Formuła 1 od lat zdominowana jest przez zespoły z Wielkiej Brytanii. W stawce mamy dziesięć ekip, z czego swoją siedzibę poza tym krajem mają jedynie Ferrari, Alfa Romeo i Alpha Tauri. Dość nietypowy model biznesowy ma Haas, który ze względu na swojego założyciela ma główną kwaterę w Stanach Zjednoczonych, ale korzysta też z bazy na Wyspach.
Dlatego też brexit od kilku miesięcy był zmorą zespołów F1. W niektórych z nich powstały specjalne komórki, które miały zająć się przygotowaniem do wyjścia Wielkiej Brytanii ze wspólnoty. Zwłaszcza że przez pewien moment groził nam tzw. twardy brexit, czyli nagłe opuszczenie UE przez Brytyjczyków bez jakichkolwiek regulacji.
Czytaj także: George Russell uchylił rąbka tajemnicy ws. Williamsa
Chociaż Wielka Brytania oficjalnie opuściła UE z końcem 31 stycznia, to teraz znajdujemy się w okresie przejściowym. Dlatego do końca sezonu 2020 ekipy F1 mogą spać spokojnie. Gorzej będzie w roku 2021, gdy nagle okaże się, że nie można korzystać z prawa do swobodnego przepływu osób, towarów czy usług.
Należy przygotować się na chaos
- To źródło wszystkich problemów - mówił przed rokiem o brexicie Toto Wolff, szef Mercedesa. Austriak zwracał uwagę na to, że wiele części do samochodów jest robionych w fabryce na ostatnią chwilę, skąd następnie wysyłane są na tor wyścigowy. Do tej pory Mercedes miał luz, bo ciężarówki z częściami nie stały na przejściach granicznych, nie trzeba było płacić cła za transportowane towary. Jak będzie od roku 2021?
ZOBACZ WIDEO F1. Czy w Formule 1 pojawią się nowi Polacy? "Mamy talenty. Wszystko zależy od finansów"
- Ostatnie czego potrzebujemy w tym procesie, to jakieś zakłócenia na granicach i przerwy w dostawach - dodał Wolff, który wyliczył, że w Mercedesie pracują przedstawiciele 26 różnych krajów. Dla nich samo pracowanie w fabrykach w Brackley i Brixworth może być wyzwaniem, bo nie będą już objęci prawem europejskim.
- Kluczowe jest pytanie, jak w tej sytuacji będzie wyglądać kwestia zatrudniania ludzi i logistyk, jakie będą koszty administracyjne. McLaren zabiera w podróż 40 ton sprzętu i 100 osób co dwa tygodnie. W trakcie sezonu odwiedzamy 20 państw na pięciu kontynentach. Mierzymy się wówczas z różnymi kontrolami celnymi - dodawał Jonathan Neale, dyrektor operacyjny McLarena.
Neale zwracał uwagę na to, że samochód F1 składa się z ponad 14 tys. części, z czego większość pochodzi od małych dostawców. I to z różnych krajów, nie tylko z Wielkiej Brytanii. - Niektóre podzespoły przekraczają wiele granic, zanim dotrą do Woking. Jeśli na każdej granicy będziemy mieć do czynienia z kontrolą i problemami, to pojawia się ogromna nieefektywność w naszym łańcuchu dostaw - dodał dyrektor McLarena.
- Powinniśmy być dumni z tego, że mamy najlepsze zespoły F1 w kraju, że u nas działają mistrzowie świata. Tymczasem utrudniamy im życie - komentował w zeszłym roku David Richards, szef brytyjskiej federacji motorowej.
To właśnie Richards miał być jednym z pomysłodawców napisania listu do premier Theresy May na początku 2019 roku, w którym kilka zespołów F1 apelowało o przemyślenie tematu brexitu. Jak widać, nieskutecznie.
Formuła 1 niewzruszona
Świadoma wyzwań w związku z brexitem jest sama Formuła 1, która choć należy do amerykańskiej spółki Liberty Media, to większość swoich biur od lat posiada w Londynie. Firma już w zeszłym roku przygotowała specjalny dokument, w którym uspokajała ewentualnych inwestorów i zapewniała, że brexit nie zakłóci życia królowej motorsportu.
W sporządzonym piśmie stwierdzono, że brexit najmocniej odczuje przeciętny obywatel Wielkiej Brytanii, który może stracić wskutek pogorszenia sytuacji gospodarczej czy problemów na granicy. "Biznes jakim jest Formuła 1 ma pewne cechy, które zdaniem naszych dyrektorów powinny zmniejszyć ryzyko w obszarach, o których była mowa wcześniej" - uspokojono inwestorów.
Niewzruszony brexitem, jako jedyny w stawce, od kilku miesięcy jest Christian Horner z Red Bull Racing. - Jeśli pozostaniemy konkurencyjni, to ludzie nadal będą chcieli z nami pracować. Formuła 1 w Wielkiej Brytanii w ostatnich latach poszła mocno do przodu i to nie jest przypadek, że tyle zespołów ma tutaj swoje siedziby - skomentował szef zespołu z Milton Keynes.
Po przeciwnej stronie barykady znalazł się chociażby Williams, który ledwo wiąże koniec z końcem, a brexit może być dla Claire Williams jedynie dodatkowym problemem i bólem głowy. - Nasza firma jest narażona na zmiany, do jakich dochodzi w gospodarce. Wpływ na to ma też brexit - mówiła w zeszłym roku rzeczniczka prasowa stajni z Grove.
Zyska konkurencja z Włoch i Szwajcarii?
Są trzy zespoły, które w żaden sposób nie muszą się martwić brexitem. To Alfa Romeo, która ma swoją siedzibę w szwajcarskim Hinwil oraz włoskie Ferrari i Alpha Tauri z fabrykami w Maranello i Faenzy. Każda z tych ekip nadal będzie mogła korzystać z prawa wspólnotowego i licznych przywilejów.
- Jeśli patrzeć na to z naszej perspektywy, to sprawy idą w takim kierunku, że już wkrótce wielu ludzi będzie pukać do Maranello i pytać o pracę. Jednak myśląc o całej sytuacji F1, nie jest to najlepszy scenariusz. Dlatego mam nadzieję, że uda się rozwiązać ten problem - mówił w grudniu 2018 roku Maurizio Arrivabene, ówczesny szef Ferrari.
Czytaj także: Kubica skazany na prywatne BMW w DTM
Nagle może się bowiem okazać, że pracownik mając do wyboru dwie konkurencyjne oferty z F1, wybierze tę z kraju należącego do UE. Może być ona dla niego korzystniejsza pod względem podatkowym, ale też logistycznym.
Wyjściem może być zmiana siedzib. Pomoc w tym zakresie zespołom oferował sam szef F1. - Możemy wesprzeć zmiany lokalizacji baz zespołów, jeśli będzie to konieczne - zapowiadał przed kilkoma miesiącami Chase Carey.
Inną opcją może być po prostu… opuszczenie F1. W tej chwili myśli nad tym chociażby Mercedes. Decyzję Niemców mamy poznać 12 lutego, po głosowaniu zarządu Daimlera. Brexit może być jednym z czynników, które doprowadzą do tego, że kilku członków zarządu podniesie rękę za pożegnaniem się z królową motorsportu.