Seul, rok 1988. 29-letni mechanik z Łodzi idzie przez olimpijski turniej jak burza. Pokonuje przed czasem Parka Byuna-Jina, później na punkty nie mają z nim szans Niels Madsen oraz Ahmed Elnaggar. Wreszcie w półfinale na jego drodze staje Andrew Maynard - ciemnoskóry Amerykanin wychowany w sali treningowej Sugara Raya Leonarda.
Gong. Petrich się nie boi, idzie na wymianę ciosów. Rywal uderzeń wyprowadza więcej, ale to rękawica Polaka częściej sięga celu. Kilkanaście sekund przed końcem pierwszej rundy Maynard atakuje prawym sierpowym, ale nadziewa się na kontrę. Upada na ring, sędzia go liczy. Amerykanin wstaje, ale punkty zbiera przeciwnik.
Petrich już wówczas boksuje prawie na ślepo. Będzie później mówił, że miał czarno przed oczami. Boks zamienia się w zapasy. Polak klinczuje, ale sędziowie nie zabierają mu punktu. Gra na czas. Po ciosie na korpus pozwala, żeby sędzia go liczył. Runda się kończy, Petrich podchodzi do narożnika. Krótka rozmowa. Koniec. Trener poddaje walkę.
Stres zabrał złoto
Maynard został w Seulu mistrzem olimpijskim. - A mogłem to złoto zdobyć ja - wspomina Petrich. - Rozmawiałem z lekarzem. Wyjaśniał mi, że przez stres i nerwy coś się po prostu przytkało. Po walce jeszcze długo siedziałem w szatni. Widziałem tylko ciemność. Bałem się, że coś mi się już porąbało na dobre. W końcu doszedłem jednak do siebie. Na drugi dzień było wszystko w porządku.
Był jednym z najlepszych pięściarzy lat osiemdziesiątych. Dziś już nie bije, tylko uczy. Rozmawiamy w Ośrodku Treningowym na Forcie Bema. Stary, wojskowy budynek w barwach Legii Warszawa. Masywne drzwi wejściowe, na prawo szatnia, za nią ciemny bufet. Lada, trzy stoliki. Tu Petrich spędza przedpołudnia - pije kawę, spotyka się z przyjaciółmi.
Przechodzimy do saloniku połączonego z recepcją. Eleganckie, odnowione pomieszczenie, na ścianie zdjęcia dawnych gwiazd. Rodzinnie. Krzyki, pozdrowienia, powitania, wulgaryzmy. Najbardziej dokazuje Krzysztof Kosedowski. Medalista z Moskwy, obecnie znany raczej z roli Siwego w "Chłopaki nie płaczą". - Co, wywiad? Powiedz, że byliśmy razem w Reno - woła.
"Niektórzy sprzedali już mieszkania"
W Reno Petrich zdobył brązowy medal mistrzostw świata, w 1987 roku został wicemistrzem Europy. Sześć razy wygrywał z późniejszym mistrzem świata zawodowców Svenem Ottke.
Chciał być piłkarzem, ale koledzy przekonali go do boksu. Fachu uczył się w Widzewie Łódź, aż rękę położyła na nim Legia. Do domu przyszło powołanie. - Chciałem uniknąć wojska. Miałem rękę w gipsie, leżałem w szpitalu, ale nie było zmiłuj. Drugiego dnia Bożego Narodzenia wsiadłem do pociągu i pojechałem do Braniewa - wspomina.
[nextpage]Przeprowadzka wyszła na dobre, w stolicy spędził najlepsze lata kariery.
Po olimpijski medal miał lecieć już do Los Angeles, ale 17 maja 1984 roku PKOl ogłosił bojkot igrzysk. Hiobowe wieści dopadły Petricha na zgrupowaniu w Cetniewie. - Dostaliśmy już mundurki i szykowaliśmy się do wyjazdu. Słyszałem nawet, że niektórzy posprzedawali mieszkania, aby później na stałe pozostać w Ameryce - wspomina.
Kuba zamiast USA
Bokserzy w 1984 roku za ocean polecieli. Zamiast do Los Angeles, trafili jednak na Kubę, gdzie odbyły się zawody "Przyjaźń-84" (kilkanaście lat później medalistom przyznano emerytury olimpijskie). Bokserzy zdobyli tam trzy medale, łupem Petricha padło srebro. - Obsada była mocniejsza niż w Los Angeles - opowiada nasz rozmówca.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 53. Joanna Jędrzejczyk: walka z Karoliną Kowalkiewicz była niesamowita [1/4]
Nagrody miały być w dolarach, ale sportowcom wypłacono je już w kraju po zbrodniczym kursie. Petrich wybrał marki z NRD. Wystarczyło na zakup malucha.
Pobyt w Hawanie dostarczył wrażeń. - Początkowo mieszkaliśmy w barakach w ośrodku sportowym. Spaliśmy pod baldachimami, bo jak jakiś moskit wleciał do pokoju, nie było zmiłuj. Całe ramię czerwone. Rano mieliśmy przebieżki bez koszulek i wytykaliśmy, jak kogo ładnie pogryzły - śmieje się Petrich.
Przed samymi zawodami bokserzy przeprowadzili się do hotelu. - Było widać, że to obiekt po Amerykanach. W pokojach klimatyzacja, a na parterze winda ze starym Kubańczykiem, który siedział na swoim krzesełku, pytał: "Arriva? Avacho?" i zabierał w górę albo w dół - wspomina nasz rozmówca. - Do piwiarni wchodziło się przez okno, którym był właz po wybuchu. Na ulicach nie było nic, tylko Peweksy. Rum i cygara na pamiątkę sobie kupiliśmy.
- Dzień przed wylotem do kraju obejrzałem film, gdzie samolot musiał lądować na wodzie. I później sam najadłem się strachu - opowiada Petrich. - To był Ił-86, potężna maszyna. Zaczęły się duże turbulencje. Siedziałem z tyłu i w pewnym momencie nie widziałem przodu kabiny, tak był samolot przechylony. Zbyszkowi Raubo na jego piękny mundurek wylała się cała kawa z fusami. A taki to był materiał, że po wysuszeniu spodnie skróciły się o pięć centymetrów. Szczęście, że wszystko dobrze się skończyło. Po lądowaniu biliśmy brawo.
Życie bez nokautu
Z występów w kadrze Petrich zrezygnował po występie w Seulu. Na ringu bił się jednak aż do trzydziestego piątego roku życia, dwa lata dłużej niż przewidywały przepisy. Stoczył trzysta czterdzieści osiem walk, nigdy nie przegrał przez nokaut. - Jak to się robi? Po prostu trzeba nie dać się trafić - mówi ze śmiechem.
Kiedy odwiesił rękawice, nie miał co ze sobą zrobić. - Teść córki prowadził hurtownię, więc pojawiła się myśl, że będę u niego woził jajka. Na szczęście odezwał się do mnie przyjaciel, który prowadził bufet w TVP. Tam mu pomagałem - opowiada. Wreszcie Legia otworzyła filię szkółki bokserskiej. Pomagał też Andrzejowi Gmitrukowi, gdy ten trenował Tomasza Adamka.
Dziś życie jest prostsze. Rano spotkanie z przyjaciółmi, później ryby, trzy razy w tygodniu trening. - Kiedyś graliśmy na Legii w koszykówkę przypominającą zapasy, ale teraz jesteśmy już trochę za starzy, a ja mam za sobą operację biodra - mówi Petrich. Wciąż nosi charakterystyczny wąs, choć dziś już siwy. Uśmiecha się. Musi uciekać. Jest umówiony, a po południu prowadzi zajęcia na Ursynowie. Trenują u niego i młodzi, i starzy. Kilku z aspiracjami, kilkunastu rekreacyjnie.
On ma 57 lat i wciąż nie rzuca ręcznika.