W takiej formule mistrzostw Europy, kiedy awans do fazy pucharowej uzyskuje większość drużyn z trzeciego miejsca, wyjście z grupy było naszym obowiązkiem. Nie pomyliłem się jednak, pisząc po pierwszym meczu i porażce ze Słowacją, że turniej właśnie się dla nas skończył. To właśnie wtedy zaprzepaściliśmy swoje szanse, wbiliśmy się w dół, z którego nie byliśmy w stanie wygrzebać się nawet po remisie z Hiszpanią.
Mecz w Sewilli przechodzi do historii nie jako mecz założycielski, nie jako początek nowego, a tylko jako przerywnik - kiedy słońce wyjrzy zza chmury na chwilę w deszczowy dzień. Do historii przechodzi też mina Kamila Glika z meczu z Hiszpanią, wściekłego, chcącego za wszelką cenę pokazać, że nawet jak plan zawodzi, to braki można nadrobić ambicją i sercem. Można, ale tylko na krótkim dystansie. Mina Glika to historia tego Euro w wykonaniu Polaków.
Reprezentacja Polski pojechała na Euro bez planu. To znaczy plan był, ale tylko na atak, tak jakby to, że tracimy mało bramek, było już pewne. W efekcie Polacy pod wodzą Paulo Sousy stracili w ośmiu meczach 14 goli, a jedyny raz, kiedy udało się tego uniknąć, udało się także odnieść jedyne zwycięstwo – z Andorą, w Warszawie. To kompromitujący wynik dla selekcjonera, gorszy nawet od Zbigniewa Bońka, który jako trener kadry co prawda przegrał z Łotwą w Warszawie, ale pokonał przecież San Marino i Nową Zelandię.
ZOBACZ WIDEO: Co dalej z Paulo Sousą? Jasne stanowisko byłego reprezentanta
Sousa zaczarował tych, na których działają piękne słowa. Pełne patosu od początku i cytatów z Jana Pawła II, do końca, czyli słów o rozwoju i o tym, że gdyby selekcjoner mógł, niczego w przygotowaniach by nie zmienił. Ja bym jednak budował drużynę od tyłu, pamiętając o tym, że kiedy nie traci się goli, to zaczyna się od remisu, a nie jak ze Szwecją od 0:1, kiedy rywale nie ostrzegli, że gramy od pierwszego gwizdka. Jeśli Sousa nie widział rażących błędów w systemie, w który na siłę wtłoczył Polaków, mówiąc im, że tak jest nowocześniej, to jest duże ryzyko, że nie będzie dostrzegał ich nadal. Portugalczyk miotał się, poznawał swoich zawodników w boju, wyglądał, jakby chciał zrobić po osiem zmian w meczu i oczekiwał zrozumienia między piłkarzami. A to nie był plan, który mógł zadziałać na imprezie rangi mistrzostw Europy.
A jeśli już mówimy o grze do przodu, to powiedzmy wprost, że gdyby nie Robert Lewandowski, Polska strzeliłaby jednego gola, kiedy piłka po odbiciu się od Karola Linettego wturlała się do bramki Słowaków. Taktyki opierającej się na blisko 50 dośrodkowaniach w pole karne na rosłych stoperów Szwecji nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem. Tak jak przesypiania pierwszych połów, co dość ewidentnie świadczy o złym zestawieniu pierwszej jedenastki.
Sousa powinien podać się do dymisji. Portugalczyk miał zadanie wyjścia z grupy i planu nie wykonał. Być może jego jedynym problemem był brak czasu, ale to już nie jest wina piłkarzy czy kibiców, ale Zbigniewa Bońka, który zafundował nam zmianę selekcjonera pół roku przed wielkim turniejem. Nawet jeśli wcześniejsze zatrudnienie Jerzego Brzęczka było błędem, jeśli rzeczywiście nie było szans na poprawę jego chemii z drużyną, dobrym momentem na wprowadzanie zmian na pewno nie był początek roku. Zwłaszcza że nie zatrudniono strażaka, którego zadaniem był jak najlepszy wynik na Euro, ale wielkiego stratega, który miał pociągnąć cały polski futbol za uszy do góry. Taką kandydaturą Boniek mógł błysnąć na początku swojej kadencji, jako prezesa PZPN, a nie na koniec.
Po wczorajszej porażce i zajęciu ostatniego miejsca w grupie, Boniek rzucił chyba następną klątwę na naszą reprezentację. Następną, bo przecież jedna była już po zakończeniu mundialu w Meksyku w 1986 roku, kiedy przewidział, że Polska dość długo poczeka na awans na kolejną wielki turniej. Tym razem napisał: "Dziękuję wszystkim. Za rok następna wielka impreza, zróbcie wszystko, żeby na niej być".
Jeśli Polska zagra w Katarze, to nie dzięki Bońkowi i jego decyzjom, a mimo jego rządom. Eliminacje już się rozpoczęły i to niestety niezbyt dobrze. Klątwę można sobie rzucać, kiedy ocenia się coś z boku. Widocznie trudno jednak wziąć na siebie odpowiedzialność. O "przepraszam" nawet nie marzyłem. Przed kamerami TVP Boniek powiedział, że nie zamierza dołączać do grona narzekających. Tyle że teraz innych nie widać i prezes PZPN może zostać sam. Nie wątpię, że będzie to grono, które uwielbia najbardziej.
Michał Kołodziejczyk, dyrektor redakcji Canal+ Sport
Zobacz także: Euro 2020: Polska kończy na dnie, zobacz tabelę