko po to, aby zespoły nie mogły wykorzystywać tego typu testów do sprawdzania nowych części.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polski koszykarz jak strongman. Przeciągnął auto
Ekipie z Maranello jazdy na torze Mugello mogą się jednak przydać, bo ze względu na problemy F1 z ułożeniem kalendarza w dobie koronawirusa, Włochy mają zorganizować kolejny wyścig w tym sezonie. Wszystko wskazuje na to, że królową motorsportu gościć będzie właśnie obiekt Mugello. Za sprawą wtorkowych jazd Vettel i Leclerc odkryli pewnie optymalne ustawienia na włoski tor.
W ostatnich dniach testy zorganizowało też Racing Point, choć ekipa z Silverstone wykorzystała przepis o tzw. dniu filmowym. Lance Stroll dzięki temu mógł wyjechać na tor za kierownicą tegorocznego modelu RP20, bo oficjalnie zespół kręcił spoty promocyjne. Przez to obowiązywał go jednak limit 100 kilometrów. Stroll musiał też korzystać ze specjalnych, demonstracyjnych opon.
Do wznowienia sezonu F1 dojdzie 5 lipca w Austrii.
Czytaj także:
Wypadku Zanardiego można było uniknąć
Robert Kubica może liczyć na profesjonalistów