Izu Ugonoh: Myślałem, że to kłamstwo, fake news. Nie widzę osoby, która jest w stanie zastąpić Andrzeja Gmitruka

Getty Images / Na zdjęciu: Izuagbe Ugonoh
Getty Images / Na zdjęciu: Izuagbe Ugonoh

- Zostanie po nim pustka. Nie widzę osoby, nawet kilku osób razem wziętych, które byłyby w stanie wykonywać jego pracę - mówi o zmarłym we wtorek Andrzeju Gmitruku Izu Ugonoh. Gmitruk przygotowywał go do walki o mistrzostwo Europy z Alim Demirezenem.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Nie ma dobrego sposobu, żeby zacząć taką rozmową, zapytam więc po prostu, jak przyjął pan tragiczną wiadomość o śmierci swojego trenera?[/b]

Izu Ugonoh, pięściarz wagi ciężkiej, podopieczny Andrzeja Gmitruka: Staram się to jakoś sobie poukładać w głowie, ale nie jest łatwo. We wtorek o 11 byłem z nim umówiony na trening, wczoraj rozmawialiśmy przez telefon chyba z dziesięć razy. Trudno jest mi sobie wyobrazić, że tego człowieka nie ma już między nami. Nie postrzegam go tylko i wyłącznie jako trenera, to była osoba, z którą fantastycznie się pracowało, dla mnie możliwość współpracy była czystą przyjemnością i wielkim zaszczytem. Myślę o tym, jak ciężko musi być teraz rodzinie trenera. Ja czuję się fatalnie, to pierwsza bliska mi osoba, która odeszła tak nagle. Dla mnie to nowa sytuacja. Dominuje żal i niedowierzanie. Przecież trener był w świetnej formie! Byłem we wtorek na chwilę w Warszawskim Centrum Atletyki i żartowaliśmy z Maćkiem Sulęckim, że w lepszej niż my. Odszedł zdecydowanie za szybko. Zostanie po nim pustka, której nie da się wypełnić. Nie widzę takiej osoby, nawet kilku osób razem wziętych, które byłyby w stanie wykonywać jego niesamowitą pracę. Ogromna strata na wielu płaszczyznach. Na razie nie jestem w stanie myśleć o tym, co dalej, co z moją walką o pas mistrza Europy, do której trener Gmitruk mnie przygotowywał. Nie mam do tego głowy. Razem z bliskimi mi osobami mocno przeżywam śmierć trenera.

Od kogo się pan o niej dowiedział?

Od Artura Szpilki. Artur zadzwonił i zapytał mnie, czy to prawda. "No jak?" - odpowiedziałem i wypowiedziałem słowa, których nie będę cytował. Myślałem, że to kłamstwo, jakiś fake news. Później pojawiły się kolejne telefony, my też dzwoniliśmy do innych i pytaliśmy o trenera. Ja powiedziałem, że o 11 mam trening i na ten trening jadę. Jednak w okolicach godziny 9 było już pewne, że ta tragiczna wiadomość jest prawdziwa, a poniedziałkowe zajęcia były moimi ostatnimi z trenerem Gmitrukiem. We wtorek w końcu nie trenowałem. Muszę dać sobie trochę czasu, żeby pomyśleć o tym co dalej.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 80. Andrzej Gmitruk: Polski boks doczeka się następcy Gołoty. Szpilka i Ugonoh wrócą do gry

Ponoć razem z Arturem Szpilką i Andrzejem Gmitrukiem wzajemnie się napędzaliście, współpraca bardzo wam służyła, a trener dzięki wam znów zaczął wierzyć, że świat stoi przed nim otworem. Wy dzięki niemu też mieliście taką wiarę?

Bardzo często mówi się o tym, że między zawodnikiem a trenerem musi być chemia i między nami ona była. Na każdy trening przychodziłem uśmiechnięty. W trakcie zajęć też było dużo uśmiechu i budujących rozmów, a ciężką pracę wykonywaliśmy jakby w międzyczasie. Dawaliśmy sobie bardzo dużo energii. I to jest chyba najważniejsza rzecz. Miałem też do niego pełne zaufanie, a na pole bitwy, jakim jest ring, można wyjść tylko z kimś takim. Wypracowaliśmy taką relację, jakiej nie da się stworzyć z dnia na dzień.

A przecież trener prowadził pana dopiero od tego roku, od początku przygotowań do walki z Fredem Kassim.

To prawda, ale poznałem go już osiem lat temu. Miał duży wpływ na moją decyzję o przejściu z kick-boxingu do boksu. Wydaje mi się, że już wtedy nawiązaliśmy nić porozumienia. Później poszliśmy innymi drogami, jednak w końcu te drogi się zeszły. Pracowaliśmy razem w WCA, razem z Arturem Szpilką i Maćkiem Sulęckim. Pomagał nam psycholog sportowy Mateusz Kempiński. Wszystko szło w dobrym kierunku, stworzyliśmy sobie w Polsce bardzo dobre warunki. Cieszyłem się z tej sytuacji, ona dodawała energii nam wszystkim. Mówi się, że w ostatnim czasie trener Gmitruk bardzo odżył. Prawda jest taka, że nie znam drugiego 67-latka, który z codziennie pracowałby taką werwą. Raz na jakiś czas przyjść i się pouśmiechać może każdy, a on robił to każdego dnia. Do tego miał wielką charyzmę, był systematyczny i konsekwentny. W tym momencie odczuwam ogromną stratę.

Trenował pan z wieloma trenerami w Polsce, Nowej Zelandii, w Stanach Zjednoczonych. Co takiego miał trener Gmitruk, czego nie mieli inni?

Po tym, jak trener zmarł, próbowałem to uchwycić w rozmowie z kolegami. Wydaje mi się, że miał w sobie pewnego rodzaju artyzm. Bardzo podobało mi się to, że potrafił znaleźć różne podejście do różnych osób i dostosować się do sytuacji. Inaczej mówił w narożniku do mnie, a inaczej do Artura Szpilki, bo jesteśmy innymi ludźmi i mamy inny charaktery. Wydaje mi się, że to bardzo trudna rzecz. Większość trenerów ma raczej jakiś jeden schemat. Trener Gmitruk całkowicie wychodził poza ten schemat. Jego samego też w żaden schemat nie dało się wsadzić. Wydaje mi się, że to był jego talent. Gdyby obserwował pan go codziennie na treningach i chciał pan napisać książkę o jego metodach treningowych, stałby pan przed niezwykle wymagającym zadaniem. Nie wiem, czy byłby pan w stanie oddać jego intuicję, oko, zmysł do walki. To jak czytał rywala, jak czytał walkę. Ja nazywam to talentem, innych słów na określenie tego czegoś nie potrafię znaleźć. Był wyjątkowy, nie widzę w Polsce drugiej takiej osoby. Nie da się go zastąpić.

Był też ponoć znakomitym motywatorem, potrafił zbudować w zawodniku ogromną wiarę w siebie.

Ja akurat nie mam tego rodzaju doświadczeń z nim związanych. Nasza współpraca opierała się w dużej mierze na szczerości. Myślę, że miał dobre podejście, nie starał się mnie nakręcać, wmawiać mi, że jestem taki czy inny. Był optymistą, wierzył w to, co robi, w nasz trening i w nas. To absolutna podstawa sukcesów. Mogę to nazwać jeszcze inaczej - wprowadzał pozytywną atmosferę mentalną na treningu i dzięki niej wszystko mogło rosnąć. Dawał nam dobrą energię, a nam chciało się dzięki niej trenować i rozwijać. To wielka rzecz. Bardzo nam będzie go brakowało.

Mówi pan o jego optymizmie, a przecież życie go nie oszczędzało. Jego syn zginął tragicznie, obecna żona od kilku lat zmaga się z poważną chorobą.

Często sobie myślałem: kurczę, jak ten trener daje radę, że dzień w dzień wypełnia bez zarzutu wszystkie swoje obowiązki? Wiem, że świat bokserski, świat w ogóle, jest taki, jaki jest i każdy ma swoje wyzwania. Trener miał ich jednak bardzo dużo, a mimo to potrafił zostawić z boku pozasportowe problemy i dawać z siebie wszystko na treningach. Uważam, że zwykły człowiek nie byłby w stanie tego robić. Ja nie byłbym w stanie tak funkcjonować, większość ludzi też nie. Trener Gmitruk był, i to bardzo dobrze, bo on był niezwykły.

Wy, jego zawodnicy, czujecie się w jakiś sposób zobowiązani, żeby zadbać o rodzinę trenera?

Oczywiście, choć nie chcę o tym zbyt dużo mówić. Jedna z pierwszych myśli, jaka przyszła nam do głowy, była taka, że skoro my bardzo cierpimy, to jak muszą cierpieć osoby, które jeszcze bardziej polegały na trenerze, niż my. Chwilowo nie mam kontaktu z Arturem Szpilką, obaj potrzebujemy trochę czasu, każdy będzie przechodził żałobę na swój sposób, ale na pewno się w tej sprawie skomunikujemy i będziemy chcieli pomóc. Rodzina trenera nie zostanie sama.

Komentarze (0)