U Justyny Kowalczyk lekarze zdiagnozowali arytmię serca, kiedy miała 11 lat. Szczegółowe badania nie wykazały jednak większych nieprawidłowości i pozwolono jej na starty w zawodach narciarskich.
Jak zdradziła dwukrotna mistrzyni olimpijska w wywiadzie dla portalu Mediaplanet, temat arytmii powrócił pięć lat później, kiedy została powołana do kadry Polski w biegach narciarskich.
- Arytmie stawały się coraz częstsze. Nie były one jednak związane z wysiłkiem fizycznym. Arytmia była efektem stresu pozasportowego. Mówiąc wprost: gdy ktoś mnie mocno zasmucił bądź zdenerwował, wtedy mogłam się spodziewać epizodu - wyjawiła Kowalczyk na stronie byczdrowym.info.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lindsay Vonn zachwyca formą w bikini
Dyrektor sportowy Polskiego Związku Biathlonu podkreśliła, że próby wysiłkowe pokazywały, że im większy wysiłek, tym lepiej pracowało jej serce.
- Moje serce bardzo dobrze reagowało na przepracowane obciążenia. Z biegiem lat z wysokotętnowca przekształciłam się w prawdziwego wytrzymałościowca, z najniższym zanotowanym tętnem 28 ud/min - dodała Kowalczyk.
Po tym, jak biegaczka zasłabła w trakcie biegu na 10 km na IO w Turynie w 2006 r., lekarz postawił jednak warunek: albo ablacja (zabieg oddzielenia od zdrowych tkanek mięśnia sercowego obszarów powodujących zaburzenia rytmu jego pracy), albo koniec z profesjonalnym sportem.
Dziś 38-letnia Kowalczyk apeluje o to, by słuchać lekarzy i prowadzić zdrowy tryb życia. - Regularny, umiarkowany wysiłek fizyczny i zdrowa dieta powinny nas uchronić przed częstymi wizytami u kardiologa. Pamiętajmy, że wysiłek fizyczny to nie tylko dbanie o sylwetkę, ale doskonały bufor stresu! - podsumowała.
Zobacz:
"Justyna Kowalczyk do dziś nie skończyłaby kariery". Zaskakujące słowa byłego trenera Polki
Justyna Kowalczyk-Tekieli wspomina wielki moment. "Bolało, że do dziś pamiętam"