Proksa: Sędzia ustawił walkę Damiana. Zachował się obrzydliwie

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Na zdjęciu: Damian Durkacz (z prawej)
Getty Images / Na zdjęciu: Damian Durkacz (z prawej)
zdjęcie autora artykułu

Damian Durkacz w kontrowersyjnych okolicznościach pożegnał się z turniejem olimpijskim po tym, jak sędzia ringowy dwukrotnie przyznał mu ostrzeżenia za wejścia głową. Trener Polaka nie gryzie się w język.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Puka, WP SpotoweFakty: Żałuje pan swoich wczorajszych słów o tym, że walka Damiana Durkacza była ustawiona? Grzegorz Proksa, trener kadry olimpijskiej mężczyzn w boksie: Dlaczego miałbym żałować tych słów, skoro dalej tak myślę? Naprawdę dalej pan myśli, że ktoś chciałby ustawić walkę Damiana Durkacza? Jeśli sędzia chciał mieć wpływ na wynik walki, to zachowuje się właśnie jak sędzia z Algierii w niedzielnym pojedynku Damiana. Ale kto miałby mieć interes w tym, by ustawić tę walkę? Nie wiem i tego nie powiedziałem. Nie chcę o tym nawet myśleć, bo zajmuje się sportem. Pewne jest, że sędzia ringowy zachował się w obrzydliwy sposób odbierając Damianowi szansę na dobry wynik w igrzyskach.

ZOBACZ WIDEO: "Nie przystoi". Jest oburzona słowami Piesiewicza

Wierzy pan, że Durkacz miał szansę osiągnąć sukces w turnieju olimpijskim? Gdyby nie ostrzeżenie, to w ogóle nie zmienialibyśmy taktyki na ten pojedynek. Robilibyśmy to, co bardzo sprawdziło się w pierwszej rundzie. Jestem przekonany, że wygralibyśmy pierwszą i trzecią rundę. Rywal był już tak zmęczony, że dwukrotnie na siłę rozwiązywał buta, widać było, że coraz gorzej pracował na nogach i słabł z każdą minutą. Nie mogliśmy jednak tego kontynuować. Sędzia zabrał nam kilkuletnią pracę.

Miał pan okazję porozmawiać po wszystkim z sędzią? Zapytał pan o te ostrzeżenie?

Po walce powiedziałem mu, co sądzę o jego zachowaniu. Przyznam, że nie używałem cenzuralnych słów. Arbiter nic nie odpowiedział tylko spuścił głowę. Przypuszczam, że zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił. O której godzinie ochłonął pan po tych emocjach? Tak naprawdę do teraz jestem wściekły i mocno to przeżywam. Za mną nieprzespana noc. Chciałem uczestniczyć w tym wydarzeniu, ale przede wszystkim pomóc moim podopiecznym w osiągnięciu sukcesu. Czy po takim zdarzeniu nie odechciało się panu boksu olimpijskiego? Wydaje się, że mimo wszystko boks zawodowy jest nieco bardziej przejrzysty i rzadziej zdarzają się takie kontrowersje. Byłem i w boksie olimpijskim i zawodowym i chyba faktycznie czas sprawił, że zapomniałem, że można tak ordynarnie okraść zawodnika czy cały sztab. To był najbardziej bolesny przypadek niesprawiedliwości, jaki spotkał pana w boksie? Nie. Jeszcze jako junior miałem sytuację, o której zresztą wczoraj opowiedziałem chłopakom. Podczas mistrzostw Europy juniorów wygrywałem zdecydowanie z zawodnikiem z Bułgarii, posłałem go na deski, a sędzia przerwał pojedynek i dał mi ostrzeżenie za uderzenie nasadą dłoni. A ja trafiłem rywala lewym prostym! To był absurd. Później dał drugie ostrzeżenie i okradł mnie z marzeń o medalu olimpijskim. Szefem bokserskiej federacji był wtedy też Bułgar. Jakimś zrządzeniem losu po pojedynku zniknęły wszystkie nagrania z naszej walki, choć cały turniej był nagrywany. Jak to się zakończyło? Z pomocą przyszedł mi kolega Łukasz Maszczyk, który akurat nagrywał walkę. Przedstawiłem je sędziom, a jedno ostrzeżenie zostało cofnięte. Pojedynek został zweryfikowany jako remis, a małe punkty dały mi awans do strefy medalowej. Wygrałem kolejną walkę, a turniej zakończyłem ze srebrnym medalem. Widać, że Bułgarzy mnie prześladują. Tym razem niestety ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia, bo na turnieju olimpijskim nie można weryfikować wyników. Damian Durkacz powiedział, że pozostanie w kadrze olimpijskiej uzależnia od możliwości kontynuowania współpracy z panem. Co pan na to? To bardzo miłe. Igrzyska olimpijskie to nie koniec świata, a ja cieszę się z pracy, którą udało się wykonać w ostatnich sześciu miesiącach. Sytuacja polskiego boksu olimpijskiego wygląda całkiem optymistycznie, a ja wierzę, że jeśli ta praca zostanie podtrzymana, to za cztery lata wyślemy do Los Angeles czterech zawodników walczących o medale.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej: Bała się, że skończy pod mostem. trafiła do Disneylandu Glinka: Dawno tak nie wierzyłam w medal

Źródło artykułu: WP SportoweFakty