Na taki gest mógł zdecydować się tylko on. Złoty medal olimpijski wyrzucił do rzeki na znak protestu

PAP/EPA / Istvan Bajzat
PAP/EPA / Istvan Bajzat

3 czerwca tego roku w wieku 74 lat zmarł Muhammad Ali. Wspominamy Amerykanina, który zrewolucjonizował zawodowy boks, ale stał się także ikoną walki z segregacją rasową i idolem rozpoznawanym na całym świecie. Był "Największy".

Od małego zapowiadał się na cudowne dziecko pięściarstwo. Treningi rozpoczął mając 12 lat. Do boksu nie zapałał miłością od pierwszego wejrzenia, a po prostu chciał się zrewanżować starszemu chłopcu, który ukradł mu rower. Przyszły dominator wagi ciężkiej ważył wtedy... 40 kg.

Jako 18-latek poleciał na igrzyska olimpijskie w Rzymie w 1960 roku. Szerzej nieznany młokos z kategorii półciężkiej, wtedy nazywający się jeszcze Casius Clay zdominował tamte zawody. Wygrał wszystkie cztery walki i sięgnął po złoto, w finale pokonując 5:0 naszego Zbigniewa Pietrzykowskiego.

"Nie chcę być mistrzem takiego kraju"

Chwała i aura, jaką powinien roztaczać czempion olimpijski, nie była taka, jaką mógł sobie wymarzyć. Do legendy przeszła historia z baru dla białych, gdy Clay nie został w nim obsłużony ze względu na kolor skóry i wpadł w furię. - Nie chcę być mistrzem takiego kraju - powiedział i we wzburzeniu miał wyrzucić złoty olimpijski medal do rzeki Ohio.

Po trzydziestu sześciu latach odzyskał medal podczas turnieju w Atlancie (1996). To była jedna z najbardziej rozczulających scen tamtych igrzysk, publiczność nie potrafiła ukryć łez. Podczas koszykarskiego meczu Stanów Zjednoczonych z Jugosławią Ali odebrał krążek z rąk przedstawiciela MKOLu. Poważna twarz zmagającego się z rozległą chorobą Parkinsona mistrza nagle rozpromieniała, uśmiechnął się szeroko i pocałował medal. Następnie wpadł w objęcia koszykarzy

"To my, Amerykanie, jesteśmy dzikusami"

W 1963, na kilka miesięcy przed zdobyciem tytułu zawodowego mistrza królewskiej dywizji, wstąpił do radykalnego ugrupowania "Nation of Islam" i zmienił imię na Muhammad Ali (ukochany Allacha). Nie godził się z historią Stanów Zjednoczonych naznaczoną naznaczona niewolniczą pracą czarnoskórych, a swoje poglądy podkreślał przy każdej możliwej sposobności.

Wyjątkową okazję do eksponowania swojego stanowiska miał w 1974 roku, gdy w Zairze spotkał się z Georgem Foremanem w walce, w której próbował odzyskać pas mistrza świata wszechwag. Ogromne pieniądze dyktatora Mobutu Sese Seko i spryt promtora Dona Kinga spowodowały, że wielki pojedynek mógł odbyć się w Afryce. A tam, wśród czarnych, Ali czuł się jak ryba w wodzie.

- To wspaniałe uczucie znaleźć się w kraju rządzonym przez czarnoskórych. Chciałbym, żeby mogli to zobaczyć wszyscy czarni z Ameryki. Tam byliśmy gotowi uwierzyć, że nie potrafimy nic zrobić bez białego człowieka, a o Afryce wiedzieliśmy tylko, że porasta dżunglą. Jedne obrazki z Afryki, jakie znamy, to grupka tubylców prowadzących białych na safari albo spieszących na ratunek białemu. Tutaj wszystko jest czarne. Żołnierze, prezydent, nawet wizerunki na banknotach. Kiedyś myślałem, że Afrykanie są dzikusami. Tutaj przekonałem się, że Afrykanie są mądrzejsi od nas. To my, Amerykanie, jesteśmy dzikusami - mówił w Kinszasie.

Sensacyjnie udało mu się znokautować Foremana i powrócić na tron, a kulisy "Grzmotów w dżungli", czyli największej pięściarskiej batalii w historii szerzej opisywaliśmy tutaj.

Na następnej stronie przeczytasz o spotkaniu Alego z dyktatorem Iraku, Saddamem Husseinem. "Największy" zirytował prezydenta USA. W słusznej sprawie.
[nextpage]
Znany był nawet tam, gdzie nie dotarła cywilizacja

Od połowy lat sześćdziesiątych popularność Alego była nadzwyczajna, trudno do opisania i wyobrażenia. Z powodzeniem można było stawiać go w jednym szeregu z zespołem "The Beatles" i innymi ikonami kultury masowej tamtych dekad.

O rozpoznawalności "Największego" opowiadał Ferdie Pacheco, człowiek z narożnika Alego, który współpracował z nim od 1960 roku. I ponownie wracamy do kulisów "Grzmotów w Dżungli", czyli potyczki rozgrywanej w sercu Afryki.

- Obserwowanie Alego w Zairze było wspaniałe. Chadzał na spacery i zaglądał w różne miejsca, gdzie ludzie nie mieli prądu, nie mówiąc o telewizji, a wszyscy go znali. Czułem, jak ciarki przechodzą mi po plecach, kiedy widziałem, jak na widok Alego ich twarze zaczynają wyrażać miłość i siłę - wspominał.

Uratował 15 zakładników

Ali był zadeklarowanym pacyfistą, brzydził się działaniami militarnymi, za co był surowo ukarany. W 1967 roku został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu i obarczony zakazem pracy, gdy odmówił służby wojskowej i wyjazdu na wojnę w Wietnamie. W Azji oczywiście nie miał walczyć z bronią w ręku, tylko wspierać amerykańskich żołnierzy, ale taka współpraca go nie interesowała i jawnie krytykował działania swojego kraju.

ZOBACZ WIDEO FEN 14: kapitalna walka Biszczaka z Gromadzkim

Najlepsze swoje lata w boksie stracił przez zakaz pracy, musiał pałać się innymi zajęciami, występując m.in. w musicalach na Broadwayu. Wątek wojenny niespodziewanie wrócił w jego życiu w 1990 roku. Spotkał się wtedy w Iraku z dyktatorem Saddamem Husseinem i negocjował uwolnienie piętnastu Amerykanów przetrzymywanych na terenach Iraku i Kuwejtu.

Te działania ponownie nie spodobały się rządzącym, a krytyki nie szczędził m.in. George H. W. Bush. Najważniejsza była jednak efektywność - cała grupa została zwolniona i mogła wrócić do kraju.

Na następnej stronie przeczytasz o walce Alego z Parkinsonem. "Bóg dał mi chorobę, by przypomnieć, nie jestem numerem 1."
[nextpage]
Ali sportową karierę zakończył 11 grudnia 1981 roku, przegrywając na punkty z Trevorem Berbickiem. Wcześniej trzykrotnie zostawał mistrzem świata wagi ciężkiej, tocząc epickie boje. Stopował Sonny'ego Listona, pokonywał Joe Fraziera (Thrilla in Manilla), rozbijał George'a Foremana (Rumble in the Jungle) i punktował Leona Spinksa w towarzystwie ponad 63 tysięcy widzów.
[b]Walka poza ringiem, dzięki której wciąż był "Największy"

[/b]

Wyniszczające wojny musiały odbić się na jego zdrowiu. Pod koniec lat siedemdziesiątych widać było regres "Największego", osłabiony był szczególnie refleks. Zdaniem części medyków, już pod koniec kariery można było dostrzec objawy choroby Parkinsona, która naznaczyła życie Alego po zawieszeniu rękawic na kołku.

Wielu ludzi z jego zespołu doradzało mu bolesne rozstanie z pięściarstwem znacznie wcześniej. Ferdie Pacheco, członek sztabu Amerykanina, po zwycięstwie nad Earnie Shaversem w 1977 roku, odsyłał Alego na emeryturę, żądając reakcji najbliższych. Ali nie zamierzał słuchać się przyjaciela, dlatego ten odszedł z jego teamu.

- Otrzymałem wtedy raport od Komisji Sportowej Stanu Nowy Jork. Nerki Alego były w katastrofalnym stanie, rozpadały się. Mówiłem o tym trenerowi, jego żonie. Nie słuchali mnie. Stwierdziłem, że to za wiele dla mnie i odchodzę - mówił Pacheco.

Ali stoczył jeszcze cztery walki, przegrywając trzy z nich. Pomimo tego zgrzytu, pozostali przyjaciółmi. Mistrz był "Największy" również dlatego, że potrafił zwyczajnie, po ludzku przyznać się do błędu. W 2002 roku powiedział do Pacheco - Miałeś rację - przyznając, że na własne życzenie tracił zdrowie. Ale nie miał problemu z zaakceptowaniem swoich fizycznych słabości, mimo, że przez długie lata był przecież prawdziwym gladiatorem. Do historii przeszły te słowa:

- Bóg dał mi chorobę, by przypomnieć , że nie jestem numerem 1. On jest. Mam Parkinsona. Gdybym cieszył się doskonałym zdrowiem, gdybym wygrał swoje dwie ostatnie walki, gdybym nie miał kłopotów, ludzie baliby się mnie. Teraz mi współczują. Myśleli, że byłem supermenem. Teraz mogą powiedzieć – on jest człowiekiem, takim jak my. Też ma problemy.

3 czerwca 2016 roku Muhammad Ali zmarł. Świat zalał się łzami, bowiem odszedł człowiek wybitny. Wielki sportowiec, mówca, wojownik w ringu, ale może przede wszystkim poza nim. Bo boks był tylko jedną ze składowych jego wielkości. Cześć pamięci "Największego".

Źródło artykułu: