Młody kierowca Red Bulla w drodze po swoje drugie w tym sezonie i trzecie w karierze zwycięstwo w Formule 1, wyprzedził po dobrym starcie Sebastiana Vettela i pomknął na prowadzeniu aż do samej mety.
W połowie wyścigu Max Verstappen zaczął mieć jednak obawy, o to czy uda mu się wytrwać do 71. okrążenia. Holender jadąc jako lider, widział ściągane z toru samochody Daniela Ricciardo (Red Bull) i Brendona Hartleya (Toro Rosso), którzy podobnie jak on korzystali z silnika Renault. - Widziałem tylko jak bolidy zostają na poboczu i stają w ogniu. W tamtym momencie zdecydowanie zacząłem się martwić - zdradził Holender. - Gdy patrzyliśmy z zespołem na to, co dzieje się z moim silnikiem, wszystko było ok.
- Modliłem się tylko: "Boże, proszę nie rób mi tego". Zdecydowaliśmy o zejściu na niższe obroty. Sądziłem, że to może pomóc, bo miałem w końcu nową jednostkę napędową, ale Daniel miał podobnie. Pech sięgnął mnie jednak kilka razy na początku roku i tym razem udało się szczęśliwie dojechać do mety - dodał.
Verstappen na mecie wrócił ponownie do sobotniej porażki w kwalifikacjach, którą chciał sobie bardzo powetować zwycięstwem w wyścigu. Jak przyznał, po starcie było dość ostro, gdy zaatakował pozycję startującego z pole position Sebastiana Vettela. - Po ostatnim GP w USA byłem naprawdę mocno zmotywowany. Determinacja była tym większa, że w uciekło mi zwycięstwo w kwalifikacjach. Na starcie i w pierwszym zakręcie dałem więc z siebie wszystko - mówił 20-latek. - Udało mi się dogonić Vettela i gdy atakowałem od zewnętrznej doszło do małego kontaktu. Od tamtego czasu mogłem jednak jechać swój własny wyścig - podsumował.
ZOBACZ WIDEO: Ogromny projekt Kusznierewicza. Cały świat będzie podziwiał Polaków